Tuesday, July 3, 2012

|CLV| Settle Down

3 lipiec 2012

We can settle at a table..
A table for two
Won’t you wine and dine with me?
Settle down

I wanna raise a child
Won’t you raise a child with me?
Raise a child

Spełniłam swoją zachciankę. Umówiłam się z Koko. Pod biblioteką. 15:35. Przyszedł, spytał dokąd idziemy. „-Do pierdonki. – Po co? – Muszę dzisiaj obalic chociaż jednego szampana. – Nie, ja mam dosc, Nellcia, sama mówiłaś, czepiałaś się, że ciągle imprezuję. – Nie pierdol.” Szliśmy sobie. „-Koksiu, czy ty masz dobry humor? – No tak, a ty nie. – No taki średni. – Ee no stara, powinno byc zajebiście, masz faceta na drugim końcu polski, za co cie zaraz opierdole, ale to zaraz. Mamy czas.” Poszliśmy. Z biblioteki, przechodząc obok jazz klubu i poczty aż do wielkich schodów na górę i wbiliśmy do sklepu. „-Kobieto, mi aż już wstyd tu przychodzic po te procenty. – Pijemy Michaela. – ;o Dawno nie piłem. Trafiłaś.” Ukradkiem sięgneliśmy po dwa szampany i poszliśmy do innej kasy niż zazwyczaj. Pewnie dlatego, że tamta kasjerka już go zna (zapewne) na pamięc. Koko powiedział żebym płaciła. (bo postawiłam na swoim, że dziś stawiam) … Debil zapomniał, że nie jestem pełnoletnia. Stwierdził, że chciał się poczuc młodziej. W sumie chodząc między półkami stwierdził, że „- Tam w środku wciąż jestem 16-latkiem (pokazując na lewą częśc klaty) – Ale serce jest pośrodku… – Cicho, tu jest prawy sutek. – To czemu pokazujesz lewego? – … Nelly, zmieńmy temat” Zaplątał się biedny w rozmowie. Kupiliśmy, wpakowaliśmy do mojej torby i przed siebie. Oczywiście szliśmy tą samą drogą co zawsze. Koło banku z przejściem do Hogwartu (kostka brukowa zakręcająca i kończąca się przy ścianie (a żadnego wejścia tam nie ma), koło policji w górę, między domami, koło targu… i tu kolejna beka była. „-O kurwa, my sobie tu grzecznie idziemy, a tu szambowóz – Oj weź, po prostu nie oddychaj. – Ja obok tego nie przejdę” No i rzeczywiście obszedł szambowóz szerokim łukiem, a ja po prostu tego nie wdychałam i szybko przeszłam. Idziemy dalej. Nie mogliśmy zdecydowac czy isc za cmentarz, czy do parku, ale po długich namysłach stwierdziliśmy, że jakoś zniesiemy komary dla odrobiny cienia i poszliśmy do parku. Przy okazji dowiedziałam się, że gejuch do dziś nie ma pojęcia kogo zgubili na ostatniej imprezie. Opowiedział mi też przezabawną historię jak to się stało, że jego facet rozciął sobie nogę (naprawdę, prawie płakałam ze śmiechu, on w sumie też, ale nie wolno mi o tym mówic, więc… xD). Wychodzimy pod górkę, po kamieniach, wbijamy do parku i nagle widzę… „-Co za szmaty! Dwie różowe, zesmażone na starym oleju szmaty! Zajęły naszą ławkę!” Yeap. Bolało. Wracam do moich miesc po dwóch miesiącach przerwy, patrzę, a tam jakieś … nie skomentuję. Chcemy usiąśc kawałek od nich na przeciwko. Ławka jest z lekka odchylona do tyłu. „Nelly, ale jak się schlejemy, to ta ławka się czasem nie przechyli do tyłu? (kiedy to mówił -usiadłam) Okej, teraz się nie przechyli” Chcieliśmy usiąśc, ale pies różowych zaczął ujadac. Zaczęły spadac kasztany i robaki się rozlazły. Koko stwierdził, że idziemy dalej. Przeszedł i zaczął narzekac na psa. „no zamknij już tą jadaczkę, przecież idę już stąd!”