Thursday, June 28, 2012

|CLIII| Zamuł?

28 czerwiec 2012

Znów A i B. Jest zajebiście – dostałam się do szkoły plastycznej, poznałam mnóstwo nowych pozytywnych ludzi, szaleńców i innych, od 3 września będę tam stałym gościem, wyprowadzam się z domu na 4 lata do internatu. Zdala od rodziców i ojca. Czy kiedykolwiek było lepiej? … A no było. W senatorium. Ale nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Mama jest ze mnie dumna, zadowolona, ja z siebie również… Jest naprawdę spoko. Ale… z Miśkiem się coś dzieje niedobrego co mnie cholernie martwi, więc zamulam, gasnę i zwyczajnie się, godzinami martwię (I możesz mi nie wierzyc, ze niby czepiam się drobiazgów, ale no cholera… ja tu o Ciebie zadbam! Zobaczysz). Mi też nie jest łatwo. Też czasem mam ochotę wyjsc w środku nocy, nie jesc przez tydzień i do nikogo się nie odzywac. Ale mamy swój cel, tak? Trzymaj się go. I o siebie dbaj bo inaczej wpierdol.

Co może ważyc 1,8 kg? I dlaczego pytał o czekoladę? O co chodzi? Coś związanego z sercem? 1,8kg czekolady w kształcie serca? Cholera – zagadka mojego życia… Ale ja też mam niespodziankę ;3. Asa w rękawie. I jeśli pójdzie po mojej myśli to będzie mrr.

Kell- nie jestem w ciąży -.-’

„-Miśkuuuu…”

Monday, June 25, 2012

|CLII| Szczęście wynikające z szczęścia drugiego człowieka

25 czerwiec 2012

Szczęście wynikające z szczęścia drugiego człowieka to jeden z najwyższych stanów euforii. Sama dziś tego doświadczam. Naprawdę, ciepło mi się robi na serduszku, kiedy przypomnę sobie ten jego dzisiejszy radosny ton. I to ‚kocham Cię’ co sekundę mówione, albo lekko wykrzykiwane z taką dozą radości, że człowiek nie może się nie uśmiechnąc. Chciałabym, żeby tak było zawsze. Ba! Chciałabym, o ile to możliwe – żeby było jeszcze lepiej. Najważniejsze jest to, że się cholernie kochamy, że mamy siebie nawzajem i… posiadamy plany. Tak. Jeśli one wypalą, będę najszczęśliwszą kobietą w galaktyce. Plan w sumie prosty… Mikołaj, Tatuś (jego przyjaciel) + samochód. Pakują się do niego, jadą do Warszawy po laskę tatuśka i… prosto do mnie. Pod namioty. Oh bosko. Jeszcze trochę, a zacznie mi się to śnic.

Wbiłam na bloga jednej z nowych czytelniczek (?) i dojrzałam ciekawy temat. Pomyślałam, że go z lekka… ukradnę. Więc… Godzina 23:55 dostaję sms’a od przeznaczenia, że moje życie skończy się za 24 godziny. Co robię? (nie wiem, czy już kiedyś takiej wizji nie opisywałam, ale napiszę taką świeższą wersję) Na dzień dzisiejszy pierwsze co mi przyszło do głowy to: pociąg do Grudziądza. Ale! Najpierw do 3 rano zagadałabym mamę i wyjaśniła sytuacje, powiedziała jej gdzie i po co chcę jechac. Nawet jeśli by protestowała – spakowałabym co mi potrzebne i poszła na autobus, który jest ok.4. Ale wcześniej bym się pożegnała. Pojechałabym do Katowic i tam wsiadła w pociąg. Byłaby około 5 rano. W pociągu zadzwoniłabym do marty bo jako jedyna pewnie by już nie spała. Potem przespałabym się z godzinę – byłaby 7 rano. O tej godzinie kupiłabym sobie gorącą, aromatyczną kawę i dzwoniła do każdej najbliższej mi osoby po kolei. Najpierw do Steffy, potem Koko, Czoper, Steff, do sióstr i innych bliskich. Na końcu do Mikołaja. Ale po prostu spytałabym co u niego i uprzedziła, żeby po 14 już nie wychodził z domu. Jechałabym, jechała, czytała spokojnie książkę, słuchała muzyki, potem poszłabym do innego przedziału porozmawiac z obcymi ludźmi. Chodziłabym z wagonu do wagonu czując się jak w ‚Alef’ie – Paulo Coelho. Kiedy dojechałabym Do Aleksandrowa jechałabym przez Ciechocinek i inne dziury aż do Grudziądza. Znalazłabym ulicę, znalazłabym budynek, mieszkanie, drzwi i zapukała, czekając, aż ktoś otworzy. I w zależności kto by mi otworzył powiedziałabym coś innego. Jeśli rodzice to kulturka – Dzień dobry, ja do Mikołaja. Jestem jego dziewczyną, zaprowadzi mnie pani do jego pokoju? – Pewnie miałabym łzy w oczach. Albo już dawno mokre policzka od łez. Mam nadzieję, że by mnie wpuścili. Wpadłabym do pokoju i zwyczajnie mocno się przytuliła i powiedziała, że kocham. Nic wielkiego. Potem poszlibyśmy nad Wisłę, do parku… Dużo rozmawialibyśmy. Może poznałby mnie ‚na żywo’ z Tatuśkiem. Byłaby pewnie 17-18 godzina. Poszlibyśmy coś zjesc i wrócili do domu. Kolejne godziny totalnej bliskosci. A wieczorem, późną nocą nawet wymknęłabym się nad Wisłę i tam skończyłby mi się czas. A jeśli nie… zostałabym tam pewnie na dłużej.

