Friday, December 21, 2012

|CLXVII| Liczę, że dzisiejszego dnia zginę

21 grudzień 2012

Czekam. Czekam na ten zapowiadany koniec. Zdałam sobie niedawno sprawę, że nic mnie na ziemi nie trzyma. Rodzina? Nie mam już rodziny. Nie czuję jakbym ją miała. A jeśli już ją mam, to nie są mi za grosz bliscy. Są jak każdy inny człowiek, z którym czasem porozmawiam czy się uśmiechnę. Są jak każdy inny człowiek, który może wbić mi nóż w plecy. Są jednakowi. Miłość? Przestaję wierzyć, że istnieje, co jest absurdem, bo mam poczucie, że to co czuję do Grzegorza to coś w rodzaju miłości. Bo czym nazwać gotowość do poświęceń, anielską cierpliwość, bezinteresowność, to przedziwne uczucie kiedy go widzę i łzy kiedy nam się nie układa a jak tylko o nim pomyślę. To przykre doznanie. Jakby mnie ktoś dusił. Ciężej oddychać, robi się cieplej, mięśnie się napinają, łzy przepełniają czarę i płyną swobodnie po policzku. Ale w inny sposób. Wszystko co z nim związane jest inne. Wszystko ma domieszkę czegoś bliżej nieokreślonego. Szczypta silnego uczucia. Jednak – on mnie nie kocha. Myślałam, że to wytrzymam. Powiedziałam mu, że na niego poczekam. Jestem cierpliwa. Jednak… dziś kiedy pomyślałam: a jeśli rzeczywiście pierdolnie coś w ziemię i wszyscy zginiemy? – I w duchu godziłam się na to. Bo nic mnie tu nie trzyma. Nie czuję się kochana, gdybym czuła się komuś potrzebna, ważna… to chciałabym żyć choćby dla tej osoby. Dla tego uczucia i związku. Tak żyję bez powodu. (A łzy ciekną mi po policzkach).

Nadchodzą święta, a ja czuję, że są one zbędne. Wszystko na tej ziemi, w tym wszechświecie i galaktyce jest takie drobne i nieważne. Wróciły moje … złe myśli. Zaczęło się od wątpliwości. Kochanek, kochanek, kochanek. Jest daleko. Gdzie? Gdzieś. Może u kochanka? W sklepie? To czemu słyszę psa, nie melodyjkę niczym z amerykańskich marketów? Jestem pełna wątpliwości. Jednego z wielu wieczorów byłam gotowa wrócić i zakończyć wszystko. Po co on ma się męczyć? Nie kocha mnie. Więc gdybym zerwała, nie powinno boleć. Zależy mu na mnie? Nie widzę. Stać go na coś więcej niż ja. A po za tym jestem kobietą. Nie jestem tą osobą, której on potrzebuje. Gdyby tak nie było, wszystko wyglądałoby inaczej. Nie wiem co dalej. Nie wiem co ze mną. Może popełnię dziś swój mały koniec świata? Na co czekać? Życie ssało, ssie i będzie ssać. Zawsze było chujowo. Szczęście to tylko przebłysk. De javu. Już kiedyś to pisałam. Jak widać może mam rację, skoro nic się nie zmieniło? A może po prostu jestem głupia. Nie wiem. A może by się tak pociąć? Mam na to ogromną ochotę. Ale wiecie co? Miłość wiąże mi ręce. Z Grzegorzem mamy taki układ iż jeśli ja sobie coś zrobię – on też. Więc krzywdy sobie nie zrobię. Ale jestem pewna, że gdybym się zabiła, on nie poszedłby w moje ślady. Aż tak wiele nie znaczę. Jestem tylko Nelly. Kurwa. Grubą kurwa Nelly. Jebaną Nelly podobną do Jabby, bezy czy gówna. Różne określenia były. Kurwa. Jestem idiotką. Idę.

„Na dnie sarkofagu noc, czarna suknia
Rozrzucam korale wspomnień
Wtulona we włosów płaszcz, wonna rodnią swą
Teraz okryta snem
Na wpół lodowata dłoń, zimne twe usta
A jeszcze niedawno ogień tlił
Pamiętam rozkoszny wiatr, masztem gnący sztorm
Daję ci moją łzę”

Sunday, December 16, 2012

|CLXVI| Idealnie

16 grudzień 2012

Rzadko kiedy się zdaża, że jest tak dobrze… Ten dzień był jednym z tych, których prędko nie zapomnę. Zaczęło się od tego, że rano miałam przemiłą pobudkę. Ale jednocześnie dziwną. Mama do mnie przyszła, powiedziała coś w stylu – Wstawaj myszko - po czym pocałowała mnie w czoło… A tak robi tylko Grzegorz. Więc jakoże jeszcze nie byłam dobudzona – myślałam, że to on i ufnie i jak nigdy wtuliłam się w własną matkę. Teraz nawet nie jestem pewna czy nie był to sen. Tak więc wstałam. Wpadła siostra, zjadłam coś i zabrałam się za malowanie na ścianie. Musiałam dokończyć drzewo. Męczyłam się z nim trochę, ale kiedy już skończyłam, padłam zmęczona na kanapę, chwyciłam za laptopa i zdecydowałam, że pojadę do Grzegorza. Zawiozę mu przy okazji obraz Marylin Monroe, który jest świątecznym prezentem. Tak też zrobiłam. Zebrałam się, akurat przyszła ciocia z wujkiem. Kiedy wychodziłam ojciec zauważył, że mam chłopaka i zaczął cholernie wypytywać, więc… wyszłam. W autobusie, tłukąc się z owym obrazem 80×100 zaczepiła mnie pewna pani i pan. Pan myślał, że obraz jest z Ikei. Odpowiedziałam, że nie koniecznie, że ręczna robota. Szkoła artystyczna. Zapytali mnie czy sprzedaję obrazy, za ile… Skończyło się na tym, że uprzejma pani z panem wzięli ode mnie numer telefonu, żeby następnie zadzwonić i ugadać się co i za ile im namaluję / narysuję. Szaleństwo. Rozkręcę biznes. Bo czemuby nie? Poszłam do Grzegorza i już w drzwiach mnie zaskoczył… Był inny. W pozytywny sposób, który zaraz wyjaśnię. Więc – zaniosłam obraz do jego pokoju, zaczęłam go rozpakowywać… Podałam mu go, zaczął się cieszyć, nadnaturalnie cieszyć (bo obraz wcale nie był tak dobry), chodził, wszystkim się chwalił… I dostałam kilka buziaków, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest inny. Coś jest inaczej. Nie wiem jeszcze co, ale… Niegdyś zapytałam go (kiedy wypiliśmy i się całowaliśmy), dlaczego na trzeźwo mnie tak nie całuje, odpowiedział, że już pocałunek jest dla niego czymś ważnym i znaczącym. Więc nie robi tego od tak. A dziś… Nie musiałam się cholera prosić, nie musiałam wychodzić z inicjatywą. Sam dawał mi owe buziaki… Może się to komuś wydawać drobiazgiem, ale ja byłam w szoku… Dla mnie to nowość. Tak więc… Kurwa. Nawet mało chamskich tekstów było. Był po prostu kochany. A ja byłam po prostu szczęśliwa. Nadzwyczajnie szczęśliwa, kiedy mnie przytulał, dawał ładnego buziaka, zachwycał się Monroe, kilka razy brał owy obraz i przykładał do ściany, żeby jeszcze raz zobaczyć jak ładnie będzie wyglądać… Byłam nadzwyczajnie szczęśliwa kiedy go tak rysowałam, kiedy układałam mu te wybuchające pudełka, kiedy go bezustannie łaskotałam, żeby tylko usłyszeć jego cudowny, szczery śmiech na cały głos. Tak bardzo mnie to cieszyło… A jakby było mało, zaczęliśmy ubierać choinkę. A to było takie kochane… Czułam się kurwa… tak dobrze się czułam. Podpisaliśmy bombki swoimi imionami i imionami przyjaciół. Obecnych i dawnych… Nelly, Grzegorz, Mama Czoper, Marcin, Komar, Koko, Steff, Kwas, Gąska. Walczyłam z światełkami, kiedy on je rozplątał w chwilę, szukał czerwonych łańcuchów… Złote wykończenie na samym czubku… I światło off. Podziwiamy. Było mi tak dobrze… A kiedy rozbolała mnie głowa? Słyszałam jak pytał wszystkich w domu, czy mają coś przeciwbólowego. Zrobiło mi się ciepło na serduszku. Martwi się o mnie, dba o moje dobre samopoczucie i humor… No matko święta. Lubię to. A i jeszcze podpisał mi cycki. Ponieważ stwierdził, że są jego. Więc na każdym z osobna napisał ‚mój’. Wypiliśmy herbatę, kawę… Trzymaliśmy się za ręce. Próbował zjeść mi palca. Zrobiłam mu warkoczyka… Ogólnie było tak… kochanie…

Jestem dziś po prostu szczęśliwa. Irytuje mnie jedynie, że Onet od tak zmienił mi wygląd bloga. Nie chcę modernizacji. To nie wygodne jest. Cholernie nie wygodne. Wcześniej było lepiej. I prościej. To jak… np Lubię nosić proste spodnie. Noszę je i noszę. Noszę jeden fason, bo go lubię i dobrze w nim wyglądam. I nagle ktoś stwierdza, że muszę być modna i wciska mi na tyłek – siłą – za ciasne rurki. No trochę bezczelne. Nie podoba mi się. Wolałabym sama decydować co i jak. Moja dupa, moje spodnie, więc wara… Onecie.

Wednesday, November 7, 2012

|CLXV| Powiew świeżego powietrza

7 listopad 2012

Była mgła. Nadeszły chmury, deszcz i wiatr. Mgła powolutku, częściowo znika. Było kiepsko, naprawdę kiepsko ostatnimi czasy. Działy się takie rzeczy, że głowa mała. Człowiekowi ręce opadały i nie wiedział co robić. Mgła, mgła. Szłam na oślep. Na szczęście w owej mgle nie byłam sama. Trafiłam na czyjeś ramiona. Skomplikowane, bo również błądzące niewidomo przed siebie, ale przestałam być sama. Zastanawiam się co teraz.

Co kiedy wiatr przegoni mgłę? Świat będzie jaśniejszy w pozytywny sposób, czy zbłąkany w mgle człowiek stanie się dla mnie priorytetem? Najważniejszą osobą… Zastanawia mnie to. Kiedy zwierzałam się mamie z różnych problemów mówiła: zadecyduj coś i tym się kieruj. Niby tak, tylko, że większość moich spraw… nie tylko ja decyduję. W związkach jest się częściowo uzależnionym od drugiej osoby. Ja mogę sobię powiedzieć, że kocham, ale nic nie zrobię, jeśli druga osoba tego nie odwzajemni.

”Co ty byś z tego miała, że byś ze mną była?” Pytanie, które mnie nie przeraziło, nie zdziwiło, a kazało myśleć. Tak po prostu, automatycznie szukałam ładnej odpowiedzi w główce. Hmmh… nigdy nie oczekiwałam od życia czegoś więcej niż tylko miłości. Bo kiedyd ma się miłość ma się wszystko. Można się wyżec wszystkiego, ale nie miłości. Myślę, że bycie zdrowym w pojedynkę jest ok, ale możnaby się wyżec zdrowia na rzecz miłości. Dobrze byłoby umierać mając przy sobie naprawdę kochającą osobę, w której oczach widać szczere uczucie. Można się wyżec wszystkiego, jeśli ma się miłość. Mówi się, że miłością się nie najesz. Owszem, ale co dwie głowy to nie jedna i miłość niesie za sobą tak automatyczne rzeczy jak troska, odpowiedzialność, czułość. I choćby się było biednym, nie sądzę, żeby druga osoba pozwoliła swojej ukochanej połówce głodować. Co dwie głowy to nie jedna. Kierując się miłością znajdzie się kąt, coś w lodówce itd. Jeśli masz miłość, masz wszystko. I ja chcę tylko miłości. Ta świadomość, że mam na kogo liczyć, że jestem dla kogoś naprawdę ważna, ta odrobina szczęścia. Odrobina, która sprawia, że wszystko jest lepsze. Niczego więcej nie trzeba.

Wciąż śmieję się z siebie samej ok.8 lat temu, kiedy mówiłam sobie, że się nie zakocham. Że nigdy nikogo nie pokocham. Będę sama. Nie da się. Człowiek nie może żyć bez uczucia. Już nie wspominam o tym, że trafia się na tak wspaniałych ludzi.

Być szczęśliwą i dawać szczęście
Kochać i być kochaną

Ciekawa jestem co będzie kiedy mgła minie. Ciekawa jestem czy zobaczę szarą rzeczywistość, tą którą się normalnie widuje, czy zobaczę zielony trawnik, kolorowe liście szalejące na wietrze, uśmiechnięte dzieciaki wyprowadzające psy na spacer… Ciekawa jestem. Czas pokaże. Trzeba cierpliwości. A ja ją mam. Mogę czekać.

Wednesday, October 24, 2012

|CLXIV| Mgła

24 październik 2012

Mgła. Wszędzie, w każdym sensie. W uczuciach, na dworze, w sercu, umyśle, żyłach, płucach. Wszędzie. Dosłownie i w przenośni. Błądzę w miejskim smogu. Po kolei. Uczucia. Jest trzech mężczyzn. Pierwszy dawał złudne sygnały, więc zostałam zmylona i wyprowadzona w pole, drugi jest trudny, skomplikowany i jest pewne, że razem nie będziemy, trzeci mnie zostawił, pomimo, że wciąż (jak sądzi -) kocha. Sama nie wiem co już myśleć. Boję się mężczyzn, bo teraz nie wiem, czy rzeczywiście coś czuję, czy to pieprzony akt pieprzonej desperacji, ale jednocześnie nie mogę bez nich, bo ich cholernie potrzebuję. Szkoda, że nie ma chętnych. Uczucia, serce, żyły… wszystko zamglone. Umysł? Zamglony z powodu zamglonego serca. Na niczym nie mogę się skupić. Nic nie wiem. O wszystkim zapominam, nie wiem co się wokół mnie dzieje. Fizyka? Chemia? Metaloplastyka? … Co to? O co chodzi? Płuca? A no płuca też w mgle. Papierosy. Krótko, zwięźle i na temat. A jakby tego było mało za oknem mleko. Nikt nie wie dokąd idzie. Nie widzi celu. Wszyscy błądzą w tym osiedlowym gównie. W klasie zza okna wcale nie widać zieleni, błękitu nieba. Jedyne co widać to zarysy budynków w szarym gównie. Wszystko jest szare, aż do pożygu. A jednak ciągniemy dalej, bo w mgle nawet noża nie idzie znaleźć, nie znajdziesz wejścia na dach wierzowca. Zostaje ci jedynie czekać, aż przyjdzie z czasem wiatr, który to wszystko zabierze. I pozwoli decydować. Póki co wszyscy jesteśmy w dupie i nie ma z niej wyjścia. Trzeba czekać na leki na przeczyszczenie.

Wieczorem dziewczyny w pokoju zadawały mi serię pytań, tak co by się bliżej poznać. Wiele im o sobie powiedziałam. Może nawet nieco za wiele. Po prostu się otworzyłam. Co z tego wyjdzie?

Brakło mi sił. Wymusiłam bezsilną łzę i brakło sił. Dobranoc.