. Szukaliśmy jakiejś przyjemnej polanki w cieniu, ale nici z tego. Znaleźliśmy jakąś ławkę. Oboje usiedliśmy na niej po turecku twarzami do siebie. Podałam mu pierwszego szampana. Odkręcał drucik i liczył. Jeden, dwa, trzy, cztery… pięc… Korek lekko wyszedł. Zasyczało. Patrzymy. Nic się nie dzieje. I nagle wystrzelił gdzieś w drzewa z głośnym hukiem. Koko wybuchnął śmiechem i zatkał butelkę. „A co jeśli właśnie zabiłem wiewiórkę?” Później okazało się, że mamy takie same telefony. Temat zszedł na Mikołaja. Pytał jak to wszystko wygląda, jak się zaczęło, co do niego czuję, jakim jest człowiekiem. Potem był opierdol dotyczący odległości. Nie będę zdradzac szczegółów bo … bo po prostu nie chcę ich zdradzac. Ale… powiedział mi jedno: Nie da się obiecac wierności. Można byc wiernym sercem, umysłem, ale nie tam na dole. Faceci tacy są. – Oprócz tego usłyszałam, że – Podziwiam Cię. Ja bym tak nie potrafił. G* mieszka 10 minut ode mnie i mam problem, więc Cię podziwiam. Albo jesteś tak.. tak silna, albo tak zakochana… nie wiem. – I jedno i drugie. – Silna jesteś napewno. – Zakochana również. – Hmh… to jest… chyba za delikatne słowo; I dalsza częśc opierdalania. Stwierdził, że to może się nie udac, i jeśli nie chcę się zranic to powinnam to zakończyc, ale jeśli uważam się za na tyle silną osobę… to mogę ‚testowac’ się dalej. (i taki mam zamiar) Stwierdził, że jeśli on miałby chłopaka w … Londynie, a ja w Poznaniu to nie byłoby żadnej różnicy. Każde z nas spotykałoby się z drugą połówką jakieś 2 x roku. Z tym, że on nie wie, że ja jestem tego świadoma i na to gotowa. Wiem, że w wakacje będziemy się widziec może raz, o ile się uda. A potem mooooże na ferie. Jestem tego świadoma. Tak czy siak mówiłam, mówiłam… opowiadałam też o momencie, kiedy Mruwa wpadł i nam ekhm przeszkodził, przyłapał… Mówiłam mu o WSZYSTKIM. On tylko patrzył mi w oczy i stwierdzał: Napij się. Kiedy się napiłam, podałam jemu butelkę. I zabrałam mu papierosa. Wybuchł śmiechem. „-Właśnie chciałem pytac, Nelly, chcesz bucha? … To my może też siedzimy w kiblu jednocześnie?! Jak będziesz to daj znac. Zobaczymy” – debil xD Zaciągałam się mocno. Jedyne kilka razy. Temat się zmienił, zaczęliśmy napierdalac o wszystkim. Stwierdził, że został druidem. „-Stara, siedze sobie ostatnio na przystanku i zacząłem rozmawiac z mrówką. Siedziała mi jedna, a ja się jej pytam: Co robisz na moim kolanie? – Ludzie na mnie patrzą jak na debila, a ja z mrówką gadam”. Potem okazało się, że mamy takie same telefony, zaczęliśmy szalec z blutaczem(!) i przesyłac sobie idiotyczne zdjęcia. Rozmawialiśmy na temat moich rysunków. Rozkminił dlaczego postarzam albo odmładzam ludzi na papierze. „-Wiesz, może masz gdzieś już w głowie zakodowaną ciekawosc typu „ciekawe, jak ta osoba by wyglądała, gdyby…”…” Chcieliśmy otworzyc kolejnego szampana, kiedy jakaś babcia na horyzoncie się pojawiła. „Babciu, idź stąd bo się przestraszysz i padniesz na zawał.” Kiedy przeszła – otworzyliśmy i piliśmy