A tak w ogóle to to jest tylko piękne wyobrażenie. W rzeczywistości byłaby panika i ciągle wisiałabym na telefonie i kazałabym mu do siebie przyjechac. Ciągle bym płakała. Biegała po pagórkach między blokowiskami jak porąbana i myślała nad sensem wszystkiego. Ale napewno spędziłabym te chwile z najbliższymi. I w obojętne jaki sposób, byleby byc szczęśliwą.

„-Myszka?
-Hmm?
-Wiesz co ci powiem?
-Słucham.
-Cholernie Cię kocham.”

Sunday, June 24, 2012

|CLI| Zawieszona między A i B

24 czerwiec 2012

Czuję się zawieszona między punktem A i B. Pod praktycznie każdym względem. Związek – jesteśmy razem, ale jednak wciąż nikt o nas nie wie. Stawiamy kolejne kroki naprzód, DUŻE KROKI naprzód. Chciałabym, żeby no… po ludzku jakoś, a nie. Kolejny przykład: Czuję się dobrze, mam spoko humor. Jestem szczęśliwa, ALE jestem… przygaszona. I pomimo, że jestem w miarę humorze to mówię flegmatycznym, monotonnym tonem. Nie jest ani dobrze, ani źle. Trochę jak u Adama – odnośnie teledysku „Better than I know myself”. Idealna równowaga. No i git, z tym, że ja jestem taka, że jeśli w moim życiu nie ma skrajności to się nudzę. Albo inaczej… jestem nie przyzwyczajona do harmonii więc się jej boję. Do skrajności jestem przyzwyczajona. Wiem czym to się je i jak sobie z tym radzic. Teraz, kiedy jest harmonia – szczerze się gubię. Nie chcę harmonii. Chcę, żebym była po prostu szczęśliwa. Nie chcę tego stanu pomiędzy. To jest jak próżnia. Cicha, pusta, szara próżnia. Nic. Ja chcę od życia czegoś więcej.

Jutro jadę z papierami do szkoły. Jadę w ciemno. Wiem gdzie jest szkoła, ale nic po za tym. Gdzie dokładnie te papiery zanieśc – NIE MAM POJĘCIA. Potem poczta. Do punktu informacyjnego i do okienka. I telefon poleci.

Ciągle jestem śpiąca. I kocham swoje łóżko.

„- Miśku?
- Też Cię kocham”