Wednesday, October 3, 2012

|CLXIII| Przemyślenia

3 październik 2012

Przemyślałam wiele spraw. Rozmawiałam sporo z przyjaciółmi. Związek nam się sypie. Jest źle, tak źle, że opadam z sił. Dawno nie miałam dobrego dnia… Siedzę w pokoju, patrzę w punkt na ścianie i myślę. Wciąż myślę. Wewnętrznie się duszę. Patrzę i rozsadza mnie od środka. Mam ochotę płakać, ale nie mam na to sił. Nie mam sił, aby zrobić smutną minę. Naprawdę, nie mam na nic sił. Nie jestem w stanie się uśmiechać, nie mam sił rozmawiać, nie mam sił na NIC. Do tego przyjaciel ma problemy. Jak ja mam mu pomóc, jeśli sama sobie nie radzę? Siedzę tak w pokoju… I przychodzą ludzie, pytają co się stało, a ja jedynie zakrywam twarz kocem. Nocą nie mogę usnąć. Przypominam sobie o pocałunkach, bliskości, choćby o tych czułych słówkach. Co z tego zostało? Rozmowa raz na jakiś czas, czasem rzucone kocham Cię i ranienie siebie nawzajem. Zastanawiam się co z tym dalej, co dalej. Powiedziano mi dzisiaj, że muszę coś zrobić, że ty, kochany Mikołaju, musisz mi pomóc, bo w ich oczach tylko mnie ranisz (a moim zdaniem – ja Ciebie również). Radzili mi zachować dystans, nie angażować się, może i odpuścić, zerwać. Ale ja za każdym razem odpowiadam, że kocham. Że szalenie kocham. A w środku serce mi się kraja. Nie mogę się rozstać. Nie zostawię człowieka, którego kocham, a który też ma problemy. Jestem zdania, że to trzeba przejść. Trzeba spiąć poślady i zacząć naprawdę jakieś przejrzyste zasady, które nam pomogą. Może według Ciebie teraz jest wszystko w porządku, ale ja czuję, że robisz się wobec mnie nie czuły. Nie czuję twojej miłości. Kiedy mówisz, że kochasz, nie brzmi to tak jak wtedy kiedy pierwszy raz wróciłeś od Tadzika, po raz pierwszy piłeś za NAS. Pamiętam, wróciłeś wtedy i słyszałam w twoim głosie niesamowite szczęście i wierzyłam, cieszyłam się i byłam szczęśliwa razem z tobą, kiedy mówiłeś, że cieszysz się, że mnie masz, że jesteś szczęśliwy, że jesteśmy razem. Gdzie się to podziało? Przywykłeś? Już nie jesteś ze mną szczęśliwy? Stało się to normą? Standardem? Jak ja się mogę z tym czuć (wiem, że egoistyczne, że patrzę na to jak ja się z tym czuję, ale po to mam ten blog, żeby napisać, z czym mam problem)? Znów mam ochotę po prostu się rozpłakać jak małe dziecko, ale coś mnie blokuje. To jak pięść wciśnięta w gardło. Nic z tym nie zrobisz. Duszę się w samej sobie. Pomóż mi. Musimy razem sobie z tym poradzić. Ja chcę tylko poczuć, że mnie kochasz, jak bardzo mnie kochasz i że jesteś zadowolony z naszego związku. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Powiedz mi co mogę zrobić. (Coś w miarę wykonywalnego) I powiedz mi, a najlepiej zapisz – bo wtedy zapamiętam, co robić, żeby Cię nie skrzywdzić. Bo mi się to czasem może zdarzyć choćby nieświadomie. Palnę głupotę i jest problem. Zróbmy listę rzeczy które nas ranią, których nie robić… Zróbmy cokolwiek. Serce mi pęka na miliony najmniejszych kawałków, a ja nawet nie jestem w stanie wyrazić tego wyrazem twarzy. Nie potrafię płakać. Nie… nie wiem.

Monday, August 27, 2012

|CLXII| Kurwa mac

27 sierpień 2012

Jestem wściekła. Po prostu wściekła. Powodów jest kilka. Zacznę od początku. – Czuję, że życie przecieka mi przez palce, bo muszę dbac o czyjes, wygasające życie. To bez sensu. Ostatnimi czasy siedziałam w domu półtorej tygodnia i nie wolno mi było wyjsc. Musiałam się zając wygasającym życiem. W niedzielę miałam wolne. Miałam jeden dzień, żeby trochę pokorzystac z życia. Żeby chociaz pooddychac świeżym powietrzem. Cokolwiek. Pojechałam z koleżanką do kina. Przedtem do biedry, kupic coś na seans. Poszłyśmy na „Zakochani w Rzymie” – nie powiem, film fajny, ale… kiedy minęły 2/3 filmu zaczęłam odczuwac znajomy ból. Zaciskający się żołądek + nerki. Atak. Nie miałam przy sobie tabletek. Pomyślałam, że film idzie już naprawdę długo i może wytrzymam. Wytrzymałam pół godziny. Potem zaczęłam miec problemy z oddychaniem. Powiedziałam Steff, żeby została. Ja wychodzę na powietrze. W panice i nerwach rzuciłam się do drzwi. Ludzie na mnie patrzyli. Szybkim tempem wyszłam na zewnątrz. Usiadłam obok fontanny i starałam się uspokoic. Dzwoniłam do Mikołaja i do mamy. Mama kazała mi wracac do domu. Mogłam zemdlec, gdybym nie dostała tabletek. (czemu kurwa apteki są zamkniete w niedziele?!) Sunęłam powoli w kierunku przystanku. Dwie minuty, autobus. Starałam się byc spokojna. W połowie drogi… ból zniknął. W domu… Cóż. Zadzwoniłam znów do Mikołaja porozmawiac. Zaczeliśmy się bawic w zupełną szczerosc. Źle się to skończyło. Kocham go całym serduszkiem, ale nie dam rady ciągle słuchac o byłej. Boję się. Jest mi w cholerę przykro.

Tuesday, August 14, 2012

|CLXI| Antyteza

14 sierpień 2012

Byłam na koncercie. Ogór mnie zaprosił na fb. Pomyślałam sobie – a chuj, na co… ale potem, kiedy dowiedziałam się ilu ludzi idzie i jacy ludzie idą… poszłam – kiedy powiedzieli mi, że Ogór gra w owym zespole… na basie. Podjarana – znam muzyka – poszłam. O 17:35 byłam u Steffy, o 18 poszłyśmy pod biliotekę. Steff była tam umówiona z Kalą. Jakież było zdziwienie – idziemy pod bibliotekę, a tam Bunia, jej chłopak, Aga, Dziwka Szatana (czoper moja kochana <3) i kozek. No zonk. Umówiłyśmy się z Kalą, Kali nie ma, a jest 1/5 miejscówki. Po pewnym czasie doszła do nas Kala i poszliśmy za cmentarz. Chlali czystą i … coś tam. Szliśmy przez pokrzywy. Poszliśmy na ten cały koncert. Był mały poślizg w czasie, zaczęło się nieco później. I potem nie miałam pojęcia co się działo. Mam chaos w głowie. Wiem, że siedziałam na jednej ławce z Czoper, Agą i Steffą. Siedziałam i nie miałam z kim rozmawiac. Zupełnie z nikim. Aga i Steff siedziały do mnie odwrócone plecami. No spoko… do pleców miałam mówic? Postanowiłam się przesiasc. Steff była nieco obrażona. Ja zadowolona, bo zaczęłam się jakoś integrowac. Zagadałam czoper o kolczyki i się tematy posypały. I było dużo śmiechu. Kelly poszła w pogo. Chwilę później poszło też pół naszego stolika. Patrzyłam na to z lekką niepewnością. Moja temperatura 36 i znaczne osłabienie mnie powstrzymywało od wejścia w tłum. Jednakże… kiedy stolik wrócił do stolika… Aga zaczęła się o mnie obijac. Udzieliło mi się. Robiłyśmy pogo siedząc. Czułam, że podnosi mi się temperatura i powoli nabieram sił. Przyszedł talar. Wypił dzbanek piwa. I trzepał grzywą… (jest łysy..). Wszyscy zaczęliśmy śpiewac nasze: laj laj,- la la la laj, – laj laj laj laj laj – la la la laj – wszyscy to znają, śpiewają, nikt nie ma pojęcia co to jest. Basista (ogór) zaczął nam do tego na basie grac. Co oznacza – że on to zna, więc staramy się od niego dowiedziec co to za kawałek. Bo jest zajebisty. Następnie Kozek/Mustang przewrócił szklankę z piwem. Miałam mokre spodnie. Udo. Do połowy. Potem przyszedł Mafia. Zaczęliśmy śpiwac mu sto lat, bo się okazało, że chłopak ma urodziny. Zespół zagrał mu kawałek z dedykacją. W tym momencie zaczął mi siadac głos. Następnie Czoper (na koncercie metalowo-rockowym przypominam) zaczęła robic ‚pociąg’ XD jak na swojskim weselu. Beka. Chwilę później zauważyłam Ogóra… pod niebem. ‚Fani’ go podnieśli i podrzucali. A on wciąż grał. Swoją drogą… Antyteza to jak Fall out Boys. Wokalistka nie najładniejsza, głos średni, liczba fanów … żadna, elektryk coś tam ma, perkusista małe owacje… a bass – basista, cóż… 4/5 widowni należało do niego. Tak więc nosili go na rękach. Aga zaproponowała mi pogo. I pociągnęła mnie na środek. Widziałam tylko, że jakiś facet budowy niedźwiedzia biegnie w moim kierunku… Po jakiś 3 minutach stwierdziłam, że jeszcze trochę a zemdleję, albo upadnę. Wycofałam się. Potem weszłam jeszcze raz. Stałam z boku, delikatniej się bujałam… i nagle jakiś koleś mnie z lekka podniósł i wepchnął w pogo. Ał. Wróciłam do stolika… I napiłam się z Cobainem. Blondyn, chudy, nie za wysoki… Cobain normalnie. Stwierdził, że nie znamy się, póki razem nie piliśmy. No to ok… Potem mi powiedzieli, że jest już 21:06 stwierdziłam, że trza wracac. A i przy okazji, Czoper mnie znów wymacała. Molestowała moje cycki. Ale nie jak zawsze… Przez bluzke. Tym razem mi się do stanika wpakowała i stwierdziła: fajne… fajne! Większe od moich! Fajne… A! I czoper na końcu rozjebała wszystkich. Poszła do wokalistki i zamówiła pozdrowienia… dla samej siebie xD Genialna.

So.. Antytezo… kiedy następny koncert?

Wiadomosc z ostatniej chwili! Mamy utwór, którego nikt nie potrafił nazwac! Lai Lai Hei Ensiferum! Alelluja Kell za nadesłanie tytułu itd ;3

Monday, August 13, 2012

|CLX| Refluks żołądka i dolny zwieracz.

13 sierpień 2012

Nocowała u mnie Steffa. Już wieczorem poczułam ból brzucha. Wzięłam garśc tabletek i usnęłam. Rano było wporządku. Zjadłam obiad i… zaatakował mnie koszmarny ból. Dzień się skończył na wizycie na dyżurze. Dostałam zastrzyki, jakieś ‚leki’, odwieziono mnie karetką do domu. Na drugi dzień poszłam do lekarza i dostałam skierowanie do szpitala. Pojechałam, przyjeli mnie, kłuli igłami, wpychali rurki do gardła itd itd… Mam refluks żołądka. Tylko troszkę inny. Wypisali, dali leki i … i czuję się masakrycznie. Gardło i nos do teraz mnie bolą. Włosy wypadają mi garściami. Zrobiłam się szara i blada… I słaba. Ciągle mam 36 stopni. Nie 36,6 tylko 36. Czasem 36,2. Bez przerw słaba. Ledwo na nogach stoję. I bardzo marznę. Ciągle jest mi zimno. Potrzeba mi ciepłej bluzy. I zakupów. Muszę sobie kupic spodnie. Ubrałam dziś swoje stare. Spadły ze mnie. Śmiałam się z mamą z tego dobre 15 minut. Wyjechałam dziś do Katowic. Szkoła się zaczyna, trzeba się zaczac rozglądac… Nakupowałam ekhm zeszytów. No i się nie powstrzymałam od kupienia książek. Czarownica z Portobello i Zahir. Mrr. Czuję, już czuję, że będzie niesamowicie. Będę mądrzejsza o kolejne dwie książki ;3 Jeeej. Jutro koncert Antytezy. Zagór gra na basie. No niesamowite… Nie miałam pojęcia. Idę na koncert. Tak myślę. Albo z Steff, albo z Kell i BlÓ. Się zobaczy. Dawno blÓszcza nie widziałam. Mam wielką ochotę isc, a z drugiej strony Kell mnie uprzedziła, że planują zrobic headbanging. Zobaczymy. Ja na pogo nie mam ochoty ani sił. Rozdeptają mnie i pobiją z tą moją siłą i temperaturą 36oC. So… jeśli się impreza w tym kierunku rozkręci to ja wychodzę. Idę głównie dla kumpla. Jeśli się okaże, że jest to świetna muzyka, za kulisami przybije mu high five i powiem: Stary, nie chwaliłeś się, że robisz taki kawał dobrej roboty! – A jak spierdoli to powiem, że to gówno, ale doceniam. Yeap. Zagór fajny koleś. Najnormalniejszy xD So… cholernie ciągnie mnie na koncert. Fajne uczucie. Pójsc z grupą 30 osobową i przyglądac się jak kumpel wymiata na scenie czarując basem.

Napisałabym list… do mojej miłości, jednakże … nie mam zbytnio większych słów do przekazania mu. Wszystko co powinien wiedziec, już wie. Może coś wymyślę. Jutro wpadnę na pocztę i wyślę tą paczkę. Książki… niespodziewanki i inne takie. Ciekawa jestem ile to będzie ważyc. Muszę też isc do swojej nauczycielki od matematyki. Pójdę, pogadam nieco… wymienimy się książkami może i wezmę tą którą jej kiedyś pożyczyłam. I powiem co u mnie.

Przez szpital wiele mnie ominęło. Mn.in. woodstock. Połowa znajomych jechała. Niektórzy nawet tak uparci, że jechali na rowerach. Ominęło mnie niejedno ognisko na miejscówce przy hotelu, nie jedna impreza… pociesza mnie tylko fakt, że jeszcze wiele przede mną. Ale tak szczerze mówiąc to ja mam ochotę po prostu jechac do senatorium. Po pierwsze chce dalej chudnąc i miec dostęp do siłowni itd. Po drugie nie podoba mi się wizja siedzenia w domu. Staram się jak najmniej w nim przebywac. Odzwyczaiłam się od grzania w 4rech ścianach. Więc mam ochotę na taki miesiąc w Ciechocinku. …. hmm… plan jest taki.. Jutro idę do matematyczki, zamieniam kilka zdań, jadę do siostry, piję herbatę (bo kawy się boję), rozmawiamy, ale muszę pamiętac zeby trzymac jezyk za zębami, bo jej ufac nie można, potem pójdę do steffy a od steffy na Antytezę zobaczyc zagóra. I pewnie koło 22 wrócę do domu. Dzień idealny. Cały czas poza domem. Tak. Tak ma byc.

Wiele znoszę. Przydałaby mi się pożądna chwila słabości. Czuję, że baterie się wyczerpują. Powoli brakuje sił. Potrzeba nieprzepłakanej nocy, walki z myślami… Potrzeba chwilowej załamki dla własnego zdrowia. Zbyt długo jestem silna, zbyt wiele biorę na barki i posłusznie ze sobą niosę.

Thursday, August 2, 2012

|CLIX| I don’t know

2 sierpień 2012

Nie wiem co ze mną. Boję się, że depresja dwubiegunowa może wrócic. Póki co jestem na etapie: niesamowicie się z czegoś cieszę, a potem nagle jestem w cholere przygnębiona, otępiała i smutna. To jeszcze nie depresja jak kiedyś (czasy, kiedy siedziałam w czysto ciemnym pokoju – dzięki zasuniętym zasłonom – w kącie za fotelem, w totalnej ciszy, czasem słuchając smętów, często płacząc i nie ruszając się z miejsca) – kiedy mama nie wiedziała co robic i jak mi pomóc. Powinnam się leczyc. Powinnam już zacząc kilka lat temu. Kasy nie było. Ta, jasne. Dzisiaj wiem, że po prostu nie potraktowano mnie poważnie, więc wciskali mi kit, że potrzeba kasy. … Kurwa, to wraca. Wraca. Mam łzy w oczach.