dalej. Później, kiedy go kończyliśmy szła pielgrzymka emerytów. „Zczaj butelkę! – <wychlałam wszystko do końca i rzuciłam butelkę za siebie> – brawo…” Potem kazał mi wstac. Chwiałam się nieco. Zebraliśmy się i szliśmy w kierunku centrum miasta. „-Idziemy coś zjesc. -Okej. – Olipm, czy Turek? – Gdzie jest Olimp? – Na kociej (najpopularniejsza ulica w mieście) po schodach… – Nie wiem gdzie to. Nie byłam…” No i poszliśmy do Olimpu. Koko wziął gyrosa i piwo. Gadaliśmy dalej, podobno się z lekka darłam xD Karmił mnie, przy czym stwierdził : „Oooo, kolczyk w języku! Czoper Cię przebijała, nie?” W przerwach piliśmy Żubra. Potem zamówił kolejne piwo i kolejnego Żubra. Zjedliśmy, wypiliśmy, wyszliśmy… I czekały mnie ogromne schody na dół. Poszliśmy do Parku. Usiedliśmy sobie na jakiejś ławeczce, bo mieliśmy jakieś 25 minuty do autobusu. Zaczęliśmy się bic, przepychac, popychac, rozmawiac… Stwierdził, że mi zaraz mortal kombat zasadzi. Ja odpowiedziałam jednym: „- Fnont him! – Finish him chyba…. ale fajnie, że się rozumiemy” (XD). Odpaliliśmy kolejną fajkę. Tym razem pozwolił mi palic, ale tylko w kagańcu (z jego rączki). Słuchaliśmy Adama, śpiewaliśmy Adama i wymienialiśmy ulubione kawałki. (kocham gejów. jako jedyni słuchają innych gejów. Nie spotkałam jeszcze nikogo w miescie kto jarałby sie jak ja – Adamem) Zebraliśmy się, poszliśmy na przystanek. Dalej mieliśmy bekę z niczego, wsiadłam w autobus i pojechałam. Dobry dzień. Ale byłam naprawdę najebana jak nigdy. ZAWSZE podczas jazdy autobusem, spaceru do domu i wychodzeniu po schodach włączałam trzeźwą maskę. Wtedy nie mogłam jej znalezc. Wpadłam. Poleciałam się wyszczac i usiadłam przed kompem stwarzając pozory, że wszystko jest, tak jak zawsze. Normalnie. Mama coś do mnie mówiła, ja stałam się jej wyrażnie i zrozumiale odpowiadac… Potem wyszli do sklepu. A ja poleciałam do kibla zwrócic całe żarcie jakie zjadłam (żołądek odzwyczajony od takiego tłustego żarcia i jestem pewna, że przez to wymiotowałam. alko jeszcze mi krzywdy nie zrobiło). Latałam do tego kibla jeszcze z trzy razy. Zagadałam do ludzi na skype, na gg na fb itd, Mikołaj wygonił mnie do spania.. Więc poszłam. Było mi wygodniej niż kiedykolwiek. NIŻ KIEDYKOLWIEK. Nie było mi gorąco, nie było mi zimno… było idealnie. Nie mogłam usnąc. Rodzice wrócili, mama zagadywała, pytała czy już idę spac. Usnęłam. Obudziłam się o 3 rano. Nieśmiało, powoli wymknęłam się z łóżka, przepłukałam usta, bo czułam się ohydnie. Jak ostatni żul, poszłam się napic mleka – nie, nie miałam kaca. Chciałam zlikwidowac nieprzyjemny posmak w ustach. Wróciłam do łóżka i zaczęła się męczarnia. Męczyłam się chyba do 4 rano. Wtedy nareszcie na krótko padłam. Śniłam o Mikołaju. Nie pamiętam szczegółów, ale kiedy padałam i kiedy się budziłam miałam go przed oczyma.

Przemyślałam wszystkie rady jakie dał mi Koko, pomyślałam nad wszystkim… i czuję się lepiej. Jeszcze tylko Mikołaj… – Zrób coś z sobą. Kup sobie coś na sen, coś na poprawę humoru i jedziemy dalej, nie łamiemy się. Masz mnie, masz tadzika, jest dobrze.

Lov ya

No comments:

Post a Comment