Tuesday, June 19, 2012

|CL| Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

19 czerwiec 2012

Od czego by tu zacząc… Przyjemny był dziś dzień. Wstałam rano i zastałam 3 sms’y do przeczytania. Następnie dowiedziałam się, że mam zrobione już śniadanie, powiedziałam mamie, że jestem szczęśliwa i zapewnie domyśla się z jakiego powodu. Rano wpadła siostra z Krystiankiem. Jedna i ta sama śpiewka: „Ale schudłaś! Od razu inna buzia! A jaką teraz masz ładną cerę!” Yea, yea, yea… Ogarnęłam się i … się zagadałam. Pobiegłam na przystanek i 20 minut jak skończona ciota czekałam na autobus, wciąż szalenie pisząc sms’y. Pisałam z Mikołajem, ale po drodze napatoczył się i Sucharek, który chyba chciał mnie zdemotywowac. Wciskał mi, że nie dam rady nie żrec i szybko się poddam. A takiego chuja! Mam niesamowitą motywację. Po pierwsze nie odchudzam się sama, po drugie jest masa ludzi, którzy mnie w tym wspierają (co mnie czasem irytuje) i przede wszystkim CHCĘ. Powracając jeszcze do Mikołaja: Kochanie, czy ty wiesz, że twoje wczorajsze wyznanie trwało około 25 minut? 25 minut pięknych słów. – Tak czy siak… planowałam focha. Planowałam na chwilę się usunąc, ale… sprawa obróciła się o 180 stopnii. Jest i będzie dobrze. Zdarzają się problemy, przypadki i zachwiania. Teraz już będzie wporządku. No ale wracając… Dojechałam na docelowy przystanek o 9:59:22. Do szkoły miałam na 10. 5 minut drogi. Biegłam. Zdążyłam. Poszłam na ten nieszczęsny niemiecki i dostałam czwóreczkę. Wyszłam dumna z siebie. Leciały kolejne lekcje, pomagałam Steffie uczyc się fizyki, a jednocześnie czytałam biologię – którą potem zaliczyłam zdobywając czwóreczkę z sprawdzianu (choc nie wiem, czy nie powinno to byc -5). Ostatnia była matematyka. Bawiliśmy się osią symetrii i rozmawialiśmy ile wlezie. Poopowiadałam nauczycielce o szkole plastycznej, o senatorium, o izotopach, o fizyce, o biologii, o książkach… o wszystkim. (Uwielbiam tą kobietę. Matematyczka wymiata). Jeszcze trochę papierkowych spraw i wyszłam z szkoły, podreptałam na przystanek, wsłuchałam się w muzykę płynącą z słuchawek i… zaczęłam myślec.
Siedząc w autobusie rozmyślałam o losie i o tym co się dzieje. Jedno mogę stwierdzic: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I to za każdym razem się sprawdza. We wszystkim są plusy. Jak nie teraz to ukarzą się potem. A los? Cóż, wszystko działo się na opak. Jestem z kimś zupełnie nie w moim typie, ba! Kocham człowieka, który jest zupełnie inny niż sobie ‚wymarzyłam’, zamierzałam się nie angażowac, planowałam tak wiele a wszystko wyszło na opak i zadałam sobie jedno pytanie: Czy byłabym tak samo szczęśliwa jak teraz, jeśli wszystko byłoby według planu? – Stwierdzam stanowczo, że nie. Przez to, że życie ma w sobie tyle niespodzianek jest ciekawsze. Jeśli zaskoczy nas pozytywnie – jesteśmy szczęśliwsi. Jeśli negatywnie – silniejszy. Wszędzie są plusy. I szczerzę cieszę się z tego, że wszystko poszło na opak. Cieszę się nawet z mojej ostatniej notki, z tego, że mnie uraził, bo to pociągnęło za sobą następne wydarzenie – czyli rozmowę przez telefon i wieczorem przez skype gdzie… no kurwa, nie słyszałam nigdy czegoś tak… miłego? Wzruszającego, kochanego… mogłabym wymieniac.
Nie wierzę, że to piszę, ale podoba mi się to życie. Kiedyś go nienawidziłam – Ci, co czytali całego bloga, od początku do końca (taka Kell na przykład) wiedzą. Ale ja po prostu chyba byłam niedojrzała. Pamiętam do dziś jak pierwszy związek się zepsuł. Nienawidziłam siebie. Potem nienawidziłam wszystkiego. Samookaleczałam się, pisałam notki tak smutne i tak wzruszające (do dziś kiedy to czytam, stwierdzam, że to była masakra), że to poezja. Potem było na odwrót. Nienawidziłam tylko osoby, przez którą cierpię. A jakiś czas potem po prostu dorosłam i zobojętniałam. Zapomniałam. Nakleiłam plaster na ranę i pociągnęłam dalej. I tak dorastałam, dorastałam i dziś – DOCENIAM to co się stało. Jestem wdzięczna, że było jak było, pomimo blizn. Jestem zadowolona z przebiegu wydarzeń bo dzięki temu stałam się silniejsza i to jest piękne. I wyobraźcie sobie moją radosc i szczęście, kiedy pomogłam komuś przejsc przez to samo. Stąd moje szczęście. Patrzę na szczęśliwego, wolnego i silniejszego człowieka. To naprawdę miły widok. No i cóż. Teraz, kiedy jestem silniejsza.. Zakochałam się. I po raz pierwszy się tego nie boję. Zawsze bałam się tego uczucia. Ale nie tym razem. (jejku , ale pierdole chaotycznie) Uh. Wracając – wciąż myśląc wracałam do domu po drodze odpisując po raz x dzisiaj na smsa o treści: kocham cię – weszłam do domu i … poczułam ulgę. Poczułam, że wszystkie problemy się skończyły i teraz będzie po prostu dobrze.

Teraz trwam, jestem nieco zmęczona, bawię się pamiątkową igłą, którą miałam przekłuwany język i rozmyślam. Jestem w trakcie kupowania reszty kolczyków. Czuję, że tym razem będę płakac przy kłuciu. po prostu wiem, że będzie w chuj bolec, ale dam radę. Koko odwołał dziś spotkanie – bardzo dobrze, bo było mi niedobrze. W weekend kobiecy wieczór. Maseczki, paznokcie i wspólne golenie nóg (XD) – nigdy tego nie robiłyśmy. W sensie ja i steffa. Nie jesteśmy tym typem kobiet, które spędzają piątkowe wieczory na pięknienie się, ale okazyjnie obie mamy na to ochotę. Mam ochotę o siebie zadbac. Dlatego właśnie będziemy siedziały z papką na twarzy i ogórkami na oczach … i przy okazji będziemy się z siebie nabijac, że wyglądamy jak potwory z bagien. A potem zjemy ogórka. Albo będziemy robic bitwę na poduszki. Po prostu wyluzowac trochę.

P.S Kell – powiem ci tyle, że On potrafi przerwac gre, żeby mi odpisac!

Monday, June 18, 2012

|CXLIX| Awaryjny plan B ?

18 czerwiec 2012

Rozumiałam wiele, godziłam się na wiele i właściwie nigdy nie zaprzeczałam. Ale teraz poczułam się poważnie źle i poczułam się zwyczajnie urażona, więc nie zostawię tego od tak. Notka kierowana do Ciebie, kochany Mikołaju. Przekaz jest prosty: określ się. Zraniłeś mnie, wiesz? Nie boli mnie nawet fakt, że zadzwoniłeś, mówiłeś, że rozmawiałeś z jej matką, słuchałam, kiedy o niej mówiłeś, ale naprawdę zabolało mnie, kiedy powiedziałeś, że jeśli ona zechce wrócic – zgodzisz się. I nie chodzi o samą zgodę, a o to, że mówiłeś, że kochasz. I to jeszcze przez telefon. Masz problem z zaufaniem, tak? To co ja mam teraz zrobic z tobą? Jak mam ci zaufac, skoro mówisz, że kochasz, a potem, że jeśli ona zechce to będziesz jak na zawołanie. Swoją drogą zachowasz się wtedy jak pies z podkulonym ogonem. Nie będę pisac, że to nie ma sensu. Nie będę pisac na jej temat, bo tym razem chodzi o mnie. Poczułam się jak plan B. Taka zabawka, która pocieszy, da pomacac cycka, kiedy plan A nie wypali. To była jedyna rzecz, której się bałam. Bałam się, że będę czymś na otarcie łez. Nie potraktowałeś mnie poważnie. Kiedy ja mówiłam, pisałam, że kocham, mówiłam poważnie. To nie był głupi żart. Prima a’prilis już było. Zraniłeś. Rozmawiałam na ten temat z przyjaciółką. Bo wiesz, ja też czasem potrzebuję podniesienia na duchu. Tyle mi napisała:

„-Kochanie. Znaz dobrze swoją wartość. Wiesz, że jesteś wyjątkowa i ktoś na ciebie musi w pełni zasługiwać. a nie traktować cię jak plan B, pobawić sie i rzucić w kat jak szmacianą lalkę. A co gdyby to między wami zaszło dalej, nie wiem, gdyby jej matka wróciła za miesiąc? Jak bylibyście już w związku, co prawda na odległość, ale w związku? Przecież, skoro się deklarujesz, że kogoś kochasz, ba! On czytał twój elaborat, we, co do niego czujesz, że się zaangażowałaś, że go KOCHASZ. A mimo to cię olał, w sensie to co czujesz i to, ze chcesz z nim być i wraca do niej? Skoro jest szmatą i podejrzewał, że go zdradza, to po chuja? Do czego go ciągnie? I nie, to się zobaczy. Bo to jest znowu wbijanie tobie kołka w plecy, Bo ty będziesz żyła nadzieją, że to jednak ciebie kocha bardziej, a jej w ogóle. Tak się nie robi z ludzkimi uczuciami. Ty jesteś na pewno pewna, że on naprawdę cię kocha? Że mu się tak nie powiedziało pod wpływem emocji? przecież gdyby cię kochał i naprawdę mu tak zależało, to by do niej nie wrócił. niech się określi do cholery.. [...] Żeby nie poczuł, ze ty będziesz dla niego zawsze i będzie mógł tak sobei wracać i mącić ci w głwoie, a potem odchodzić, robić ci bigos z mózgu i wbijać za każdym razem nóż w plecy. [...] z miłością się nie igra [...]„

Byłoby fajnie, gdybyś to przemyślał. Ja póki co, skoro jestem tylko opcją zapasową i nie jestem jakoś tak bardzo potrzebna, bo przecież wciąż liczysz na nią to na trochę się usunę, zamknę. Jak będziesz chciał się wygadac – jej nr gg masz, jej mamy też… Wszystko w zasięgu ręki, nie? Nie jestem ci potrzebna. Nie kochasz mnie.

Ja Ciebie owszem.

Edit. 20:48
Telefon… przepraszam, dziękuję… przemyślę to, póki co, muszę pomyslec, i jeszcze troche pomyslec. „To nie jest takie proste jak ci sie wydaje” – twoje słowa. Poczułam się źle, po prostu przepraszam póki co wszystkiego nie załatwia. Muszę pomyslec.