Dziękuję kochanie za telefon. I powtarzam nie mam focha. Mam po prostu problem. I przykro mi bardzo, ale jeśli mam problem, nie mam zamiaru Cię oszukiwac i udawac, że jest wszystko ok, zagadywac i zabawiac, bo po pewnym czasie się uduszę i nie wytrzymam. Mam problem, boję się, że depresja wróci, to milczę i pozwalam sobie na zepsuty humor. Nie chcę udawac kogoś, kim nie jestem. I przepraszam, że wieczorami jestem śpiąca, ale to chyba nic dziwnego o 22. W Grecji przestawił mi się zegar biologiczny, prawdopodobnie jestem na coś chora – związane z żołądkiem, sercem i układem oddechowym – i organizm szybciej się męczy. Więc kurwa mac, przepraszam, że o tej 22 jestem zmęczona i nie jestem w stanie myślec, rozmawiac, bo usypiam. No przepraszam. Shit. Rozkleiłam się. Jestem bezsilna, rozumiesz. Nie czytałeś poprzednich notek. Nie wiesz co się ze mną dzieje, więc proszę, nie denerwuj się na mnie i nie mów mi, że Cię wkurwiam, bo nie masz pojęcia jak ja na to w tej chwili mogę zareagowac. I tak się starałam. I staram, bo wiem, że jutro idziesz na operację, a ja przed tym nie chcę niczego zepsuc, ani się kłócic. Po prostu przepraszam.

Muszę spotkac się z gejem i powiedziec mu o moim stanie psychicznym. On pomoże. Problem tylko jest taki, że wraca z ‚wakacji’ dopiero za jakieś 2 tygodnie. Wytrzymam? Albo chociaż Steff. Mam ochotę się przytulic i po prostu płakac. Nic nie mówic, płakac. Trzy lata męczyłam się, żeby wyzdrowiec, żeby czuc się dobrze, a teraz mam nawroty. Genialnie. Jeszcze problemy fizyczne. No kurwa mac. Najgorsze jest jednak to, że nie mam i nie będę miec żadnego wsparcia, od kogokolwiek. (Z wyjątkiem Kelly, bo ona była przy mojej poprzedniej depresji) Mikołaj nie pomoże, bo nie wie jak i jest na mnie wkurwiony. Mama ma problemy ze sobą i z babcią. Na ojca nigdy liczyc nie mogłam. Koko i Steff nie ma. Ktoś mi został?

Nie wiem co robic.

Tuesday, July 10, 2012

|CLVIII| To uczucie

10 lipiec 2012

Czasem miewam to uczucie pozornego szczęścia. A może inaczej. Jestem szczęśliwa. Odwiedza mnie przyjaciółka, wychodzimy na miasto na niesamowitą kawę, wspominamy zeszłą imprezę, widzę, że moja mama czuje się lepiej, dobrze się bawi, mój ukochany powtarza mi, że mnie bardzo kocha, a jednak jakby pod powierzchnią tego wszystkiego, głęboko w sercu czuję jakbym się dusiła. Mam ochotę pójsc do lasu i krzyczec. Biec. Wrócic. Upic sie i namalowac cos pieknego na scianie. A potem isc spac. Chcę ten głuchy, nieokreślony ból i wyraz z siebie wyrzucic. Nie wiem co mi jest. Nie mam pojęcia. Po prostu się tak czuję. Może tęsknię za szczerym, ciepłym uściskiem jak kiedyś. Kiedyś Koko mi to dawał. Ale tylko dlatego, że wystarczały mi te jedyne kilka sekund. Nasze uściski zawsze trwały nie długo. Teraz chciałabym się mocno i długo przytulic, dopóki nie poczuję się odrobinę silniejsza. Jest jedna osoba (którą mam ‚pod ręką’) – Grzesiek, chłopak Koko. Muszę się z nim spotkac. On z przyjemnością mnie mocno przytuli i nie pusci tyle ile będę chciała. Przynajmniej mam nadzieję. Tęsknię też za uściskiem mamy. Jak wielka tragedia musiałaby się stac, żeby ona przytuliła mnie do siebie, pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, że będzie dobrze?

Czuję się mniej więcej jak kiedyś. Pusty w środku wielkanocny, czekoladowy króliczek. Złote piękne opakowanie, smaczny, ale w głębi…

Potrzebuję. Czegoś. Boję się wyjazdu do Grecji. Nie jestem pewna, czy to dobry moment. Będę tam sama. W ciszy. Spacery, patrzenie w greckie niebo, piasek między palcami u stóp. Melancholia, cisza, spokój, wyciszenie. Może mi to pomoże. Może tylko rozdrażni. Mam ochotę krzyczec. Postaram się z nikim tam nie zadawac (mam na mysli polaków). Zajmę się sobą i tylko sobą. I Grecją. …

Sunday, July 8, 2012

|CLVII| Nie zostawiaj mnie

8 lipiec 2012

Nie zostawiaj mnie,
Długą krętą drogą,
Szedłem do nikogo, aż spotkałem Cię,
Nie zostawiaj mnie…
Podaj mi swą rękę,
Śpiewam Ci piosenkę, tego tylko chcę,
Nie zostawiaj mnie…

Zabiorę Cię właśnie tam,
Gdzie jutra słodki smak
Zabiorę Cię właśnie tam
Gdzie słońce dla nas wschodzi
Zabiorę Cię właśnie tam
Gdzie wolniej płynie czas
Zabiorę Cię właśnie tam
Gdzie szczęściu nikt nie grozi

Nie wiem czy stac mnie na jakiekolwiek sensowne słowa. Słowa, które opisałyby co czułam, kiedy słyszałam ten słodki fałsz „Zabiorę Cię”, a po moim policzku potoczyły się łzy. W sumie do teraz się toczą. Teraz po prostu słucham. Lubię go słuchac. Jak długo tak będzie? Chwilo, trwaj.

Wczoraj była impreza w miejscówce. Jakieś 30 osób. Dużo się działo. Ugryzło mnie coś. Mam teraz czerwoną plamkę z białą kropką na środku na wewnętrznej stronie nadgarstka w miejscu żyły, a wokół tego zaróżowioną skórę. Nie wiem co mi jest. Z lekka się martwię. Ale wracając do imprezy szczególnie pamiętam moment, kiedy Komar zaczął grac na gitarze „Zawsze tam gdzie ty”. Pamiętam, siedziałam na kocyku, przytulałam do siebie kolana i śpiewałam wspominając wszystkie chwile. W oczach miałam łzy. Patrzyło na mnie 30 osób. Uśmiechało się ciepło, tak, jakby wiedzieli, że w tym momencie cholernie tęsknię za ukochaną osobą, która nie może teraz przy mnie byc. Jakby mi współczuli i tym uśmiechem chcieli powiedziec ze bedzie dobrze. Spojrzałam w dal i myślałam dalej. Bujałam się lekko na boki i delikatnie wytarłam łzę. Tęskniłam – jak nigdy dotąd. Minęło trochę czasu, a ja siedziałam i milczałam. Myślałam. Podszedł do mnie Koko, spytał co się stało. Powiedziałam jedno: tęsknię. Przytulił mnie mocniej niż kiedykolwiek i powiedział, że jestem głupia. Powiedziałam, że to prawda. To głupota, szaleństwo, ryzyko, ale pomyślałam… że mam to wszystko gdzieś, bo ja go po prostu kocham. Nie ma odwrotu. Chcę to ciągnąc dalej, pomimo, że jest mi czasem bardzo ciężko. Długo mnie przytulał. Wtuliłam nos w jego szyję i próbowałam uspokoic własne serce. Potem przytulił mnie jego chłopak – Grzesiek. Zagadał mnie, rozbawił, pocieszył… I się uspokoiłam. Ale do teraz mam łzy w oczach kiedy przypomnę sobie urywek piosenki:

Budzić się i chodzić spać we własnym niebie

Być zawsze tam gdzie ty

kocham cię.

Thursday, July 5, 2012

|CLVI| Expecto Patronum

5 lipiec 2012

Dziś po raz drugi oglądałam ”Dom Chłopców”. I po raz drugi jarałam się postacią Dean’a, Angelo i płakałam na końcu jak bóbr. Znów to samo. Za to kocham ten film. Wiem jakie efekty da mi ten film. Mam ochotę popłakac? Przypomniec sobie wartosci zyciowe? Popodniecac sie striptizem gejów? Oglądam Dom Chłopców. Proste.

Ściągnęłam sobie jakąś… godzinę temu film o Lennonie. Obejrzałam, dwa razy powstrzymywałam się od łez. Pierwsze wrażenie? – Dziwny koleś. Drugie wrażenie? – On przypomina mi mnie. Ostatnie wrażenie? – Szkoda mi go. Film o … o szaleńcu. Przypomniał mi „Mr Nobody”. Sytuacja bardzo podobna. Jedno dziecko, dwoje rodziców, którzy się rozstają i każą dziecku wybrac, które z kim chce pójsc. Przykre, ponieważ takie dziecko nie jest w stanie podjąc tak dorosłej decyzji. Lennon do końca miał o muss do decyzji do ojca żal. Przygniatała go kariera, jego laska poroniła… Dużo się u niego działo. Ale koleś szalony i kochany zarazem. Takie duże dziecko z lekka. Ale z drugiej strony… Cholera! Trudny człowiek. Jakby miał już nawet nie dwie, a trzy twarze.

Czeka mnie jeszcze „Kronika”. Miałam to oglądac w kinie na walentynki, ale jakoże stwierdziłam, że wcześniej pójdę do empika po jakąś książkę… to kiedy wpadłam do kina – okazało się, że się spóźniłam. I poszłam na jakiś romans. (cała sala pełna zakochanych par, ja sama, mój rząd puściuteńki. Mogłam w spokoju płakac ile wlezie) No a kroniki przepadły. Stwierdziłam, że przykre i ich pewnie już nie obejrzę, ale jakoś to w necie znalazłam i będę oglądac. Ale to niedługo. Napiszę jak się podobało.

… Kocham poranne rozmowy przez telefon. K O C H A M. Tak mogę wstawac codziennie rano. Rozmowy o dementorach, czarowaniu i patronusach… tak. Wszystko z soczystymi, nieukrywanymi podtekstami. Tak mogłoby byc codziennie. Dzień po dniu. Miesiąc po miesiącu. Rok po roku. Dekada po dekadzie? Może.

Czy ktoś widział e-booka autobiografii Ozzy’ego? Pilnie poszukuję. Przyznaję się, że jeszcze nie przeczytałam biografii Cobaina, ale mam ochotę chociaż zajrzec do Ozzy’ego.

Piszę dziś bez sensu. Bez żadnego sensu. Kell wracaj na gg. Wciągnęłam się w … rozmowę. Wracaj mi tu! Ty się nudzisz beze mnie, ja bez ciebie. Muszę pierdolic głupoty, bo umrę. Ty wiesz. Wgl… przyznam ci się – lubię tworzyc sobie kłopoty. Dziś wyciągnęłam takie wnioski. Kobiety są uzależnione od problemów (przynajmniej chyba wiekszosc. mam nadzieje.). Nie mam problemu? Mam problem. Ale wtedy mam taki problem, że aż boli. – Nudzę się. Muszę miec problemy. Muszę miec sie z czego smiac, musze miec sie czym martwic, z czego płakac, z kim sie kłócic, cieszyc, musze cos rozwiazywac, musze kminic i myslec. Nie potrafie nie miec problemów. BO SIĘ NUDZĘ. Dlatego zaczynam sobie sama jakieś tworzyc, albo wymyślac. Tylko, że obecnie nie mam weny. I to jest straszne. O. Mam problem. Nocka z Steff i rozkmina jak przenocowac w miescie Mikołaja. Już mam się nad czym głowic. Tak. Ale mi mało. Chcę więcej proooblemów. ;x Jestem psychiczna.

„-O boże, jaki schiz! Widziałam Dementora!
-Co, mam użyc magicznej różdżki? Wyczaruje mu tu Expecto Patronum, że się nie pozbiera”

Tuesday, July 3, 2012

|CLV| Settle Down

3 lipiec 2012

We can settle at a table..
A table for two
Won’t you wine and dine with me?
Settle down

