Ostatnimi czasy nie ogarniam, nie rozumiem co się dzieje. Byłam w senatorium. Miesiąc. Moj wyjazd tam wyglądał… ponuro. Nie chciałam tam jechac. Tym bardziej z ojcem. Pakując się obmyślałam plany ucieczki, bunty… Jechałam tam z założeniem: będę robic co chcę, jesc co chcę, nikogo nie będę słuchac, pobiję jakąś pielęgniarkę i za kare (w nagrodę) wyślą mnie do domu. Do nikogo się nie przywiążę, będę milczec, do nikogo się nie odezwę. – Jeszcze w pociągu byłam cholernie obrażona i urażona. Bolało, naprawdę, bolało mnie to, że muszę tam jechac. Nie jechałam tam z własnej woli. Ojciec chciał żebym schudła. Kiedy tam dojechałam miałam łzy w oczach. Duży, szary budynek. Taki duży, szary klocek. Miasto? Zadupie i dziura. Kiedy weszłam do ośrodka, czułam się… jakby ojciec się mnie conajmniej pozbywał. Jakbym do domu dziecka trafiła. W środku, wszystko było w pastelowych, dobijających kolorach. Skrzyżowanie szpitala z przedszkolem. Wszędzie jakieś głupawe rysuneczki, obrazki i dobijające teksty o zdrowiu, których nie chciałam widziec, zwłaszcza, że w tamtych czasach najmniej zależało mi na własnym zdrowiu. Byłam tak zdołowana tym, że wszystko zostawiłam i wszystkich, że równie dobrze mogłam byc umierającą. (Tak, wiem, to głupie i niedojrzałe.) Ojciec zaprowadził mnie na dyżurkę (pokój pielęgniarek). Stojąc w kolejce do całkowitego przyjęcia do ośrodka w mojej głowie zaczęły się przesuwac obrazy, dźwięki… Widziałam w własnych myślach moją uśmiechniętą matkę, dogryzającego mi i śmiejącego się przyjaciela, przyjaciółkę, która zapewne już tęskniła, która na czas mojego wyjazdu została całkiem sama. W tamtej chwili zadzwoniła do mnie mama. „-I jak tam? Jak ci się podoba?” Głos mi się złamał. Próbowałam, naprawdę próbowałam byc silna. „-Wiesz, co o tym wszystkim myślę” – odpowiedziałam i wybuchłam płaczem. Po prostu. Potrzebowałam się wypłakac, na dzień czy dwa zamknąc się w sobie i potem jakoś w miare wrócic do siebie. Tymczasem ojciec zaczął mnie równo ochrzaniac i krzyczec, co jeszcze bardziej mnie stresowało i powodowało jeszcze większy potok łez. Gryzłam się w język (który wówczas cholernie bolał, bo był świeżo przekłuty), starałam się głęboko oddychac i wbijałam sobie paznokcie w przedramię. Po tym jak mnie potraktował nie próbowałam byc milutką, wdzięczną córeczką. Kiedy powiedzieli mi, że chcą mnie zważyc od razu wypaliłam z kpiną: nie przy tacie. Pielęgniarka wypytywała mnie co mi się stało. Stałam roztrzęsiona na zimnej podłodze i zalewałam się łzami. Ojciec powiedział, że mam wahania nastrojów. Ale to nie prawda. Po prostu ON tak na mnie działa. Takie już mamy ze sobą kontakty. Na chwilę przestałam płakac, bo bałam się, że ojciec zaraz mi coś zrobi. Poszłam do pokoju. Ojciec coś do mnie mówił. Nie wiem co. Nie słuchałam. Nie byłam w stanie. Wygoniłam go. „Idź już. Wyjdź. Zostaw mnie.” Poszedł. Tyle go widziałam. Usiadłam na łóżku, schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam głośno, zwyczajnie łkac. Po 15 minutach mniej więcej wzięłam się w garsc. Jakaś kobieta mnie pocieszała, mówiła, że jeszcze będę płakac, kiedy będę wyjeżdżac. Nie odzywałam się do niej. Według planu. Milczałam. Zaczełam się rozpakowywac. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje. Co zaraz będę robic, jaki jest plan dnia.. Wszystko było tak chaotyczne, że nie wiedziałam jak mam na imię. Potem nie wiem co się działo. Czuję, jakbym pewien czas w senatorium spędziła na ostrym chlaniu, dlatego pewnych momentów nie pamiętam. Tak czy siak minęło trochę czasu i zaczełam się odzywac. Musiałam. Nie wiedziałam co sie dzieje, a chcąc się dowiedziec pytałam osób, które nie były tam pierwszy raz i cokolwiek wiedziały. Pamiętam pierwszy obiad tam. Dali nam naprawdę mało, ale na tyle dużo, żeby się w sumie.. najesc. Cholernie się irytowałam, kiedy grubasy przy moim stoliku zaczeły panikowac i narzekac, jak to mało dostają, że są głodzone itd. Milczałam. Myślałam jedynie: „Wpierdalac grubasy, co macie, a nie narzekac. Po coś tu przyjechałyście. Koniec z wpierdalaniem hamburgerów. Wpierdalac co dają, bo wam krzywdę zrobię.” Czas mi leciał… W szkole zostałam dyżurną. Wbrew woli, ale zostałam. Musiałam czatowac w pewnym przejściu podczas przerwy, żeby nikt tam nie poszedł. Nie chciałam tego robic, ale wręczono mi plakietkę i musiałam. Towarzystwo? Dziewczyny były w porządku. Patrząc na chłopaków… na początku na nich wcale nie patrzyłam – w końcu miałam się w nic nie wciągac, ale kiedy już rozmawiałam z dziewczynami i temat chłopców był wszechobecny wszystkie stwierdziłyśmy, że tutaj to jakaś masakra. Ale… w szkole zauważyłam… Mikołaja. Pamiętam, rysowałam syrenę, a on siedział i przeżywał jak ja to robię. Nie zwracałam jeszcze wtedy na niego większej uwagi, ale czułam wręcz fizycznie jakieś powiązanie i wiedziałam, że jeśli dobrze do tego podejdę – nawiążemy znajomosc. Może dzień później stałam z koleżanką na balkonie. Patrzyłam na ludzi na tarasie i go zauważyłam. Ale po chwili odwróciłam wzrok. Minęła chwila i poczułam, że patrzy. Co chwilę. W sumie ja robiłam to samo. Powiedziałam koleżance (Marcie), a w sumie zaczęłam z lekka panikowac, że wydaje mi się to podejrzane i za cholerę mi się to nie podoba, bo dawno nie byłam z jakimś kolesiem bliżej niż na czesc i nie wiem czy jestem na to gotowa. Następnego razu to ja zeszłam na taras. Ale jego nie było. Marta wzięła gitarę i poszłyśmy na ławkę. Dosiadło się dwóch gitarzystów. Jeden z nich – mój typ. Przyznaję. Długie włosy, pieszczocha na ręce, nieco ponury, czarna gitara i grał nirvanę. Trochę jakby miał wypisane na twarzy „lubię metal”. Od zawsze takich lubiłam. ALE.. nie poczułam żadnej więzi, ani nawet szansy na więź. Stwierdziłam, że przyjechał z takim samym zamiarem co ja, tylko że jemu się udało dotrzymac samemu sobie słowa. Podziwiałam go za to. Drugi gitarzysta – nazywany był romantykiem. Też słuchał metalu. To było widac, ale tak po za tym słuchał też np.Gotye i inne tego typu. No i miał ładne oczy w sumie. I gitarę. Wyglądał trochę jak taki Romeo z gitarą z pod okna. A no i podrywał wszystkie laski. Stąd to przezwisko. Pograli, porozmawiali, poszli. Wróciłam do ośrodka. Kolejna dziura w pamięci. Wtedy na balkonie zauważyłam, że Mikołaj rozmawiał z pewnymi dwoma dziewczynami. Nie kierowałam się tym, żeby je wykorzystac, ale trochę tak wyszło… Zbliżyłam się do jednej z nich – do Oli, a to był bardzo szybki sposób, żeby byc bliżej Mikołaja. No i tak było. Poszłam gdzieś z Olą podszedł Mikołaj i… metal w długich włosach z gitarą – Filip. Tzn – Mój typ i człowiek z którym od razu wiedziałam, że będzie zajebiście. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy itd. Bodajże od tamtej pory mówiliśmy sobie czesc, albo uśmiechaliśmy się do siebie mijając się na szkolnym korytarzu albo i w ośrodku. Pewnego dnia w szkole praktycznie wszystkich uczniów na podwórko za szkołą. W sumie to był jeden duży plac zabaw, kilka ławek, drzew i duży kamień. Dojrzałam Mikołaja. Miałam pewien pomysł jak go do siebie przyciągnąc. Ale jednak to nie było świadomie przemyślane, tylko automatyczny czyn. Poszłam na jedną z ławek, usiadłam i… wyciągnęłam szkicownik i ołówek. Zaczełam rysowac. Nie trwało to długo, kiedy do mnie podszedł i pokazałam mu swoje rysunki. Kolejna rozmowa. Naprawdę świetnie mi się z nim rozmawiało. Chwilę później usiadł obok mnie też Filip. Pomimo, że siedział blisko mnie i luźno rozmawialiśmy wciąż nic do niego nie czułam.