Sunday, June 17, 2012

|CXLVIII| Ciechocinek

17 czerwiec 2012

Ostatnimi czasy nie ogarniam, nie rozumiem co się dzieje. Byłam w senatorium. Miesiąc. Moj wyjazd tam wyglądał… ponuro. Nie chciałam tam jechac. Tym bardziej z ojcem. Pakując się obmyślałam plany ucieczki, bunty… Jechałam tam z założeniem: będę robic co chcę, jesc co chcę, nikogo nie będę słuchac, pobiję jakąś pielęgniarkę i za kare (w nagrodę) wyślą mnie do domu. Do nikogo się nie przywiążę, będę milczec, do nikogo się nie odezwę. – Jeszcze w pociągu byłam cholernie obrażona i urażona. Bolało, naprawdę, bolało mnie to, że muszę tam jechac. Nie jechałam tam z własnej woli. Ojciec chciał żebym schudła. Kiedy tam dojechałam miałam łzy w oczach. Duży, szary budynek. Taki duży, szary klocek. Miasto? Zadupie i dziura. Kiedy weszłam do ośrodka, czułam się… jakby ojciec się mnie conajmniej pozbywał. Jakbym do domu dziecka trafiła. W środku, wszystko było w pastelowych, dobijających kolorach. Skrzyżowanie szpitala z przedszkolem. Wszędzie jakieś głupawe rysuneczki, obrazki i dobijające teksty o zdrowiu, których nie chciałam widziec, zwłaszcza, że w tamtych czasach najmniej zależało mi na własnym zdrowiu. Byłam tak zdołowana tym, że wszystko zostawiłam i wszystkich, że równie dobrze mogłam byc umierającą. (Tak, wiem, to głupie i niedojrzałe.) Ojciec zaprowadził mnie na dyżurkę (pokój pielęgniarek). Stojąc w kolejce do całkowitego przyjęcia do ośrodka w mojej głowie zaczęły się przesuwac obrazy, dźwięki… Widziałam w własnych myślach moją uśmiechniętą matkę, dogryzającego mi i śmiejącego się przyjaciela, przyjaciółkę, która zapewne już tęskniła, która na czas mojego wyjazdu została całkiem sama. W tamtej chwili zadzwoniła do mnie mama. „-I jak tam? Jak ci się podoba?” Głos mi się złamał. Próbowałam, naprawdę próbowałam byc silna. „-Wiesz, co o tym wszystkim myślę” – odpowiedziałam i wybuchłam płaczem. Po prostu. Potrzebowałam się wypłakac, na dzień czy dwa zamknąc się w sobie i potem jakoś w miare wrócic do siebie. Tymczasem ojciec zaczął mnie równo ochrzaniac i krzyczec, co jeszcze bardziej mnie stresowało i powodowało jeszcze większy potok łez. Gryzłam się w język (który wówczas cholernie bolał, bo był świeżo przekłuty), starałam się głęboko oddychac i wbijałam sobie paznokcie w przedramię. Po tym jak mnie potraktował nie próbowałam byc milutką, wdzięczną córeczką. Kiedy powiedzieli mi, że chcą mnie zważyc od razu wypaliłam z kpiną: nie przy tacie. Pielęgniarka wypytywała mnie co mi się stało. Stałam roztrzęsiona na zimnej podłodze i zalewałam się łzami. Ojciec powiedział, że mam wahania nastrojów. Ale to nie prawda. Po prostu ON tak na mnie działa. Takie już mamy ze sobą kontakty. Na chwilę przestałam płakac, bo bałam się, że ojciec zaraz mi coś zrobi. Poszłam do pokoju. Ojciec coś do mnie mówił. Nie wiem co. Nie słuchałam. Nie byłam w stanie. Wygoniłam go. „Idź już. Wyjdź. Zostaw mnie.” Poszedł. Tyle go widziałam. Usiadłam na łóżku, schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam głośno, zwyczajnie łkac. Po 15 minutach mniej więcej wzięłam się w garsc. Jakaś kobieta mnie pocieszała, mówiła, że jeszcze będę płakac, kiedy będę wyjeżdżac. Nie odzywałam się do niej. Według planu. Milczałam. Zaczełam się rozpakowywac. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje. Co zaraz będę robic, jaki jest plan dnia.. Wszystko było tak chaotyczne, że nie wiedziałam jak mam na imię. Potem nie wiem co się działo. Czuję, jakbym pewien czas w senatorium spędziła na ostrym chlaniu, dlatego pewnych momentów nie pamiętam. Tak czy siak minęło trochę czasu i zaczełam się odzywac. Musiałam. Nie wiedziałam co sie dzieje, a chcąc się dowiedziec pytałam osób, które nie były tam pierwszy raz i cokolwiek wiedziały. Pamiętam pierwszy obiad tam. Dali nam naprawdę mało, ale na tyle dużo, żeby się w sumie.. najesc. Cholernie się irytowałam, kiedy grubasy przy moim stoliku zaczeły panikowac i narzekac, jak to mało dostają, że są głodzone itd. Milczałam. Myślałam jedynie: „Wpierdalac grubasy, co macie, a nie narzekac. Po coś tu przyjechałyście. Koniec z wpierdalaniem hamburgerów. Wpierdalac co dają, bo wam krzywdę zrobię.” Czas mi leciał… W szkole zostałam dyżurną. Wbrew woli, ale zostałam. Musiałam czatowac w pewnym przejściu podczas przerwy, żeby nikt tam nie poszedł. Nie chciałam tego robic, ale wręczono mi plakietkę i musiałam. Towarzystwo? Dziewczyny były w porządku. Patrząc na chłopaków… na początku na nich wcale nie patrzyłam – w końcu miałam się w nic nie wciągac, ale kiedy już rozmawiałam z dziewczynami i temat chłopców był wszechobecny wszystkie stwierdziłyśmy, że tutaj to jakaś masakra. Ale… w szkole zauważyłam… Mikołaja. Pamiętam, rysowałam syrenę, a on siedział i przeżywał jak ja to robię. Nie zwracałam jeszcze wtedy na