I wanna raise a child
Won’t you raise a child with me?
Raise a child

Spełniłam swoją zachciankę. Umówiłam się z Koko. Pod biblioteką. 15:35. Przyszedł, spytał dokąd idziemy. „-Do pierdonki. – Po co? – Muszę dzisiaj obalic chociaż jednego szampana. – Nie, ja mam dosc, Nellcia, sama mówiłaś, czepiałaś się, że ciągle imprezuję. – Nie pierdol.” Szliśmy sobie. „-Koksiu, czy ty masz dobry humor? – No tak, a ty nie. – No taki średni. – Ee no stara, powinno byc zajebiście, masz faceta na drugim końcu polski, za co cie zaraz opierdole, ale to zaraz. Mamy czas.” Poszliśmy. Z biblioteki, przechodząc obok jazz klubu i poczty aż do wielkich schodów na górę i wbiliśmy do sklepu. „-Kobieto, mi aż już wstyd tu przychodzic po te procenty. – Pijemy Michaela. – ;o Dawno nie piłem. Trafiłaś.” Ukradkiem sięgneliśmy po dwa szampany i poszliśmy do innej kasy niż zazwyczaj. Pewnie dlatego, że tamta kasjerka już go zna (zapewne) na pamięc. Koko powiedział żebym płaciła. (bo postawiłam na swoim, że dziś stawiam) … Debil zapomniał, że nie jestem pełnoletnia. Stwierdził, że chciał się poczuc młodziej. W sumie chodząc między półkami stwierdził, że „- Tam w środku wciąż jestem 16-latkiem (pokazując na lewą częśc klaty) – Ale serce jest pośrodku… – Cicho, tu jest prawy sutek. – To czemu pokazujesz lewego? – … Nelly, zmieńmy temat” Zaplątał się biedny w rozmowie. Kupiliśmy, wpakowaliśmy do mojej torby i przed siebie. Oczywiście szliśmy tą samą drogą co zawsze. Koło banku z przejściem do Hogwartu (kostka brukowa zakręcająca i kończąca się przy ścianie (a żadnego wejścia tam nie ma), koło policji w górę, między domami, koło targu… i tu kolejna beka była. „-O kurwa, my sobie tu grzecznie idziemy, a tu szambowóz – Oj weź, po prostu nie oddychaj. – Ja obok tego nie przejdę” No i rzeczywiście obszedł szambowóz szerokim łukiem, a ja po prostu tego nie wdychałam i szybko przeszłam. Idziemy dalej. Nie mogliśmy zdecydowac czy isc za cmentarz, czy do parku, ale po długich namysłach stwierdziliśmy, że jakoś zniesiemy komary dla odrobiny cienia i poszliśmy do parku. Przy okazji dowiedziałam się, że gejuch do dziś nie ma pojęcia kogo zgubili na ostatniej imprezie. Opowiedział mi też przezabawną historię jak to się stało, że jego facet rozciął sobie nogę (naprawdę, prawie płakałam ze śmiechu, on w sumie też, ale nie wolno mi o tym mówic, więc… xD). Wychodzimy pod górkę, po kamieniach, wbijamy do parku i nagle widzę… „-Co za szmaty! Dwie różowe, zesmażone na starym oleju szmaty! Zajęły naszą ławkę!” Yeap. Bolało. Wracam do moich miesc po dwóch miesiącach przerwy, patrzę, a tam jakieś … nie skomentuję. Chcemy usiąśc kawałek od nich na przeciwko. Ławka jest z lekka odchylona do tyłu. „Nelly, ale jak się schlejemy, to ta ławka się czasem nie przechyli do tyłu? (kiedy to mówił -usiadłam) Okej, teraz się nie przechyli” Chcieliśmy usiąśc, ale pies różowych zaczął ujadac. Zaczęły spadac kasztany i robaki się rozlazły. Koko stwierdził, że idziemy dalej. Przeszedł i zaczął narzekac na psa. „no zamknij już tą jadaczkę, przecież idę już stąd!”. Szukaliśmy jakiejś przyjemnej polanki w cieniu, ale nici z tego. Znaleźliśmy jakąś ławkę. Oboje usiedliśmy na niej po turecku twarzami do siebie. Podałam mu pierwszego szampana. Odkręcał drucik i liczył. Jeden, dwa, trzy, cztery… pięc… Korek lekko wyszedł. Zasyczało. Patrzymy. Nic się nie dzieje. I nagle wystrzelił gdzieś w drzewa z głośnym hukiem. Koko wybuchnął śmiechem i zatkał butelkę. „A co jeśli właśnie zabiłem wiewiórkę?” Później okazało się, że mamy takie same telefony. Temat zszedł na Mikołaja. Pytał jak to wszystko wygląda, jak się zaczęło, co do niego czuję, jakim jest człowiekiem. Potem był opierdol dotyczący odległości. Nie będę zdradzac szczegółów bo … bo po prostu nie chcę ich zdradzac. Ale… powiedział mi jedno: Nie da się obiecac wierności. Można byc wiernym sercem, umysłem, ale nie tam na dole. Faceci tacy są. – Oprócz tego usłyszałam, że – Podziwiam Cię. Ja bym tak nie potrafił. G* mieszka 10 minut ode mnie i mam problem, więc Cię podziwiam. Albo jesteś tak.. tak silna, albo tak zakochana… nie wiem. – I jedno i drugie. – Silna jesteś napewno. – Zakochana również. – Hmh… to jest… chyba za delikatne słowo; I dalsza częśc opierdalania. Stwierdził, że to może się nie udac, i jeśli nie chcę się zranic to powinnam to zakończyc, ale jeśli uważam się za na tyle silną osobę… to mogę ‚testowac’ się dalej. (i taki mam zamiar) Stwierdził, że jeśli on miałby chłopaka w … Londynie, a ja w Poznaniu to nie byłoby żadnej różnicy. Każde z nas spotykałoby się z drugą połówką jakieś 2 x roku. Z tym, że on nie wie, że ja jestem tego świadoma i na to gotowa. Wiem, że w wakacje będziemy się widziec może raz, o ile się uda. A potem mooooże na ferie. Jestem tego świadoma. Tak czy siak mówiłam, mówiłam… opowiadałam też o momencie, kiedy Mruwa wpadł i nam ekhm przeszkodził, przyłapał… Mówiłam mu o WSZYSTKIM. On tylko patrzył mi w oczy i stwierdzał: Napij się. Kiedy się napiłam, podałam jemu butelkę. I zabrałam mu papierosa. Wybuchł śmiechem. „-Właśnie chciałem pytac, Nelly, chcesz bucha? … To my może też siedzimy w kiblu jednocześnie?! Jak będziesz to daj znac. Zobaczymy” – debil xD Zaciągałam się mocno. Jedyne kilka razy. Temat się zmienił, zaczęliśmy napierdalac o wszystkim. Stwierdził, że został druidem. „-Stara, siedze sobie ostatnio na przystanku i zacząłem rozmawiac z mrówką. Siedziała mi jedna, a ja się jej pytam: Co robisz na moim kolanie? – Ludzie na mnie patrzą jak na debila, a ja z mrówką gadam”. Potem okazało się, że mamy takie same telefony, zaczęliśmy szalec z blutaczem(!) i przesyłac sobie idiotyczne zdjęcia. Rozmawialiśmy na temat moich rysunków. Rozkminił dlaczego postarzam albo odmładzam ludzi na papierze. „-Wiesz, może masz gdzieś już w głowie zakodowaną ciekawosc typu „ciekawe, jak ta osoba by wyglądała, gdyby…”…” Chcieliśmy otworzyc kolejnego szampana, kiedy jakaś babcia na horyzoncie się pojawiła. „Babciu, idź stąd bo się przestraszysz i padniesz na zawał.” Kiedy przeszła – otworzyliśmy i piliśmy dalej. Później, kiedy go kończyliśmy szła pielgrzymka emerytów. „Zczaj butelkę! – <wychlałam wszystko do końca i rzuciłam butelkę za siebie> – brawo…” Potem kazał mi wstac. Chwiałam się nieco. Zebraliśmy się i szliśmy w kierunku centrum miasta. „-Idziemy coś zjesc. -Okej. – Olipm, czy Turek? – Gdzie jest Olimp? – Na kociej (najpopularniejsza ulica w mieście) po schodach… – Nie wiem gdzie to. Nie byłam…” No i poszliśmy do Olimpu. Koko wziął gyrosa i piwo. Gadaliśmy dalej, podobno się z lekka darłam xD Karmił mnie, przy czym stwierdził : „Oooo, kolczyk w języku! Czoper Cię przebijała, nie?” W przerwach piliśmy Żubra. Potem zamówił kolejne piwo i kolejnego Żubra. Zjedliśmy, wypiliśmy, wyszliśmy… I czekały mnie ogromne schody na dół. Poszliśmy do Parku. Usiedliśmy sobie na jakiejś ławeczce, bo mieliśmy jakieś 25 minuty do autobusu. Zaczęliśmy się bic, przepychac, popychac, rozmawiac… Stwierdził, że mi zaraz mortal kombat zasadzi. Ja odpowiedziałam jednym: „- Fnont him! – Finish him chyba…. ale fajnie, że się rozumiemy” (XD). Odpaliliśmy kolejną fajkę. Tym razem pozwolił mi palic, ale tylko w kagańcu (z jego rączki). Słuchaliśmy Adama, śpiewaliśmy Adama i wymienialiśmy ulubione kawałki. (kocham gejów. jako jedyni słuchają innych gejów. Nie spotkałam jeszcze nikogo w miescie kto jarałby sie jak ja – Adamem) Zebraliśmy się, poszliśmy na przystanek. Dalej mieliśmy bekę z niczego, wsiadłam w autobus i pojechałam. Dobry dzień. Ale byłam naprawdę najebana jak nigdy. ZAWSZE podczas jazdy autobusem, spaceru do domu i wychodzeniu po schodach włączałam trzeźwą maskę. Wtedy nie mogłam jej znalezc. Wpadłam. Poleciałam się wyszczac i usiadłam przed kompem stwarzając pozory, że wszystko jest, tak jak zawsze. Normalnie. Mama coś do mnie mówiła, ja stałam się jej wyrażnie i zrozumiale odpowiadac… Potem wyszli do sklepu. A ja poleciałam do kibla zwrócic całe żarcie jakie zjadłam (żołądek odzwyczajony od takiego tłustego żarcia i jestem pewna, że przez to wymiotowałam. alko jeszcze mi krzywdy nie zrobiło). Latałam do tego kibla jeszcze z trzy razy. Zagadałam do ludzi na skype, na gg na fb itd, Mikołaj wygonił mnie do spania.. Więc poszłam. Było mi wygodniej niż kiedykolwiek. NIŻ KIEDYKOLWIEK. Nie było mi gorąco, nie było mi zimno… było idealnie. Nie mogłam usnąc. Rodzice wrócili, mama zagadywała, pytała czy już idę spac. Usnęłam. Obudziłam się o 3 rano. Nieśmiało, powoli wymknęłam się z łóżka, przepłukałam usta, bo czułam się ohydnie. Jak ostatni żul, poszłam się napic mleka – nie, nie miałam kaca. Chciałam zlikwidowac nieprzyjemny posmak w ustach. Wróciłam do łóżka i zaczęła się męczarnia. Męczyłam się chyba do 4 rano. Wtedy nareszcie na krótko padłam. Śniłam o Mikołaju. Nie pamiętam szczegółów, ale kiedy padałam i kiedy się budziłam miałam go przed oczyma.

Przemyślałam wszystkie rady jakie dał mi Koko, pomyślałam nad wszystkim… i czuję się lepiej. Jeszcze tylko Mikołaj… – Zrób coś z sobą. Kup sobie coś na sen, coś na poprawę humoru i jedziemy dalej, nie łamiemy się. Masz mnie, masz tadzika, jest dobrze.

Lov ya

Sunday, July 1, 2012

|CLIV| Bezsennosc

1 lipiec 2012

Ta noc była bardzo bezsenną nocą. Moje oczy przyzwyczajone do ciemności bez ustanku wpatrywały się w sufit, w tle słychac było mój malutki 30 letni wiatraczek, który co sił starał się mnie ochłodzic, kołdra na podłodze, stos poduszek pod głową, a w głowie miliony myśli. Zamarłam. Leżałam, patrzyłam i myślałam. Ba! Ja nie myślałam. Myśli same obijały mi się o głowę i próbowały uciec. Myślałam głównie o Mikołaju. Odtwarzałam w głowie momenty, które spędzaliśmy wspólnie w jego pokoju. Wspólny śmiech, łzy, słowa przez niego wypowiadane i moje reakcje. Pierwsze pocałunki i dotyk. Wszystko pamiętam jakby działo się to wczoraj. Wszystko jest tak… świeże. Pamiętam nawet swoje myśli w tamtych chwilach. Pamiętam pocałunki przy drzwiach, żeby ktoś czasem nie wszedł, pamiętam kłótnię o to, żeby nie wychodzic z pokoju, kłótnię o telefon, pamiętam pożegnanie. I kolejne każde słowo. Pamiętam radę, że uczucia są w głowie. Że jeśli się zakochiwac to mądrze, a nie dac sie porwac sercu. Pamiętam jak się po raz pierwszy spotkaliśmy. Szkoła. Pamiętam te urywane spojrzenia, nauka imion ludzi w klasie, uśmiechy, podziwianie rysunków. Pamiętam też moje dyżury, gdzie za każdym razem szukałam go wzrokiem gotowa kolejny raz ciepło się uśmiechnąc. Pamiętam kiedy stałam na balkonie. Pamiętam co mówiłam, pamiętam że patrzyłeś, ja patrzyłam, pamiętam wszystkie smsy, pomimo, że je usunęłam. Pamiętam podziw po uderzeniu Romantyka, pamiętam C.H.E.M.I.Ę, przed którą się tak broniłam. Pamiętam rozmowy w cztery oczy, pamiętam słowa, że mam się pilnowac, bo nie zostawi jej dla mnie, że zostało kilka dni, tylko kilka dni i że mam tego nie zepsuc. Pamiętam smsa : Nie kocham osób, które mnie rozumieją. – To wszystko przewijało mi się tak przez głowę, ale w końcu wracałam do ‚akcji’ w dziewiątce (pokoju), gdzie staliśmy przy drzwiach i nie chciałam go puścic. I przy okazji w myślach rozwijałam sytuację.

Później moje myśli zeszły na Koko. Rozmarzyłam się na temat dzisiejszego spotkania. I jak nigdy, nie będzie miał ze mną problemu przy stoisku z alkoholem. Wiem, że chcę się schlac i wiem czym się schleję. Połączenie Michaela i piwa powinno mnie położyc. Yeap. Szampan i desperados. To na co mam ochotę. Potem pójdziemy na nasze ukochane pobojowisko za cmentarzem i będziemy obijac o siebie butelki na znak toastu przy tym mówiąc: za miłośc. Tak właśnie będzie. Potem wrócę do domu na rozchwianych nogach, może i slalomem, modląc się tylko, żeby rodzice nie zauważyli. Cieszę się na myśl, że będę mogła się komuś wygadac z moimi myślami, problemami. Próbowałam z Kell – choc jej to bardziej rzygałam tęczą, no ale… ogólnie miała dośc tematu. Steffa – zaczyna przewracac oczami i nic nie mówi. Nie pomoże. Koko jest taki, że wysłucha i powie co sam o tym sądzi. A jeszcze najlepiej jak podaje przykład z własnego życia. I możemy gadac godzinami. Pamiętam jak rozmawialiśmy o facetach. – Dużo się dzięki niemu dowiedziałam. Gadaliśmy o tych facetach dobre dwie godziny. (kur. jest 10:10 znów się zaczyna…)

Tak czy siak bardzo długo nie mogłam zasnąc. W głowie przeplatały mi się toasty ‚za Mikołaja’ chlane razem z Koko, razem z wspomnieniami niesamowitych pocałunków w senatorium. Myślałam długo, dopóki marzenia nie zaniosły mnie do krainy snu. Zapewne usnęłam mając przed oczami obraz Mikołaja. Usnęłam spokojnie i spałam do dziewiątej. Rano zobaczyłam, że dostałam sms’a. Jednego z wielu tak słodkich. „Kocham cię, dzień dobry, a zarazem dobranoc”. Mam nadzieję, że to będzie dobry dzień.

Edit. 19:20

Dzień cholernie samotny.

Nie ma miśka.
Nie ma Kelly.
Nie ma Koko.
Ani Steffy.

Miałam na dziś wielkie plany. Upic się, zabawic, cokolwiek… Potem wrócic spokojnie do domku i porozmawiac troszkę z Mikołajem. A może on chce ode mnie troszkę odpocząc? Może. Rozmawialiśmy dzień w dzień. Czasem po 5 godzin. Teraz nie gadamy (na skype) od dwóch dni. Nie wiem o co chodzi. No ale cóż.

Obecnie rysuję. Po raz pierwszy tak na poważnie rysuję na zamówienie. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Rozkminiłam dlaczego. Zawsze wszyscy strasznie NALEGALI i naciskali, żebym ich narysowała i proponowali pieniądze. A dla mnie pieniądze są na jednym z ostatnich miejsc na liście rzeczy potrzebnych do szczęścia. Tym razem o ile dobrze pójdzie, za rysunek dostanę coś na czym naprawdę mi zależy. Coś, co da mi szczęście. Nie dostane marnego kawałka papieru, za którego kiedyś kupiłabym masę słodyczy i spędziła wieczór na kanapie użalając się nad własnym losem. Tym razem rysunek jest biletem do spotkania się z miłością. Utęsknioną miłością. I to mi daje motywację do działania. Rysuję dwa razy szybciej i lepiej, bo mi naprawdę zależy. Bo dostanę coś, co jest dla mnie ważne. Oczywiście nic pewnego, ale jeśli się uda? Będę najszczęśliwszą kobietą w galaktyce, kiedy go zobaczę, będę mogła wziąc rozbieg i wpasc w jego ramiona. Po prostu.

Czuję się dziś samotna, ponieważ… Pomimo, że w domu wszyscy domownicy to czuję się kompletnie samotna. Mikołaja nie ma. Poszedł gdzieś z Magdą, nie odzywa się… Nie wiem czy się martwic, czy jak… Nie daje oznak życia. Zakładam, że wciąż jest z Magdą i ufam, że nic się tam nie dzieje, bo mnie cholernie kocha, laska nie jest jego rangi i ma już kogoś. Tak więc o to jestem spokojna. Ale odpisac by mógł.

Byłam dziś umówiona z Koko na chlanie. Nie wyszło. Wczoraj był na imprezie i dziś nie był w stanie wyjsc z domu. Jednym słowem: kac. Mamy się niby widziec w poniedziałek, ale w poniedziałek wraca mój dyżur z babcią tzn. muszę byc w domu przed 18, żeby dac jej zastrzyk. A co to za chlanie, co za impreza, jeśli ja już o 6 jestem w domu? Bez sensu. Chyba, że go nakłonię na picie na moim osiedlu. I będziemy pic gdzieś w lesie, a potem się przeniesiemy do mnie. Zobaczymy. Michael na mnie czeka! I desperados. Gott, jak mi się chce pic… I muszę zapalic. Tak… Dużo się działo, za dużo wręcz i nie paliłam od 3 miesięcy. Znów wypalę jednego i będę miała spokój na kolejne 3 miesiące. Może i dłużej. Muszę się też umówic z Czoper na przekłuwanie. Całe 11 kolczyków. Powolutku, powolutku… i o. Wszystko się – zobaczy.