niego większej uwagi, ale czułam wręcz fizycznie jakieś powiązanie i wiedziałam, że jeśli dobrze do tego podejdę – nawiążemy znajomosc. Może dzień później stałam z koleżanką na balkonie. Patrzyłam na ludzi na tarasie i go zauważyłam. Ale po chwili odwróciłam wzrok. Minęła chwila i poczułam, że patrzy. Co chwilę. W sumie ja robiłam to samo. Powiedziałam koleżance (Marcie), a w sumie zaczęłam z lekka panikowac, że wydaje mi się to podejrzane i za cholerę mi się to nie podoba, bo dawno nie byłam z jakimś kolesiem bliżej niż na czesc i nie wiem czy jestem na to gotowa. Następnego razu to ja zeszłam na taras. Ale jego nie było. Marta wzięła gitarę i poszłyśmy na ławkę. Dosiadło się dwóch gitarzystów. Jeden z nich – mój typ. Przyznaję. Długie włosy, pieszczocha na ręce, nieco ponury, czarna gitara i grał nirvanę. Trochę jakby miał wypisane na twarzy „lubię metal”. Od zawsze takich lubiłam. ALE.. nie poczułam żadnej więzi, ani nawet szansy na więź. Stwierdziłam, że przyjechał z takim samym zamiarem co ja, tylko że jemu się udało dotrzymac samemu sobie słowa. Podziwiałam go za to. Drugi gitarzysta – nazywany był romantykiem. Też słuchał metalu. To było widac, ale tak po za tym słuchał też np.Gotye i inne tego typu. No i miał ładne oczy w sumie. I gitarę. Wyglądał trochę jak taki Romeo z gitarą z pod okna. A no i podrywał wszystkie laski. Stąd to przezwisko. Pograli, porozmawiali, poszli. Wróciłam do ośrodka. Kolejna dziura w pamięci. Wtedy na balkonie zauważyłam, że Mikołaj rozmawiał z pewnymi dwoma dziewczynami. Nie kierowałam się tym, żeby je wykorzystac, ale trochę tak wyszło… Zbliżyłam się do jednej z nich – do Oli, a to był bardzo szybki sposób, żeby byc bliżej Mikołaja. No i tak było. Poszłam gdzieś z Olą podszedł Mikołaj i… metal w długich włosach z gitarą – Filip. Tzn – Mój typ i człowiek z którym od razu wiedziałam, że będzie zajebiście. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy itd. Bodajże od tamtej pory mówiliśmy sobie czesc, albo uśmiechaliśmy się do siebie mijając się na szkolnym korytarzu albo i w ośrodku. Pewnego dnia w szkole praktycznie wszystkich uczniów na podwórko za szkołą. W sumie to był jeden duży plac zabaw, kilka ławek, drzew i duży kamień. Dojrzałam Mikołaja. Miałam pewien pomysł jak go do siebie przyciągnąc. Ale jednak to nie było świadomie przemyślane, tylko automatyczny czyn. Poszłam na jedną z ławek, usiadłam i… wyciągnęłam szkicownik i ołówek. Zaczełam rysowac. Nie trwało to długo, kiedy do mnie podszedł i pokazałam mu swoje rysunki. Kolejna rozmowa. Naprawdę świetnie mi się z nim rozmawiało. Chwilę później usiadł obok mnie też Filip. Pomimo, że siedział blisko mnie i luźno rozmawialiśmy wciąż nic do niego nie czułam.
W kolejnych dniach siedziałam w pokoju u Filipa razem z Mikołajem i innymi i słuchałam dźwięków gitary, kiedy to wszedł Romantyk. Zaczał się wykłócac, jakby okazywac wyższosc… nie chciałam słuchac kłótni wiec powiedziałam, żeby przestał. Uciszał mnie. Kilkakrotnie pomimo, że powiedziałam, żeby tego nie robił. Ostrzegałam. Kiedy uciszył mnie po raz kolejny wstałam i patrząc mu prosto w oczy uderzyłam go z otwartej ręki w twarz. Powiedział jeszcze jakiś bezczelny tekst, ale ja już na to nie zważałam. Usiadł i się przymknął. I zaczął delikatnie chwalic grę Filipa. Pomimo, że dostał w twarz miałam potem do niego więcej szacunku, ze względu na to, że przyjął to z honorem. Są mężczyźni, którzy boją się i uciekają od liścia, zamiast wziąc to na klatę. Podobało mi się, że patrzył mi w oczy i nie ruszył palcem. Po prostu to zniósł. Miał jakiś honor. Wieczorem zdobyłam od Oli numer Mikołaja. Musiałam spytac jakiegoś świadka zdażenia czy czasem nie przesadziłam, bo zaczynałam miec wyrzuty sumienia. Napisałam. Odpisał, że nie. Że się należało. Rozmawialiśmy tak sobie… i jedno mnie dziwiło i przerażało za razem. W każdym smsie pisał buziaka. Przerażało mnie to, bo nie wiedziałam jak mam to rozumiec. Z rozmowy o Romantyku przeszliśmy do flirtu. Leżałam w łóżku i pisałam jak najęta co jakiś czas się śmiejąc i nie zdradzając szczegółów powiedziałam Marcie z kim piszę. Zaczęła się ze mnie nabijac. Mówiła, że widzi chemię. I z każdym kolejnym smsem mówiła: „O… jest już C ; długo ci nie odpisuje. Szuka H?; oooo E.. i M.. zaraz będzie I..; A! Chemia!” A ja ją uciszałam i mówiłam, że jest głupia, że tak sądzi. Mówiłam : między nami nie ma żadnej chemi, nie bądź głupia. Mówiłam ci coś na balkonie, pamiętasz. Nie wiem czy jestem gotowa. – Ale ona uparcie pozostawała przy swoim. Chemia. Kilka dni później (?) nasza znajomosc mocno się rozwinęła. Plan był jeden : zabawic się. Ale najpierw musieliśmy się do siebie zbliżyc, więc spędziliśmy razem dzień w Toruniu. Rozmawiając, błądząc, spacerując, nie robiąc nic i wszystko. Często do niego przychodziłam, żeby się przytulic, porozmawiac… żeby po prostu pobyc razem. Jednego razu doszło do pocałunku. Potem dowiedziałam się, (albo i wcześniej…) że ma dziewczynę. Nie przeszkadzało mi to zbytnio bo byliśmy przecież przyjaciółmi, którzy po prostu mają fun. Znajomosc szła dalej. Byłam u niego praktycznie codziennie. Nierzadko po kilka razy. Stał mi się naprawdę bliski, kiedy pewnego dnia poczułam, że zwyczajnie ma mnie gdzieś. Nie wiedziałam co się dzieje, że tak nagle coś siępsuje.. więc postanowiłam, że wpadnę porozmawiac. Poszłam do niego do pokoju i jakieś 2 godziny spędziliśmy na płakaniu, smarkaniu i szczerej rozmowie. Problemy w związku. Nie potrafiłam się opanowac. Kiedy wyszłam z jego pokoju trzęsłam się jak nigdy. Przeszłam dwa metry i na nowo wybuchłam potokiem łez, którego nikt nie słyszał, bo akurat sprzątaczka gdzieś odkurzała i ryk odkurzacza zagłuszył mój żałosny szloch. Pobiegłam do pokoju, usiadłam w kącie zwijając się w kulkę i mocno otulając się bluzą po prostu płakałam. Płakałam, bo bałam się go stracic. Dowiedziałam się, że jest taka możliwośc, takie niebezpieczeństwo. Znaliśmy się jakieś 2 tygodnie, a zdążyłam go pokochac. Nie wiedziałam w jaki sposób. Zapewne jeszcze nie tak jak kobieta kocha mężczyznę, ale go pokochałam. (Wtedy jeszcze sama się przed tym broniłam i nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że kocham. Wmawiałam sobie, że tak nie jest. Nie chciałam, żeby tak było, bo on już kogoś miał i było to bez sensu. Przekonywałam samą siebie i nie dopuszczałam do siebie myśli, że jednak się stało. Zwłaszcza, że on też tego nie chciał. Układ był prosty. Przygoda i tyle. O miłości nie ma mowy.) I myśl, że mogę go stracic, jego słowa i łzy były jak noże kolejno wbijane prosto w serce. Cholernie bolał mnie jego ból. Pomimo, że naprawdę dzieliłam z nim ból, doświadczałam go wręcz fizycznie i mówiłam z pełną świadomością tego słowa, że mu współczuję – chyba w to nie wierzył. Siedziałam w tym kącie dobrą… godzinę? Przyszli ludzie, pytali co się stało. Milczałam. Zamknęłam się z lekka w sobie. Później chodził smutny i przygnębiony, a ja próbowałam, a nie wiedziałam jak – go pocieszyc. W międzyczasie schudłam około 10 kilogramów, co było cudem, bo od kiedy zaczęło się źle dziac, zaczynałam jesc. Raz przytyłam przez to kilogram, potem spadłam trzy. (zawsze kiedy mam doła – wpierdalam równo ile wlezie) Aaa i jeszcze w między czasie kiedy było w miare dobrze byłam u niego w pokoju, działo się i … wszedł Filip. Przyłapał nas. A plan był taki, że się ukrywamy. Bo zawsze istniała możliwosc, że ktoś powie jego dziewczynie, że odpierdala przygodę. I nikt o nas nie wiedział. Aż nie wszedł Filip, który po sekundzie wyszedł. Poczułam się głupio. Nawet trochę jak szmata. Później się dowiedziałam, że jesteśmy bezpieczni – Filip nic nikomu nie powie. Co jednak nie sprawiało, że Mikołaj przestawał się martwic. Czułam że powstał pewien dystans. Ograniczyliśmy się tylko do buziaków. Ogólnie poświęcaliśmy sobie mniej czasu. Chwilę potem zachorowałam. Zaraziłam się od koleżanki. Dostawałam po 10 tabletek rano i wieczorem i 2 po południu. Przeszło mi. Byłam w miarę zdrowa. Poszłam do Mikołaja, w sumie tak o – porozmawiac, przytulic sie. Kiedy ten nagle jakby dystans nigdy nie istniał mnie pocałował. I potem powiedział, że boli go gardło. Spędziłam jakieś 4 dni w łóżku z gorączką 39 stopni. Leżałam i po prostu się paliłam. Raz prawie zemdlałam. Drażniły mnie promienie słoneczne i było mi zimno. A później cholernie gorąco. Był przy mnie. Przychodził i dawał się przytulic. Byłam cholernie wdzięczna. Przez to ciągłe leżenie w łóżku (jedzenie mi do łóżka przynosili. wychodziłam tylko do łazienki) praktycznie wcale go nie widywałam. Chociażby przelotnie na korytarzu… nic. Leżałam w łóżku. Do dziś zastanawiam się… co do mnie wtedy czuł. Normalny mężczyzna na widok bladej jak ściana, jednocześnie cholernie gorącej (w dotyku), zasmarkanej, spoconej i okropnie kaszlącej kobiety pod kołdrą i kocem… no nie jest zbyt zachęcony do chociażby patrzenia na taką osobę. A on po prostu był przy mnie. Tulił, rozmawiał, żartował, całował w czoło, w rękę… A ja tylko starałam się go nie zarazic. Często też graliśmy w karty. W makao. Pewnego razu jak leżałam tak chora, zgrzana… wszedł Filip z Romantykiem i zaczęli mi dawac koncert. Grali na gitarach, śpiewali i wygłupiali się, żeby zapewnic mi trochę rozrywki. Byłam tak cholernie wszystkim za to wdzięczna… Na końcu każdy każdemu podpisywał się na koszulce. Rysowaliśmy sobie chuje na plecach, klatach, czy gdzie tam można. Było naprawdę wesoło. Dużo grali na gitarach i spędzaliśmy razem sporo czasu. A teraz przypomnę jakie było początkowe założenie: pojadę tam, milczę, najwyżej kogoś pobiję i wrócę do domu. – I co? I się zakochałam. Wciąż się do