„-Ale tak poważnie… co jest we mnie takiego słodkiego?
-Szczerze?
-…no?
-Tak naprawdę szczerze? Idź, zobacz się w lustrze”

Thursday, June 28, 2012

|CLIII| Zamuł?

28 czerwiec 2012

Znów A i B. Jest zajebiście – dostałam się do szkoły plastycznej, poznałam mnóstwo nowych pozytywnych ludzi, szaleńców i innych, od 3 września będę tam stałym gościem, wyprowadzam się z domu na 4 lata do internatu. Zdala od rodziców i ojca. Czy kiedykolwiek było lepiej? … A no było. W senatorium. Ale nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Mama jest ze mnie dumna, zadowolona, ja z siebie również… Jest naprawdę spoko. Ale… z Miśkiem się coś dzieje niedobrego co mnie cholernie martwi, więc zamulam, gasnę i zwyczajnie się, godzinami martwię (I możesz mi nie wierzyc, ze niby czepiam się drobiazgów, ale no cholera… ja tu o Ciebie zadbam! Zobaczysz). Mi też nie jest łatwo. Też czasem mam ochotę wyjsc w środku nocy, nie jesc przez tydzień i do nikogo się nie odzywac. Ale mamy swój cel, tak? Trzymaj się go. I o siebie dbaj bo inaczej wpierdol.

Co może ważyc 1,8 kg? I dlaczego pytał o czekoladę? O co chodzi? Coś związanego z sercem? 1,8kg czekolady w kształcie serca? Cholera – zagadka mojego życia… Ale ja też mam niespodziankę ;3. Asa w rękawie. I jeśli pójdzie po mojej myśli to będzie mrr.

Kell- nie jestem w ciąży -.-’

„-Miśkuuuu…”

Monday, June 25, 2012

|CLII| Szczęście wynikające z szczęścia drugiego człowieka

25 czerwiec 2012

Szczęście wynikające z szczęścia drugiego człowieka to jeden z najwyższych stanów euforii. Sama dziś tego doświadczam. Naprawdę, ciepło mi się robi na serduszku, kiedy przypomnę sobie ten jego dzisiejszy radosny ton. I to ‚kocham Cię’ co sekundę mówione, albo lekko wykrzykiwane z taką dozą radości, że człowiek nie może się nie uśmiechnąc. Chciałabym, żeby tak było zawsze. Ba! Chciałabym, o ile to możliwe – żeby było jeszcze lepiej. Najważniejsze jest to, że się cholernie kochamy, że mamy siebie nawzajem i… posiadamy plany. Tak. Jeśli one wypalą, będę najszczęśliwszą kobietą w galaktyce. Plan w sumie prosty… Mikołaj, Tatuś (jego przyjaciel) + samochód. Pakują się do niego, jadą do Warszawy po laskę tatuśka i… prosto do mnie. Pod namioty. Oh bosko. Jeszcze trochę, a zacznie mi się to śnic.

Wbiłam na bloga jednej z nowych czytelniczek (?) i dojrzałam ciekawy temat. Pomyślałam, że go z lekka… ukradnę. Więc… Godzina 23:55 dostaję sms’a od przeznaczenia, że moje życie skończy się za 24 godziny. Co robię? (nie wiem, czy już kiedyś takiej wizji nie opisywałam, ale napiszę taką świeższą wersję) Na dzień dzisiejszy pierwsze co mi przyszło do głowy to: pociąg do Grudziądza. Ale! Najpierw do 3 rano zagadałabym mamę i wyjaśniła sytuacje, powiedziała jej gdzie i po co chcę jechac. Nawet jeśli by protestowała – spakowałabym co mi potrzebne i poszła na autobus, który jest ok.4. Ale wcześniej bym się pożegnała. Pojechałabym do Katowic i tam wsiadła w pociąg. Byłaby około 5 rano. W pociągu zadzwoniłabym do marty bo jako jedyna pewnie by już nie spała. Potem przespałabym się z godzinę – byłaby 7 rano. O tej godzinie kupiłabym sobie gorącą, aromatyczną kawę i dzwoniła do każdej najbliższej mi osoby po kolei. Najpierw do Steffy, potem Koko, Czoper, Steff, do sióstr i innych bliskich. Na końcu do Mikołaja. Ale po prostu spytałabym co u niego i uprzedziła, żeby po 14 już nie wychodził z domu. Jechałabym, jechała, czytała spokojnie książkę, słuchała muzyki, potem poszłabym do innego przedziału porozmawiac z obcymi ludźmi. Chodziłabym z wagonu do wagonu czując się jak w ‚Alef’ie – Paulo Coelho. Kiedy dojechałabym Do Aleksandrowa jechałabym przez Ciechocinek i inne dziury aż do Grudziądza. Znalazłabym ulicę, znalazłabym budynek, mieszkanie, drzwi i zapukała, czekając, aż ktoś otworzy. I w zależności kto by mi otworzył powiedziałabym coś innego. Jeśli rodzice to kulturka – Dzień dobry, ja do Mikołaja. Jestem jego dziewczyną, zaprowadzi mnie pani do jego pokoju? – Pewnie miałabym łzy w oczach. Albo już dawno mokre policzka od łez. Mam nadzieję, że by mnie wpuścili. Wpadłabym do pokoju i zwyczajnie mocno się przytuliła i powiedziała, że kocham. Nic wielkiego. Potem poszlibyśmy nad Wisłę, do parku… Dużo rozmawialibyśmy. Może poznałby mnie ‚na żywo’ z Tatuśkiem. Byłaby pewnie 17-18 godzina. Poszlibyśmy coś zjesc i wrócili do domu. Kolejne godziny totalnej bliskosci. A wieczorem, późną nocą nawet wymknęłabym się nad Wisłę i tam skończyłby mi się czas. A jeśli nie… zostałabym tam pewnie na dłużej.

A tak w ogóle to to jest tylko piękne wyobrażenie. W rzeczywistości byłaby panika i ciągle wisiałabym na telefonie i kazałabym mu do siebie przyjechac. Ciągle bym płakała. Biegała po pagórkach między blokowiskami jak porąbana i myślała nad sensem wszystkiego. Ale napewno spędziłabym te chwile z najbliższymi. I w obojętne jaki sposób, byleby byc szczęśliwą.

„-Myszka?
-Hmm?
-Wiesz co ci powiem?
-Słucham.
-Cholernie Cię kocham.”

Sunday, June 24, 2012

|CLI| Zawieszona między A i B

24 czerwiec 2012

Czuję się zawieszona między punktem A i B. Pod praktycznie każdym względem. Związek – jesteśmy razem, ale jednak wciąż nikt o nas nie wie. Stawiamy kolejne kroki naprzód, DUŻE KROKI naprzód. Chciałabym, żeby no… po ludzku jakoś, a nie. Kolejny przykład: Czuję się dobrze, mam spoko humor. Jestem szczęśliwa, ALE jestem… przygaszona. I pomimo, że jestem w miarę humorze to mówię flegmatycznym, monotonnym tonem. Nie jest ani dobrze, ani źle. Trochę jak u Adama – odnośnie teledysku „Better than I know myself”. Idealna równowaga. No i git, z tym, że ja jestem taka, że jeśli w moim życiu nie ma skrajności to się nudzę. Albo inaczej… jestem nie przyzwyczajona do harmonii więc się jej boję. Do skrajności jestem przyzwyczajona. Wiem czym to się je i jak sobie z tym radzic. Teraz, kiedy jest harmonia – szczerze się gubię. Nie chcę harmonii. Chcę, żebym była po prostu szczęśliwa. Nie chcę tego stanu pomiędzy. To jest jak próżnia. Cicha, pusta, szara próżnia. Nic. Ja chcę od życia czegoś więcej.

Jutro jadę z papierami do szkoły. Jadę w ciemno. Wiem gdzie jest szkoła, ale nic po za tym. Gdzie dokładnie te papiery zanieśc – NIE MAM POJĘCIA. Potem poczta. Do punktu informacyjnego i do okienka. I telefon poleci.

Ciągle jestem śpiąca. I kocham swoje łóżko.

„- Miśku?
- Też Cię kocham”

Tuesday, June 19, 2012

|CL| Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

19 czerwiec 2012

Od czego by tu zacząc… Przyjemny był dziś dzień. Wstałam rano i zastałam 3 sms’y do przeczytania. Następnie dowiedziałam się, że mam zrobione już śniadanie, powiedziałam mamie, że jestem szczęśliwa i zapewnie domyśla się z jakiego powodu. Rano wpadła siostra z Krystiankiem. Jedna i ta sama śpiewka: „Ale schudłaś! Od razu inna buzia! A jaką teraz masz ładną cerę!” Yea, yea, yea… Ogarnęłam się i … się zagadałam. Pobiegłam na przystanek i 20 minut jak skończona ciota czekałam na autobus, wciąż szalenie pisząc sms’y. Pisałam z Mikołajem, ale po drodze napatoczył się i Sucharek, który chyba chciał mnie zdemotywowac. Wciskał mi, że nie dam rady nie żrec i szybko się poddam. A takiego chuja! Mam niesamowitą motywację. Po pierwsze nie odchudzam się sama, po drugie jest masa ludzi, którzy mnie w tym wspierają (co mnie czasem irytuje) i przede wszystkim CHCĘ. Powracając jeszcze do Mikołaja: Kochanie, czy ty wiesz, że twoje wczorajsze wyznanie trwało około 25 minut? 25 minut pięknych słów. – Tak czy siak… planowałam focha. Planowałam na chwilę się usunąc, ale… sprawa obróciła się o 180 stopnii. Jest i będzie dobrze. Zdarzają się problemy, przypadki i zachwiania. Teraz już będzie wporządku. No ale wracając… Dojechałam na docelowy przystanek o 9:59:22. Do szkoły miałam na 10. 5 minut drogi. Biegłam. Zdążyłam. Poszłam na ten nieszczęsny niemiecki i dostałam czwóreczkę. Wyszłam dumna z siebie. Leciały kolejne lekcje, pomagałam Steffie uczyc się fizyki, a jednocześnie czytałam biologię – którą potem zaliczyłam zdobywając czwóreczkę z sprawdzianu (choc nie wiem, czy nie powinno to byc -5). Ostatnia była matematyka. Bawiliśmy się osią symetrii i rozmawialiśmy ile wlezie. Poopowiadałam nauczycielce o szkole plastycznej, o senatorium, o izotopach, o fizyce, o biologii, o książkach… o wszystkim. (Uwielbiam tą kobietę. Matematyczka wymiata). Jeszcze trochę papierkowych spraw i wyszłam z szkoły, podreptałam na przystanek, wsłuchałam się w muzykę płynącą z słuchawek i… zaczęłam myślec.
Siedząc w autobusie rozmyślałam o losie i o tym co się dzieje. Jedno mogę stwierdzic: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I to za każdym razem się sprawdza. We wszystkim są plusy. Jak nie teraz to ukarzą się potem. A los? Cóż, wszystko działo się na opak. Jestem z kimś zupełnie nie w moim typie, ba! Kocham człowieka, który jest zupełnie inny niż sobie ‚wymarzyłam’, zamierzałam się nie angażowac, planowałam tak wiele a wszystko wyszło na opak i zadałam sobie jedno pytanie: Czy byłabym tak samo szczęśliwa jak teraz, jeśli wszystko byłoby według planu? – Stwierdzam stanowczo, że nie. Przez to, że życie ma w sobie tyle niespodzianek jest ciekawsze. Jeśli zaskoczy nas pozytywnie – jesteśmy szczęśliwsi. Jeśli negatywnie – silniejszy. Wszędzie są plusy. I szczerzę cieszę się z tego, że wszystko poszło na opak. Cieszę się nawet z mojej ostatniej notki, z tego, że mnie uraził, bo to pociągnęło za sobą następne wydarzenie – czyli rozmowę przez telefon i wieczorem przez skype gdzie… no kurwa, nie słyszałam nigdy czegoś tak… miłego? Wzruszającego, kochanego… mogłabym wymieniac.
Nie wierzę, że to piszę, ale podoba mi się to życie. Kiedyś go nienawidziłam – Ci, co czytali całego bloga, od początku do końca (taka Kell na przykład) wiedzą. Ale ja po prostu chyba byłam niedojrzała. Pamiętam do dziś jak pierwszy związek się zepsuł. Nienawidziłam siebie. Potem nienawidziłam wszystkiego. Samookaleczałam się, pisałam notki tak smutne i tak wzruszające (do dziś kiedy to czytam, stwierdzam, że to była masakra), że to poezja. Potem było na odwrót. Nienawidziłam tylko osoby, przez którą cierpię. A jakiś czas potem po prostu dorosłam i zobojętniałam. Zapomniałam. Nakleiłam plaster na ranę i pociągnęłam dalej. I tak dorastałam, dorastałam i dziś – DOCENIAM to co się stało. Jestem wdzięczna, że było jak było, pomimo blizn. Jestem zadowolona z przebiegu wydarzeń bo dzięki temu stałam się silniejsza i to jest piękne. I wyobraźcie sobie moją radosc i szczęście, kiedy pomogłam komuś przejsc przez to samo. Stąd moje szczęście. Patrzę na szczęśliwego, wolnego i silniejszego człowieka. To naprawdę miły widok. No i cóż. Teraz, kiedy jestem silniejsza.. Zakochałam się. I po raz pierwszy się tego nie boję. Zawsze bałam się tego uczucia. Ale nie tym razem. (jejku , ale pierdole chaotycznie) Uh. Wracając – wciąż myśląc wracałam do domu po drodze odpisując po raz x dzisiaj na smsa o treści: kocham cię – weszłam do domu i … poczułam ulgę. Poczułam, że wszystkie problemy się skończyły i teraz będzie po prostu dobrze.

Teraz trwam, jestem nieco zmęczona, bawię się pamiątkową igłą, którą miałam przekłuwany język i rozmyślam. Jestem w trakcie kupowania reszty kolczyków. Czuję, że tym razem będę płakac przy kłuciu. po prostu wiem, że będzie w chuj bolec, ale dam radę. Koko odwołał dziś spotkanie – bardzo dobrze, bo było mi niedobrze. W weekend kobiecy wieczór. Maseczki, paznokcie i wspólne golenie nóg (XD) – nigdy tego nie robiłyśmy. W sensie ja i steffa. Nie jesteśmy tym typem kobiet, które spędzają piątkowe wieczory na pięknienie się, ale okazyjnie obie mamy na to ochotę. Mam ochotę o siebie zadbac. Dlatego właśnie będziemy siedziały z papką na twarzy i ogórkami na oczach … i przy okazji będziemy się z siebie nabijac, że wyglądamy jak potwory z bagien. A potem zjemy ogórka. Albo będziemy robic bitwę na poduszki. Po prostu wyluzowac trochę.

P.S Kell – powiem ci tyle, że On potrafi przerwac gre, żeby mi odpisac!

Monday, June 18, 2012

|CXLIX| Awaryjny plan B ?