tego nie przyznawałam, nawet sama przed sobą. I teraz pisząc to mam wyrzuty sumienia. W pewnym sensie go okłamałam. Mówiłam, że się nie angażuję. Podczas kiedy było inaczej. Naprawdę, źle się czuję z tym kłamstwem. Mam nadzieje, że to przeczyta i mi wybaczy. Jak nie to będę się z tym źle czuła przez spooooooory kawałek czasu. Dzień wyjazdu był czystą masakrą. Od rana się pakowałam, szwędałam na zabiegi, po ludziach i nie chciałam się odkleic od Mikołaja. Chwilę koło dwunastej stałam już w holu wtulona w miśka i czekałam jak na skazanie. Nie chciałam jechac. Kiedy tak tuliłam się z ludźmi… nie! Kiedy Mikołaj spytał za ile mój tata będzie powiedziałam: za około 15 minut. – To daj mi dwie. – Powiedział to w taki sposób… słodki, kochany, piękny i smutny za razem, stałam tak parę sekund bez ruchu po tym jak zniknął mi z oczu i jęknęłam: Juuulkaa… – i przytuliłam się do kumpeli … i rozpłakałam jak dziecko. Po chwili tuliło mnie grono osób do którego dołączył po tych dwóch minutach i Mikołaj. Momentalnie się obróciłam od ludzi i wtuliłam w niego. Jakiś czas później powiedział mi, że podjechała taksówka. I że wysiadł facet z plecakiem. Wiedziałam, że to mój ojciec. Wtuliłam się jeszcze mocniej. Nie chciałam go zostawiac. Chciałam tam z nim zostac jeszcze dłużej, jeszcze raz sie pocałowac, polezec przy nim i popatrzec sobie w oczy. Wpadł mój ojciec i oczekiwał buziaka. Nie dałam mu go, bo wiedziałam, że za dwa dni max sie oswoi i znow zacznie mnie traktowac jak traktował. Zaprowadziłam go do dyżurki i wróciłam czym prędzej do Mikołaja. Prosił mnie, żebym nie płakała. Patrzył prosto w oczy i prosił. Tuliłam jeszcze Martę i innych i znów Miśka, kiedy zauważyłam ojca, który wraca i jest gotów mnie stamtąd wziąc – pomimo próźb – rozpłakałam się cholernie. Mooocno tuliłam Mikołaja i nie chciałam puscic. Pocałowałam go w czoło. Usłyszałam „Idź i nie zawracaj” (do dziś na wspomnienie tych słów mam łzy w oczach). Posłuchałam go. Posłusznie zebrałam rzeczy i wyszłam pewnym krokiem z budynku wciąż płacząc. Nie patrzyłam za siebie. Wyszliśmy na chodnik. Wciąż i wciąż płakałam już tęskniąc za ciepłem w jego ramionach. Za jego oczami, poczuciem humoru, uśmiechem… Miałam ochotę rzucic wszystko i biegiem tam wrócic i go mocno pocałowac. Ale nie mogłam. Wsiadłam do taksówki. Wciąż i wciąż płakałam. Aż do dworca kolejowego. Siedziałam na ławce dwie godziny (głupia pomyłka ojca), wyprana z uczuc a w środku wściekła jak osa, że jeszcze te dwie godziny mogłam spędzic z nim. Pisał do mnie. Dzwonił. Kiedy wsiadłam w pociąg i ruszyłam, kiedy na własne oczy widziałam jak oddalam sie z każdą chwilą o kolejne metry, kilometry, od niego – znów zaczełam płakac. Po pewnym czasie łzy wyschły. Była już tylko pustka. I puste miejsce w klatce piersiowej. Moje serce jest jakieś 450 kilometrów ode mnie. Ale nie żałuję tego. To jak w cytacie: Każde życie jest warte przeżycia. To samo z zakochiwaniem się. Niby zawsze boli, rozstania są trudne, ale ile pięknych chwil idzie wtedy przezyc. I jak wiele się nauczyc. W zyciu trzeba ryzykowac i korzystac z lekcji jakie nam przychodzi przejsc. Pociągiem jechałam przez Warszawę. W W-wie byłam już spokojniejsza. Zaczełam się odzywac, biegałam po peronach, bo sie zgubiłam i wtedy zadzwoniła do mnei mama i spytała czy mi przeszło. Kiedy tylko o tym wspomniała – na nowo się rozpłakałam. Prosiłam, żeby szybko zmieniła temat, bo ludzie dziwnie na mnie patrzą. Nawijała o pociągach. A ja płakałam. Potem przestałam. Uspokoiłam się. Wsiadłam w kolejny pociąg. I dojechałam do domu. Zmontowałam Skype… i trwamy. Teraz jestem już tylko szczęśliwa i dumna, że Mikołaj pokonał swoją słabosc, zebrał się w sobie i zakończył toksyczny związek. Może zaczniemy, chociażby na odległosc cos nowego i lepszego niż miał do tej pory. Chciałabym mu dac wszystko co mogę. A napewno więcej niż ona. Chciałabym, żeby był szczęśliwy. Nigdy jeszcze nie chciałam tak czyjegoś szczęścia. Naprawdę. Się zobaczy. Już tylko myślę gdzie mogłabym go przenocowac jeśli by mnie odwiedził. Póki co – jestem szczęśliwa. Zwłaszcza, że ciągle ze sobą piszemy. Smutłam tylko odrobinę ze względu na tą pustkę w klatce piersiowej (choc moze to zaniedługo się zmieni…) i tęsknotę za przytulaniem i buziakami. Done.

Kocham Cię. 

A wracając do tego co na początku – nie ogarniam motywu z przeciwnościami. Lece na metali – pokochałam człowieka który bardziej przypomina człowieka słuchającego hip hopu. Koleżanka która słucha hip hopu – związała się z metale. WTF!?

Miałam w planie sie odwszystkiego odciąc i co? – Pokochałam.

W mieście wyglądam bosko – nic się nie dzieje. Jade do senatorium – wyglądam masakrycznie, mam na wszystko wyjebane i takie podejście do życia, że o boże i …. – trafia mi się taki Mikołaj.

I jak tu to wszystko zrozumiec?