18 czerwiec 2012

Rozumiałam wiele, godziłam się na wiele i właściwie nigdy nie zaprzeczałam. Ale teraz poczułam się poważnie źle i poczułam się zwyczajnie urażona, więc nie zostawię tego od tak. Notka kierowana do Ciebie, kochany Mikołaju. Przekaz jest prosty: określ się. Zraniłeś mnie, wiesz? Nie boli mnie nawet fakt, że zadzwoniłeś, mówiłeś, że rozmawiałeś z jej matką, słuchałam, kiedy o niej mówiłeś, ale naprawdę zabolało mnie, kiedy powiedziałeś, że jeśli ona zechce wrócic – zgodzisz się. I nie chodzi o samą zgodę, a o to, że mówiłeś, że kochasz. I to jeszcze przez telefon. Masz problem z zaufaniem, tak? To co ja mam teraz zrobic z tobą? Jak mam ci zaufac, skoro mówisz, że kochasz, a potem, że jeśli ona zechce to będziesz jak na zawołanie. Swoją drogą zachowasz się wtedy jak pies z podkulonym ogonem. Nie będę pisac, że to nie ma sensu. Nie będę pisac na jej temat, bo tym razem chodzi o mnie. Poczułam się jak plan B. Taka zabawka, która pocieszy, da pomacac cycka, kiedy plan A nie wypali. To była jedyna rzecz, której się bałam. Bałam się, że będę czymś na otarcie łez. Nie potraktowałeś mnie poważnie. Kiedy ja mówiłam, pisałam, że kocham, mówiłam poważnie. To nie był głupi żart. Prima a’prilis już było. Zraniłeś. Rozmawiałam na ten temat z przyjaciółką. Bo wiesz, ja też czasem potrzebuję podniesienia na duchu. Tyle mi napisała:

„-Kochanie. Znaz dobrze swoją wartość. Wiesz, że jesteś wyjątkowa i ktoś na ciebie musi w pełni zasługiwać. a nie traktować cię jak plan B, pobawić sie i rzucić w kat jak szmacianą lalkę. A co gdyby to między wami zaszło dalej, nie wiem, gdyby jej matka wróciła za miesiąc? Jak bylibyście już w związku, co prawda na odległość, ale w związku? Przecież, skoro się deklarujesz, że kogoś kochasz, ba! On czytał twój elaborat, we, co do niego czujesz, że się zaangażowałaś, że go KOCHASZ. A mimo to cię olał, w sensie to co czujesz i to, ze chcesz z nim być i wraca do niej? Skoro jest szmatą i podejrzewał, że go zdradza, to po chuja? Do czego go ciągnie? I nie, to się zobaczy. Bo to jest znowu wbijanie tobie kołka w plecy, Bo ty będziesz żyła nadzieją, że to jednak ciebie kocha bardziej, a jej w ogóle. Tak się nie robi z ludzkimi uczuciami. Ty jesteś na pewno pewna, że on naprawdę cię kocha? Że mu się tak nie powiedziało pod wpływem emocji? przecież gdyby cię kochał i naprawdę mu tak zależało, to by do niej nie wrócił. niech się określi do cholery.. [...] Żeby nie poczuł, ze ty będziesz dla niego zawsze i będzie mógł tak sobei wracać i mącić ci w głwoie, a potem odchodzić, robić ci bigos z mózgu i wbijać za każdym razem nóż w plecy. [...] z miłością się nie igra [...]„

Byłoby fajnie, gdybyś to przemyślał. Ja póki co, skoro jestem tylko opcją zapasową i nie jestem jakoś tak bardzo potrzebna, bo przecież wciąż liczysz na nią to na trochę się usunę, zamknę. Jak będziesz chciał się wygadac – jej nr gg masz, jej mamy też… Wszystko w zasięgu ręki, nie? Nie jestem ci potrzebna. Nie kochasz mnie.

Ja Ciebie owszem.

Edit. 20:48
Telefon… przepraszam, dziękuję… przemyślę to, póki co, muszę pomyslec, i jeszcze troche pomyslec. „To nie jest takie proste jak ci sie wydaje” – twoje słowa. Poczułam się źle, po prostu przepraszam póki co wszystkiego nie załatwia. Muszę pomyslec.

Sunday, June 17, 2012

|CXLVIII| Ciechocinek

17 czerwiec 2012

Ostatnimi czasy nie ogarniam, nie rozumiem co się dzieje. Byłam w senatorium. Miesiąc. Moj wyjazd tam wyglądał… ponuro. Nie chciałam tam jechac. Tym bardziej z ojcem. Pakując się obmyślałam plany ucieczki, bunty… Jechałam tam z założeniem: będę robic co chcę, jesc co chcę, nikogo nie będę słuchac, pobiję jakąś pielęgniarkę i za kare (w nagrodę) wyślą mnie do domu. Do nikogo się nie przywiążę, będę milczec, do nikogo się nie odezwę. – Jeszcze w pociągu byłam cholernie obrażona i urażona. Bolało, naprawdę, bolało mnie to, że muszę tam jechac. Nie jechałam tam z własnej woli. Ojciec chciał żebym schudła. Kiedy tam dojechałam miałam łzy w oczach. Duży, szary budynek. Taki duży, szary klocek. Miasto? Zadupie i dziura. Kiedy weszłam do ośrodka, czułam się… jakby ojciec się mnie conajmniej pozbywał. Jakbym do domu dziecka trafiła. W środku, wszystko było w pastelowych, dobijających kolorach. Skrzyżowanie szpitala z przedszkolem. Wszędzie jakieś głupawe rysuneczki, obrazki i dobijające teksty o zdrowiu, których nie chciałam widziec, zwłaszcza, że w tamtych czasach najmniej zależało mi na własnym zdrowiu. Byłam tak zdołowana tym, że wszystko zostawiłam i wszystkich, że równie dobrze mogłam byc umierającą. (Tak, wiem, to głupie i niedojrzałe.) Ojciec zaprowadził mnie na dyżurkę (pokój pielęgniarek). Stojąc w kolejce do całkowitego przyjęcia do ośrodka w mojej głowie zaczęły się przesuwac obrazy, dźwięki… Widziałam w własnych myślach moją uśmiechniętą matkę, dogryzającego mi i śmiejącego się przyjaciela, przyjaciółkę, która zapewne już tęskniła, która na czas mojego wyjazdu została całkiem sama. W tamtej chwili zadzwoniła do mnie mama. „-I jak tam? Jak ci się podoba?” Głos mi się złamał. Próbowałam, naprawdę próbowałam byc silna. „-Wiesz, co o tym wszystkim myślę” – odpowiedziałam i wybuchłam płaczem. Po prostu. Potrzebowałam się wypłakac, na dzień czy dwa zamknąc się w sobie i potem jakoś w miare wrócic do siebie. Tymczasem ojciec zaczął mnie równo ochrzaniac i krzyczec, co jeszcze bardziej mnie stresowało i powodowało jeszcze większy potok łez. Gryzłam się w język (który wówczas cholernie bolał, bo był świeżo przekłuty), starałam się głęboko oddychac i wbijałam sobie paznokcie w przedramię. Po tym jak mnie potraktował nie próbowałam byc milutką, wdzięczną córeczką. Kiedy powiedzieli mi, że chcą mnie zważyc od razu wypaliłam z kpiną: nie przy tacie. Pielęgniarka wypytywała mnie co mi się stało. Stałam roztrzęsiona na zimnej podłodze i zalewałam się łzami. Ojciec powiedział, że mam wahania nastrojów. Ale to nie prawda. Po prostu ON tak na mnie działa. Takie już mamy ze sobą kontakty. Na chwilę przestałam płakac, bo bałam się, że ojciec zaraz mi coś zrobi. Poszłam do pokoju. Ojciec coś do mnie mówił. Nie wiem co. Nie słuchałam. Nie byłam w stanie. Wygoniłam go. „Idź już. Wyjdź. Zostaw mnie.” Poszedł. Tyle go widziałam. Usiadłam na łóżku, schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam głośno, zwyczajnie łkac. Po 15 minutach mniej więcej wzięłam się w garsc. Jakaś kobieta mnie pocieszała, mówiła, że jeszcze będę płakac, kiedy będę wyjeżdżac. Nie odzywałam się do niej. Według planu. Milczałam. Zaczełam się rozpakowywac. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje. Co zaraz będę robic, jaki jest plan dnia.. Wszystko było tak chaotyczne, że nie wiedziałam jak mam na imię. Potem nie wiem co się działo. Czuję, jakbym pewien czas w senatorium spędziła na ostrym chlaniu, dlatego pewnych momentów nie pamiętam. Tak czy siak minęło trochę czasu i zaczełam się odzywac. Musiałam. Nie wiedziałam co sie dzieje, a chcąc się dowiedziec pytałam osób, które nie były tam pierwszy raz i cokolwiek wiedziały. Pamiętam pierwszy obiad tam. Dali nam naprawdę mało, ale na tyle dużo, żeby się w sumie.. najesc. Cholernie się irytowałam, kiedy grubasy przy moim stoliku zaczeły panikowac i narzekac, jak to mało dostają, że są głodzone itd. Milczałam. Myślałam jedynie: „Wpierdalac grubasy, co macie, a nie narzekac. Po coś tu przyjechałyście. Koniec z wpierdalaniem hamburgerów. Wpierdalac co dają, bo wam krzywdę zrobię.” Czas mi leciał… W szkole zostałam dyżurną. Wbrew woli, ale zostałam. Musiałam czatowac w pewnym przejściu podczas przerwy, żeby nikt tam nie poszedł. Nie chciałam tego robic, ale wręczono mi plakietkę i musiałam. Towarzystwo? Dziewczyny były w porządku. Patrząc na chłopaków… na początku na nich wcale nie patrzyłam – w końcu miałam się w nic nie wciągac, ale kiedy już rozmawiałam z dziewczynami i temat chłopców był wszechobecny wszystkie stwierdziłyśmy, że tutaj to jakaś masakra. Ale… w szkole zauważyłam… Mikołaja. Pamiętam, rysowałam syrenę, a on siedział i przeżywał jak ja to robię. Nie zwracałam jeszcze wtedy na niego większej uwagi, ale czułam wręcz fizycznie jakieś powiązanie i wiedziałam, że jeśli dobrze do tego podejdę – nawiążemy znajomosc. Może dzień później stałam z koleżanką na balkonie. Patrzyłam na ludzi na tarasie i go zauważyłam. Ale po chwili odwróciłam wzrok. Minęła chwila i poczułam, że patrzy. Co chwilę. W sumie ja robiłam to samo. Powiedziałam koleżance (Marcie), a w sumie zaczęłam z lekka panikowac, że wydaje mi się to podejrzane i za cholerę mi się to nie podoba, bo dawno nie byłam z jakimś kolesiem bliżej niż na czesc i nie wiem czy jestem na to gotowa. Następnego razu to ja zeszłam na taras. Ale jego nie było. Marta wzięła gitarę i poszłyśmy na ławkę. Dosiadło się dwóch gitarzystów. Jeden z nich – mój typ. Przyznaję. Długie włosy, pieszczocha na ręce, nieco ponury, czarna gitara i grał nirvanę. Trochę jakby miał wypisane na twarzy „lubię metal”. Od zawsze takich lubiłam. ALE.. nie poczułam żadnej więzi, ani nawet szansy na więź. Stwierdziłam, że przyjechał z takim samym zamiarem co ja, tylko że jemu się udało dotrzymac samemu sobie słowa. Podziwiałam go za to. Drugi gitarzysta – nazywany był romantykiem. Też słuchał metalu. To było widac, ale tak po za tym słuchał też np.Gotye i inne tego typu. No i miał ładne oczy w sumie. I gitarę. Wyglądał trochę jak taki Romeo z gitarą z pod okna. A no i podrywał wszystkie laski. Stąd to przezwisko. Pograli, porozmawiali, poszli. Wróciłam do ośrodka. Kolejna dziura w pamięci. Wtedy na balkonie zauważyłam, że Mikołaj rozmawiał z pewnymi dwoma dziewczynami. Nie kierowałam się tym, żeby je wykorzystac, ale trochę tak wyszło… Zbliżyłam się do jednej z nich – do Oli, a to był bardzo szybki sposób, żeby byc bliżej Mikołaja. No i tak było. Poszłam gdzieś z Olą podszedł Mikołaj i… metal w długich włosach z gitarą – Filip. Tzn – Mój typ i człowiek z którym od razu wiedziałam, że będzie zajebiście. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy itd. Bodajże od tamtej pory mówiliśmy sobie czesc, albo uśmiechaliśmy się do siebie mijając się na szkolnym korytarzu albo i w ośrodku. Pewnego dnia w szkole praktycznie wszystkich uczniów na podwórko za szkołą. W sumie to był jeden duży plac zabaw, kilka ławek, drzew i duży kamień. Dojrzałam Mikołaja. Miałam pewien pomysł jak go do siebie przyciągnąc. Ale jednak to nie było świadomie przemyślane, tylko automatyczny czyn. Poszłam na jedną z ławek, usiadłam i… wyciągnęłam szkicownik i ołówek. Zaczełam rysowac. Nie trwało to długo, kiedy do mnie podszedł i pokazałam mu swoje rysunki. Kolejna rozmowa. Naprawdę świetnie mi się z nim rozmawiało. Chwilę później usiadł obok mnie też Filip. Pomimo, że siedział blisko mnie i luźno rozmawialiśmy wciąż nic do niego nie czułam.
W kolejnych dniach siedziałam w pokoju u Filipa razem z Mikołajem i innymi i słuchałam dźwięków gitary, kiedy to wszedł Romantyk. Zaczał się wykłócac, jakby okazywac wyższosc… nie chciałam słuchac kłótni wiec powiedziałam, żeby przestał. Uciszał mnie. Kilkakrotnie pomimo, że powiedziałam, żeby tego nie robił. Ostrzegałam. Kiedy uciszył mnie po raz kolejny wstałam i patrząc mu prosto w oczy uderzyłam go z otwartej ręki w twarz. Powiedział jeszcze jakiś bezczelny tekst, ale ja już na to nie zważałam. Usiadł i się przymknął. I zaczął delikatnie chwalic grę Filipa. Pomimo, że dostał w twarz miałam potem do niego więcej szacunku, ze względu na to, że przyjął to z honorem. Są mężczyźni, którzy boją się i uciekają od liścia, zamiast wziąc to na klatę. Podobało mi się, że patrzył mi w oczy i nie ruszył palcem. Po prostu to zniósł. Miał jakiś honor. Wieczorem zdobyłam od Oli numer Mikołaja. Musiałam spytac jakiegoś świadka zdażenia czy czasem nie przesadziłam, bo zaczynałam miec wyrzuty sumienia. Napisałam. Odpisał, że nie. Że się należało. Rozmawialiśmy tak sobie… i jedno mnie dziwiło i przerażało za razem. W każdym smsie pisał buziaka. Przerażało mnie to, bo nie wiedziałam jak mam to rozumiec. Z rozmowy o Romantyku przeszliśmy do flirtu. Leżałam w łóżku i pisałam jak najęta co jakiś czas się śmiejąc i nie zdradzając szczegółów powiedziałam Marcie z kim piszę. Zaczęła się ze mnie nabijac. Mówiła, że widzi chemię. I z każdym kolejnym smsem mówiła: „O… jest już C ; długo ci nie odpisuje. Szuka H?; oooo E.. i M.. zaraz będzie I..; A! Chemia!” A ja ją uciszałam i mówiłam, że jest głupia, że tak sądzi. Mówiłam : między nami nie ma żadnej chemi, nie bądź głupia. Mówiłam ci coś na balkonie, pamiętasz. Nie wiem czy jestem gotowa. – Ale ona uparcie pozostawała przy swoim. Chemia. Kilka dni później (?) nasza znajomosc mocno się rozwinęła. Plan był jeden : zabawic się. Ale najpierw musieliśmy się do siebie zbliżyc, więc spędziliśmy razem dzień w Toruniu. Rozmawiając, błądząc, spacerując, nie robiąc nic i wszystko. Często do niego przychodziłam, żeby się przytulic, porozmawiac… żeby po prostu pobyc razem. Jednego razu doszło do pocałunku. Potem dowiedziałam się, (albo i wcześniej…) że ma dziewczynę. Nie przeszkadzało mi to zbytnio bo byliśmy przecież przyjaciółmi, którzy po prostu mają fun. Znajomosc szła dalej. Byłam u niego praktycznie codziennie. Nierzadko po kilka razy. Stał mi się naprawdę bliski, kiedy pewnego dnia poczułam, że zwyczajnie ma mnie gdzieś. Nie wiedziałam co się dzieje, że tak nagle coś siępsuje.. więc postanowiłam, że wpadnę porozmawiac. Poszłam do niego do pokoju i jakieś 2 godziny spędziliśmy na płakaniu, smarkaniu i szczerej rozmowie. Problemy w związku. Nie potrafiłam się opanowac. Kiedy wyszłam z jego pokoju trzęsłam się jak nigdy. Przeszłam dwa metry i na nowo wybuchłam potokiem łez, którego nikt nie słyszał, bo akurat sprzątaczka gdzieś odkurzała i ryk odkurzacza zagłuszył mój żałosny szloch. Pobiegłam do pokoju, usiadłam w kącie zwijając się w kulkę i mocno otulając się bluzą po prostu płakałam. Płakałam, bo bałam się go stracic. Dowiedziałam się, że jest taka możliwośc, takie niebezpieczeństwo. Znaliśmy się jakieś 2 tygodnie, a zdążyłam go pokochac. Nie wiedziałam w jaki sposób. Zapewne jeszcze nie tak jak kobieta kocha mężczyznę, ale go pokochałam. (Wtedy jeszcze sama się przed tym broniłam i nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że kocham. Wmawiałam sobie, że tak nie jest. Nie chciałam, żeby tak było, bo on już kogoś miał i było to bez sensu. Przekonywałam samą siebie i nie dopuszczałam do siebie myśli, że jednak się stało. Zwłaszcza, że on też tego nie chciał. Układ był prosty. Przygoda i tyle. O miłości nie ma mowy.) I myśl, że mogę go stracic, jego słowa i łzy były jak noże kolejno wbijane prosto w serce. Cholernie bolał mnie jego ból. Pomimo, że naprawdę dzieliłam z nim ból, doświadczałam go wręcz fizycznie i mówiłam z pełną świadomością tego słowa, że mu współczuję – chyba w to nie wierzył. Siedziałam w tym kącie dobrą… godzinę? Przyszli ludzie, pytali co się stało. Milczałam. Zamknęłam się z lekka w sobie. Później chodził smutny i przygnębiony, a ja próbowałam, a nie wiedziałam jak – go pocieszyc. W międzyczasie schudłam około 10 kilogramów, co było cudem, bo od kiedy zaczęło się źle dziac, zaczynałam jesc. Raz przytyłam przez to kilogram, potem spadłam trzy. (zawsze kiedy mam doła – wpierdalam równo ile wlezie) Aaa i jeszcze w między czasie kiedy było w miare dobrze byłam u niego w pokoju, działo się i … wszedł Filip. Przyłapał nas. A plan był taki, że się ukrywamy. Bo zawsze istniała możliwosc, że ktoś powie jego dziewczynie, że odpierdala przygodę. I nikt o nas nie wiedział. Aż nie wszedł Filip, który po sekundzie wyszedł. Poczułam się głupio. Nawet trochę jak szmata. Później się dowiedziałam, że jesteśmy bezpieczni – Filip nic nikomu nie powie. Co jednak nie sprawiało, że Mikołaj przestawał się martwic. Czułam że powstał pewien dystans. Ograniczyliśmy się tylko do buziaków. Ogólnie poświęcaliśmy sobie mniej czasu. Chwilę potem zachorowałam. Zaraziłam się od koleżanki. Dostawałam po 10 tabletek rano i wieczorem i 2 po południu. Przeszło mi. Byłam w miarę zdrowa. Poszłam do Mikołaja, w sumie tak o – porozmawiac, przytulic sie. Kiedy ten nagle jakby dystans nigdy nie istniał mnie pocałował. I potem powiedział, że boli go gardło. Spędziłam jakieś 4 dni w łóżku z gorączką 39 stopni. Leżałam i po prostu się paliłam. Raz prawie zemdlałam. Drażniły mnie promienie słoneczne i było mi zimno. A później cholernie gorąco. Był przy mnie. Przychodził i dawał się przytulic. Byłam cholernie wdzięczna. Przez to ciągłe leżenie w łóżku (jedzenie mi do łóżka przynosili. wychodziłam tylko do łazienki) praktycznie wcale go nie widywałam. Chociażby przelotnie na korytarzu… nic. Leżałam w łóżku. Do dziś zastanawiam się… co do mnie wtedy czuł. Normalny mężczyzna na widok bladej jak ściana, jednocześnie cholernie gorącej (w dotyku), zasmarkanej, spoconej i okropnie kaszlącej kobiety pod kołdrą i kocem… no nie jest zbyt zachęcony do chociażby patrzenia na taką osobę. A on po prostu był przy mnie. Tulił, rozmawiał, żartował, całował w czoło, w rękę… A ja tylko starałam się go nie zarazic. Często też graliśmy w karty. W makao. Pewnego razu jak leżałam tak chora, zgrzana… wszedł Filip z Romantykiem i zaczęli mi dawac koncert. Grali na gitarach, śpiewali i wygłupiali się, żeby zapewnic mi trochę rozrywki. Byłam tak cholernie wszystkim za to wdzięczna… Na końcu każdy każdemu podpisywał się na koszulce. Rysowaliśmy sobie chuje na plecach, klatach, czy gdzie tam można. Było naprawdę wesoło. Dużo grali na gitarach i spędzaliśmy razem sporo czasu. A teraz przypomnę jakie było początkowe założenie: pojadę tam, milczę, najwyżej kogoś pobiję i wrócę do domu. – I co? I się zakochałam. Wciąż się do tego nie przyznawałam, nawet sama przed sobą. I teraz pisząc to mam wyrzuty sumienia. W pewnym sensie go okłamałam. Mówiłam, że się nie angażuję. Podczas kiedy było inaczej. Naprawdę, źle się czuję z tym kłamstwem. Mam nadzieje, że to przeczyta i mi wybaczy. Jak nie to będę się z tym źle czuła przez spooooooory kawałek czasu. Dzień wyjazdu był czystą masakrą. Od rana się pakowałam, szwędałam na zabiegi, po ludziach i nie chciałam się odkleic od Mikołaja. Chwilę koło dwunastej stałam już w holu wtulona w miśka i czekałam jak na skazanie. Nie chciałam jechac. Kiedy tak tuliłam się z ludźmi… nie! Kiedy Mikołaj spytał za ile mój tata będzie powiedziałam: za około 15 minut. – To daj mi dwie. – Powiedział to w taki sposób… słodki, kochany, piękny i smutny za razem, stałam tak parę sekund bez ruchu po tym jak zniknął mi z oczu i jęknęłam: Juuulkaa… – i przytuliłam się do kumpeli … i rozpłakałam jak dziecko. Po chwili tuliło mnie grono osób do którego dołączył po tych dwóch minutach i Mikołaj. Momentalnie się obróciłam od ludzi i wtuliłam w niego. Jakiś czas później powiedział mi, że podjechała taksówka. I że wysiadł facet z plecakiem. Wiedziałam, że to mój ojciec. Wtuliłam się jeszcze mocniej. Nie chciałam go zostawiac. Chciałam tam z nim zostac jeszcze dłużej, jeszcze raz sie pocałowac, polezec przy nim i popatrzec sobie w oczy. Wpadł mój ojciec i oczekiwał buziaka. Nie dałam mu go, bo wiedziałam, że za dwa dni max sie oswoi i znow zacznie mnie traktowac jak traktował. Zaprowadziłam go do dyżurki i wróciłam czym prędzej do Mikołaja. Prosił mnie, żebym nie płakała. Patrzył prosto w oczy i prosił. Tuliłam jeszcze Martę i innych i znów Miśka, kiedy zauważyłam ojca, który wraca i jest gotów mnie stamtąd wziąc – pomimo próźb – rozpłakałam się cholernie. Mooocno tuliłam Mikołaja i nie chciałam puscic. Pocałowałam go w czoło. Usłyszałam „Idź i nie zawracaj” (do dziś na wspomnienie tych słów mam łzy w oczach). Posłuchałam go. Posłusznie zebrałam rzeczy i wyszłam pewnym krokiem z budynku wciąż płacząc. Nie patrzyłam za siebie. Wyszliśmy na chodnik. Wciąż i wciąż płakałam już tęskniąc za ciepłem w jego ramionach. Za jego oczami, poczuciem humoru, uśmiechem… Miałam ochotę rzucic wszystko i biegiem tam wrócic i go mocno pocałowac. Ale nie mogłam. Wsiadłam do taksówki. Wciąż i wciąż płakałam. Aż do dworca kolejowego. Siedziałam na ławce dwie godziny (głupia pomyłka ojca), wyprana z uczuc a w środku wściekła jak osa, że jeszcze te dwie godziny mogłam spędzic z nim. Pisał do mnie. Dzwonił. Kiedy wsiadłam w pociąg i ruszyłam, kiedy na własne oczy widziałam jak oddalam sie z każdą chwilą o kolejne metry, kilometry, od niego – znów zaczełam płakac. Po pewnym czasie łzy wyschły. Była już tylko pustka. I puste miejsce w klatce piersiowej. Moje serce jest jakieś 450 kilometrów ode mnie. Ale nie żałuję tego. To jak w cytacie: Każde życie jest warte przeżycia. To samo z zakochiwaniem się. Niby zawsze boli, rozstania są trudne, ale ile pięknych chwil idzie wtedy przezyc. I jak wiele się nauczyc. W zyciu trzeba ryzykowac i korzystac z lekcji jakie nam przychodzi przejsc. Pociągiem jechałam przez Warszawę. W W-wie byłam już spokojniejsza. Zaczełam się odzywac, biegałam po peronach, bo sie zgubiłam i wtedy zadzwoniła do mnei mama i spytała czy mi przeszło. Kiedy tylko o tym wspomniała – na nowo się rozpłakałam. Prosiłam, żeby szybko zmieniła temat, bo ludzie dziwnie na mnie patrzą. Nawijała o pociągach. A ja płakałam. Potem przestałam. Uspokoiłam się. Wsiadłam w kolejny pociąg. I dojechałam do domu. Zmontowałam Skype… i trwamy. Teraz jestem już tylko szczęśliwa i dumna, że Mikołaj pokonał swoją słabosc, zebrał się w sobie i zakończył toksyczny związek. Może zaczniemy, chociażby na odległosc cos nowego i lepszego niż miał do tej pory. Chciałabym mu dac wszystko co mogę. A napewno więcej niż ona. Chciałabym, żeby był szczęśliwy. Nigdy jeszcze nie chciałam tak czyjegoś szczęścia. Naprawdę. Się zobaczy. Już tylko myślę gdzie mogłabym go przenocowac jeśli by mnie odwiedził. Póki co – jestem szczęśliwa. Zwłaszcza, że ciągle ze sobą piszemy. Smutłam tylko odrobinę ze względu na tą pustkę w klatce piersiowej (choc moze to zaniedługo się zmieni…) i tęsknotę za przytulaniem i buziakami. Done.

Kocham Cię. 

A wracając do tego co na początku – nie ogarniam motywu z przeciwnościami. Lece na metali – pokochałam człowieka który bardziej przypomina człowieka słuchającego hip hopu. Koleżanka która słucha hip hopu – związała się z metale. WTF!?

Miałam w planie sie odwszystkiego odciąc i co? – Pokochałam.

W mieście wyglądam bosko – nic się nie dzieje. Jade do senatorium – wyglądam masakrycznie, mam na wszystko wyjebane i takie podejście do życia, że o boże i …. – trafia mi się taki Mikołaj.

I jak tu to wszystko zrozumiec?

Friday, April 27, 2012

|CXLVII| III urodziny Skys’a.

27 kwiecień 2012

Nikt nie zauważył, że Skys ma już trzy latka. Dlaczego? Bo nikt go nie czyta. Nie ma przyjaciół. Jest jak samotne dziecko w piaskownicy, ale… ma mamę. Mnie. Ja nad nim czuwam, pilnuję w tej piaskownicy… I jako że Skys mi tu rośnie, dorasta to pomyślałam, że przydałoby się opowiedziec jakąś bajkę (coś napisac). Znalazłam nawet temat. Enjoy.

Siedziałam właśnie na pewnej stronie internetowych zakupów i przeglądałam książki kucharskie poszukując czegoś wegetariańskiego. Co napotkałam? Gotowanie z zodiakiem – czyli inna dieta dla każdego zodiaku, pikniki, dieta oczyszczająca wątrobę, dieta niskocholesterolowa, dieta odtruwająca, dieta spowalniająca, dieta z indeksem glikemicznym (?), gotuj zgodnie ze swoją grupą krwi – i wiele wiele innych. I do czego piję? Ciekawa jestem kiedy wyjdzie książka: Gotuj, tak, aby twoja kupa była idealna. No ja bardzo przepraszam, ale do cholery… Ja rozumiem, że każdy chce wydac oryginalną książkę, żeby się sprzedała, ale no bez jaj! Gotuj zgodnie ze swoją grupą krwi? Ludzie X lat temu nie wiedzieli, jaką mają grupę krwi, jedli owoce z drzew, jagody prosto z leśnego krzaczka, jedli praktycznie wszystko co im wpadało w ręce. Ba! Chyba każdy w dzieciństwie, chociażby przez przypadek spróbował mydła, czy szamponu (niedawno moja siostrzenica myła nim zęby – ma 2 latka), każdy kiedyś próbował trawy, liści… Próbowaliśmy wielu świństw. Jednak nic nam nie było. Ludzie jedli co popadnie, ale dziś, trzeba jeśc zgodnie z swoją grupą krwi (po cholerę?), trzeba jeśc zgodnie z swoim znakiem zodiaku (jakby to coś zmieniało…), trzeba korzystac z diety z indeksem – 1. co to jest indeks glikemiczny? 2. nie wierzę, że jest to potrzebne.

W sumie w całej tej sprawie z książkami kucharskimi irytują mnie dwie sprawy. 1. Jest okrutnie ogromna BEZSENSOWNA i nic nie znacząca różnorodnośc – w skrócie – pic na wodę. 2. ‚Według badań’ dziś wszystko nam szkodzi. Kiedyś sie jadło wszystko, teraz nie można nic, bo idzie umrzec. Pierwszą sprawę wyjaśniłam wyżej. Cała bezsensownośc sprowadza się do zrobienia idealnej kupy. Irytacja numer dwa? Spore grono o tym mówi. O czym? O produktach które spożywaliśmy, piliśmy od setek, tysięcy, lat a teraz okazują się wielce szkodliwe. Mówi o tym nawet P.Coelho (Byc jak płynąca rzeka, wyd.świat książki 2011, str109, „jak przeżyc”) – „Dostałem paczkę z trzema litrami płynu, który ma zastąpic mleko. [...] krowie mleko zawiera 59 czynnych hormonów, dużo tłuszczu, cholesterolu, dioksyn, bakterii i wirusów. A co z wapniem? [...] A co z proteinami? [...] proteiny nie pozwalają na odpowiednie przyswajanie wapnia przez organizm.” – Ten tekst mnie zainspirował. Następnie jest wymieniane, jak wiele niebezpiecznych rzeczy robiliśmy, a mimo to nikomu nic się nie działo. Ludzie bezbiecznie jeździli samochodami nie zapinając pasów, bez poduszek powietrznych z szalejącymi dziecmi na tyłach. Zjeżdżano rowerami z stromych pagórków hamując jedynie butami, mleko nie bylo trucizną. „postanowiłem wyprobowac cudowny produk, który miał zastąpic trujące mleko. Nie byłem w stanie przełknac więcej niż jeden łyk. Poprosiłem żonę i sprzątaczkę, by też spróbowały [...] stwierdziły, że w życiu nie piły czegoś tak ohydnego” jaka jest przyszlosc mleka? „może mleko będą rozprowadzali tylko dilerzy narkotyków?” I to nie tylko z mlekiem, jedzeniem tak jest. Tak jest powoli z wszystkim. WSZYSTKO, co do tej pory ludzie jedli, wymieniają czymś na pozór ‚zdrowszym’, przeważnie niesmacznym, ale przecież BEZPIECZNYM. Martwię się o naszą przyszłośc. Naprawdę się martwię. Pijmy mleko póki możemy i jedzmy to, na co mamy ochotę.

Sunday, February 26, 2012

|CXLVI| Boskie niebo

26 luty 2012

Zastanawialiście się kiedyś nad chmurami? Za każdym razem kiedy na nie patrzę wpadam w zadumę. Są tak bardzo… inne. Jakby były nie z naszego świata. Nie da się jej tak dosłownie dotknąć, zawsze są takie odległe, nieosiągalne, fantazyjne, twórcze… każda jest inna. Czasem przypominają jakieś ziemskie kształty. Ale tylko przypominają. Kiedy patrzy się na obraz za oknem tak ogólnie, patrząc na ziemię, brudne chodniki, bloki, domy z kominami z których wydobywają się gęste brudne kłęby dymu, potargane przez wiatr drzewa, bezdomne zwierzęta i ludzie, wszystko takie brudne, zniszczone przez człowieka, a nad tym wszystkim… idealne chmury na cudownie błękitnym niebie. A zachody? Wschody? Cóż za niesamowity widok pomarańczowo-różowego sklepienia ozdobionymi kolorowymi chmurami niczym wata cukrowa? Nie sądzicie, że to niesamowite? A nocą? Nocą słodki błękit zamienia się w głęboki granat. I miliony błyszczących punktów. Których również nie da się dotknąć, ani zobaczyć z bliska. To piętro nad nami jest tak niewyobrażalnie idealne i nieludzkie. Nadzwyczajnie piękne.


Monday, January 30, 2012

|CXLV| Fucking sadist

30 styczeń 2012

Oh jaki ze mnie sadysta. Odpręża mnie mieszanie w welcie. Ale może tylko dlatego, że to zawsze ma Happy End? Nie wiem. Ale lubię mieszać. Wtedy się coś dzieje. Akcja toczy się cały czas, nie ma przewijania taśmy co 5 minut i nie czekam na odpowiedź nie wiadomo ile. Wszystko toczy się już teraz, odpowiedź mam po kilku sekundach i ciągnie się do do późna. A potem jeszcze ciężko jest się od tego oderwać. To w tym wszystkim jest najlepsze. Jak się przejąć, że zapomnieć o świecie nr1. Tak teraz myślę, że gdyby takie The Sims (np) 3 miało rozbudowaną możliwość tworzenia historii, tragedii życiowych i całej tej życiowej masy gówna to gra byłaby ciekawsza. Robiłabym tam wielkie wojny, potem stopniowo żegnała spór, a potem tworzyła simsowy woodstock, który by ich wszystkich wprowadził w pokojowy nastrój. Ale chyba za wiele wymagam. Musi mi wystarczyć opcja: Wredne -> Kłóć się -> Walcz. Przy opcji kłóć się irytuje mnie to, że nie wiem o co się kłócą bo mówią pociętym tureckim. A ja chciałabym nad tym panować. To samo z obrażaniem. Walki to kłębek dymu i znaczków typu #, @, !. Fajniej by było gdyby to było bardziej realistyczne. Jak się komuś da w ryj, wkopie to powinien krwawić. … Jaka ja jestem chora XD. Lol. Ale wracając do welta. Naprawdę kojarzy mi się to z Zmierzchem xD Bill jest taki Edwardowy, Kell Bellowa… Ja jestem troche jak Alice, a może Rosalie… sama nie wiem. Nie. Bardziej jak Alice. Tylko Tom za chuja nie podobny do Jaspera. Prędzej do Emmeta właśnie. Jasper jest taki… wiecznie zahipnotyzowany, ma minę jakby mu kij wsadzili… niee to nie Tom. Emmet jest fajnym, silnym, pogodnym facetem… polującym na niedźwiedzie, ale to szczegół. Ale ej nie o tym chciałam! XD Akcje jakie się dzieją, choćby pocałunki… kiedy to się dzieje, widzę to w postaci filmu. Z tym że wszyscy jesteśmy bledsi, piękni i mamy niesamowite , jasne tęczówki. No coś pięknego. Albo ostatnia bitwa z twórcą siniaków i złamań otwartych. Żałowałam przez chwilę, że ktoś nie może mu złamać karku, tak żeby popękał, rozpadł się … a potem żeby zginął w płomieniach. Szkoda, że Bill nie może wziąć Kell na ręce i przebiec pół miasta w sekundę. Szkoda, że nie mamy tych właściwości do Zmierzchowe twory. I ich wyglądu. Picia krwi jakoś nie zazdroszczę. Choć przez chwilę kiedy nie miałam co zrobić z Billem, wyobraziłam go sobie siedzącego na kanapie, oglądającego tv, piękniejszego niż kiedykolwiek o niesamowicie bladej cerze, lśniących czarnych włosach luźno czymś związanych i… popijającego przez słomkę krew z szklanki do drinków (o.O i know, i know…). Oczyma wyobraźni widziałam jak jego oczy z wściekle czarnych robią się złote. Oh jaka szkoda, że wyobraźni nie można tak po prostu przelać na klatki filmu, żeby ona się tam magicznie zapisała i można ją było odtworzyć na kompie czy czym. To samo z zdjęciami. Szkoda, że oczy nie mają takiej funkcji. Oczy robiłyby zdjęcia, ucho by drukowało. Chuj, że w miodowej sepii (bo innego ‚tuszu’ raczej w uszach nie ma XD), ale by było xD nie no żartuję. fajnie gdyby się serio drukowały takie zdjęcia. Jakoś, gdzieś… fajnie. Gadam dziwne rzeczy nie? Wg mnie jestem po prostu kreatywna. Ale szczerze powiedziawszy wolę widzieć np takiego welta jako FILM zmierzchowy, bo zmierzchowy, niż jako serial. Seriale są tanie i żałosne. Często sztuczne.
Tak czy siak… to wszystko przez to, że tak dużo czytam. Po pierwsze jestem kreatywniejsza, wróciła i urosła mi wyobraźnia do opowiadania (ale nie pisania niestety ani rysowania). I szczerze to kiedyś w to nie wierzyłam, w mądrość, którą dają książki, ale teraz po sobie widzę, że każda książka niesie mądrość, a to coś niesamowitego… Jestem ostatnio zaczytana w losowe, różne (naprawdę różne) książki, ale nie takie z biblioteki, bo rzadko można tam znaleźć coś fajnego. Zawsze wybieram się do empiku, kupuję te, które zainteresują mnie okładką i opisem i czytam. Oprócz tych losowych czytam sumiennie Paulo Coelho i Zmierzch. Mam też ambitny plan przeczytać całego Harrego Pottera i Eragona (czy jak to tam było). I książki autora który napisał Marzenie celta. A no i Cmentarz w Pradze. JEST TEGO SPORO. Tak samo mam w planie obejrzeć pewne filmy. Harrego Pottera, Władcę pierścieni całość zaliczyłam. Jeszcze 2 części Zmierzchu, wszystkie filmy z Jaredem Leto… i jeszcze kilka innych. Bawi mnie, że rodzice nie rozumieją, dlaczego tyle pieniędzy wydaję na filmy i książki. I chyba nigdy tego nie pojmą pomimo tłumaczenia. Ja naprawdę wolę się rozwijać kulturowo, niż kupić sobie bluzkę, która za jakiś czas będzie za mała, albo jeśli mi się uda – za duża. A po za tym szafę mam pełną. Nie wiem jak można tego nie ogarniać. Muszę kiedyś obejrzeć Ojca Chrzestnego. Podobno kultowe. Co znaczy, że wypada obejrzeć. Ale się rozpisuję *_______* Mamuniu…
Bo to wszystko w sumie z nudów. Na gg nikogo nie ma, Kell również, więc welt nie zabija mojej nudy co za tym idzie – się rozpisuję. Amen.
Aaaaaa bym zapomniała. Dzisiaj jest premiera teledysku Lambiego – Better than i know myself. Ciągle teledysku nie ma. A jest 18! (o shit nowy odc lekkostronniczych *_*) Jednak cierpliwie poczekam, bo czuję, że warto. Teledysk z tego co obczaiłam jest podobny do Whataya want from me. Tylko że wygląda jeszcze lepiej. Makijaż jakby makijażu nie miał, fajnie ubrany, w sweterek.. mry. Już ten sweterek kocham. Kocham go miłością podobną do tej jaką darzę Georgowy, wsiowy sweterek z Comet 2008 ( o ile dobrze pamiętam). No kocham. I Adam jeszcze nigdy nie był TAK piękny. Moje marznie z nim związane? Mam trzy. 1.Tommy ma być równie piękny, a kiedy już się to stanie powinien się związać z Adamem … wiązem małżeńskim! Żeby nie było odwrotu. Po czym co chyba jasne mieliby być razem najszczęśliwszymi ludźmi w galaktyce. 2. Chciałabym iść na Glambertowy koncert. Tak. Wysłuchać Outlaws of love na żywo i się poryczeć w tłumie. 3. Po czym wejść za kulisy i (okazałoby się, że j.ang mam w krwi) pogadać z kochaną parą gejów, rozkochać ich w sobie i byłoby friends forever. No idealnie. Ale bym się jarała… Nie wiedziałabym czym i kim się jarać bardziej. A gdybym spotkała Kogoś z marsów… Podeszłabym do niego z papierkiem adopcyjnym, poprosiłabym o autograf i spierdoliła z zacieszem jakiego świat nie widział. Najlepiej żeby był to Tomo. Bo Jezusa raczej nie mam ochoty przelecieć (on wygląda jak Jezus… rly). Ale z kumplem mojego „taty” … czemu nie? XD Albo inaczej: z kumplAMI taty ;3 Nie no raczej bym ich nie przeleciała. Ale dzieckiem takiego Tomo to bym chciała być ;3 Jeśli spotkałabym Shannona to bym go przytuliła. Jeśli Jareda zaczęłabym nucić chórki Kings&Queens XD. Po czym (w obydwóch przykładach) ich w sobie rozkochała i… FRIENDS FOREVER. Ej właśnie odkryłam Amerykę o.o Miałabym okazję znaleźć mr miłość, a ja chcę przyjaźni. Łoł. Ale to chyba tylko dlatego, że Adam jest gejem, a Tommy pomimo hetero orientacji do niego pasuje. A Jared, który nazywałby mnie Echelonem, czyli rodziną, czyli siostrą… niee nie widzę siebie jako ‚siostry’ np liżącej się z Jaredem czy Shannonem. O Tomo nie wspominam, bo jest żonaty. Jeśli chodzi o tych ‚sławnych’ to raczej zależy w dużej mierze od nich co fani z nimi zrobią. Bo np Toma to bym zgwałciła na środku ulicy. ;x

xoxo

Monday, January 16, 2012

|CXLIV| „Dostrzegając pulsujący blask wiedz, że świecę właśnie dla Ciebie”

16 styczeń 2012

W moim sercu wciąż toczy się wojna. Toczy się, choć przeciwnik, już dawno odszedł. Zaproponował rozejm. Może się zdenerwować tym, że bitwa wciąż trwa, ale nie ma co się oszukiwać. Nadal ciągnie mnie do Kell. Wieczorami wyobrażam sobie, jak to by było tym razem. Kiedy dałaby mi drugą szansę. Nie dałabym się trzymać na dystans. Cały czas okazywałabym czułość i miłość. Tak bardzo mi jej brakuje… Chciałabym spróbować jeszcze raz. Ale wiem, że się nie uda. Kocha mnie jak siostrę, przyjaciółkę, nie dziewczynę. Szkoda. W tym miejscu mam wielką ochotę coś zacytować. Coś pięknego.
„Za oknem śnieg i mróz
Nastrojowa muzyka płynąca z radio
Słaby blask wylewający się z kominka
Za uchem cicho tykający zegar
Stary zegar
Odlicza szybko uciekający czas
Ile nam go pozostało?
Odpowiedź ukryła się wśród gwiazd
W gwiezdnym pyle poszukamy jej
Zabiorę Cię w planetarny rejs
Tylko tyle mogę Ci dać.
Gdy czas upłynie, a wskazówka zastygnie
Stanę się jedną z miliona gwiazd
Dostrzegając pulsujący blask
Wiedz, że świecę właśnie dla Ciebie”
(c) Paweł Opoka

That’s all. Po prostu wciąż mam nadzieję. Złudną, ale ją jednak mam. Wiersz Wafla. Wysłał mi go w totalnej rozsypce, poprawiałam to i pisałam razem z nim. Więc wiersz w 25% jest też mój. Bardzo mi się podoba.

***
Nie wiem co się ze mną dzieje. W szkole mam ochotę wszystkich zabić, w domu mam ochotę wszystkich zabić, jestem niesamowicie zła i rozdrażniona. Riposty cisną mi się na ten cięty język. Ojciec kupił mi melisę i nią napoił. Nie wiem czy działa bo z nikim nie rozmawiałam (po melisie). No ale mniejsza. Najpierw byłam wściekła. Teraz mam ochotę rzucić się na łóżko, zwinąć w kłębek i trochę popłakać. Nagle zrobiłam się niesamowicie słaba psychicznie. Jestem pewna, że to chwilowe. Jednak zastanawiam się przez co. Przez to, że ten dzień spędziłam totalnie samotnie, patrząc jak Anita z Nikodemem się całują na każdej przerwie, aż słychać głośne cmoknięcia? Czy dlatego, że kiedy tak na nich patrzyłam wyobrażałam sobie siebie i Kell? Może dlatego, że wspominałam? Może dlatego, że znów myślę o niej inaczej niż o przyjaciółce? A może dlatego, że Steffa zostawiła mnie samą w tej dziczy i nie przyszła do szkoły? Może dlatego, że Wafel nie chciał ze mną iść na spacer? Może dlatego, że potrzeba mi … szczerej rozmowy, szczerego kopa w dupę i przytulasa. Muszę się w końcu umówić z Koko. Kiedy ostatnim razem u mnie był, chciał porozmawiać na temat mnie, wysłuchać, ale krępował mnie siedzący obok Wafel. Przy nim nie potrafię się otworzyć przed Koko. Oh tak. Jego potrzebuję. Potrzebuję, żeby wybił mi z głowy chęć WRACANIA do Kell w takim a nie innym sensie, ale przedtem mocno mnie przytulił i z troską spytał co się stało. Jak zawsze. Potem czas na ojcowski pocałunek. I mogę wyśpiewać wszystko czego by zapragnął. Za każdym razem kiedy siedzimy razem, dosyć blisko siebie, w półmroku, patrząc sobie w oczy rozmawiamy o życiu. Mówię z szczegółami co u mnie. Zwierzam się. I czuję jakby miał moje serce w dłoniach. Jakby bardzo delikatnie i ostrożnie je trzymał. Potem mówi co o tym myśli. Bardzo przyjemnym tonem. I jest to ZAWSZE szczera prawda. Kiedy powie swoje, w moich oczach pojawiają się łzy, albo zrozumienie. Bywa też, że pojawia się ciepły uśmiech. Mocno się przytulam, a serce wraca na swoje miejsce. Tęsknię za tym.

Będzie dobrze.