W kolejnych dniach siedziałam w pokoju u Filipa razem z Mikołajem i innymi i słuchałam dźwięków gitary, kiedy to wszedł Romantyk. Zaczał się wykłócac, jakby okazywac wyższosc… nie chciałam słuchac kłótni wiec powiedziałam, żeby przestał. Uciszał mnie. Kilkakrotnie pomimo, że powiedziałam, żeby tego nie robił. Ostrzegałam. Kiedy uciszył mnie po raz kolejny wstałam i patrząc mu prosto w oczy uderzyłam go z otwartej ręki w twarz. Powiedział jeszcze jakiś bezczelny tekst, ale ja już na to nie zważałam. Usiadł i się przymknął. I zaczął delikatnie chwalic grę Filipa. Pomimo, że dostał w twarz miałam potem do niego więcej szacunku, ze względu na to, że przyjął to z honorem. Są mężczyźni, którzy boją się i uciekają od liścia, zamiast wziąc to na klatę. Podobało mi się, że patrzył mi w oczy i nie ruszył palcem. Po prostu to zniósł. Miał jakiś honor. Wieczorem zdobyłam od Oli numer Mikołaja. Musiałam spytac jakiegoś świadka zdażenia czy czasem nie przesadziłam, bo zaczynałam miec wyrzuty sumienia. Napisałam. Odpisał, że nie. Że się należało. Rozmawialiśmy tak sobie… i jedno mnie dziwiło i przerażało za razem. W każdym smsie pisał buziaka. Przerażało mnie to, bo nie wiedziałam jak mam to rozumiec. Z rozmowy o Romantyku przeszliśmy do flirtu. Leżałam w łóżku i pisałam jak najęta co jakiś czas się śmiejąc i nie zdradzając szczegółów powiedziałam Marcie z kim piszę. Zaczęła się ze mnie nabijac. Mówiła, że widzi chemię. I z każdym kolejnym smsem mówiła: „O… jest już C ; długo ci nie odpisuje. Szuka H?; oooo E.. i M.. zaraz będzie I..; A! Chemia!” A ja ją uciszałam i mówiłam, że jest głupia, że tak sądzi. Mówiłam : między nami nie ma żadnej chemi, nie bądź głupia. Mówiłam ci coś na balkonie, pamiętasz. Nie wiem czy jestem gotowa. – Ale ona uparcie pozostawała przy swoim. Chemia. Kilka dni później (?) nasza znajomosc mocno się rozwinęła. Plan był jeden : zabawic się. Ale najpierw musieliśmy się do siebie zbliżyc, więc spędziliśmy razem dzień w Toruniu. Rozmawiając, błądząc, spacerując, nie robiąc nic i wszystko. Często do niego przychodziłam, żeby się przytulic, porozmawiac… żeby po prostu pobyc razem. Jednego razu doszło do pocałunku. Potem dowiedziałam się, (albo i wcześniej…) że ma dziewczynę. Nie przeszkadzało mi to zbytnio bo byliśmy przecież przyjaciółmi, którzy po prostu mają fun. Znajomosc szła dalej. Byłam u niego praktycznie codziennie. Nierzadko po kilka razy. Stał mi się naprawdę bliski, kiedy pewnego dnia poczułam, że zwyczajnie ma mnie gdzieś. Nie wiedziałam co się dzieje, że tak nagle coś siępsuje.. więc postanowiłam, że wpadnę porozmawiac. Poszłam do niego do pokoju i jakieś 2 godziny spędziliśmy na płakaniu, smarkaniu i szczerej rozmowie. Problemy w związku. Nie potrafiłam się opanowac. Kiedy wyszłam z jego pokoju trzęsłam się jak nigdy. Przeszłam dwa metry i na nowo wybuchłam potokiem łez, którego nikt nie słyszał, bo akurat sprzątaczka gdzieś odkurzała i ryk odkurzacza zagłuszył mój żałosny szloch. Pobiegłam do pokoju, usiadłam w kącie zwijając się w kulkę i mocno otulając się bluzą po prostu płakałam. Płakałam, bo bałam się go stracic. Dowiedziałam się, że jest taka możliwośc, takie niebezpieczeństwo. Znaliśmy się jakieś 2 tygodnie, a zdążyłam go pokochac. Nie wiedziałam w jaki sposób. Zapewne jeszcze nie tak jak kobieta kocha mężczyznę, ale go pokochałam. (Wtedy jeszcze sama się przed tym broniłam i nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że kocham. Wmawiałam sobie, że tak nie jest. Nie chciałam, żeby tak było, bo on już kogoś miał i było to bez sensu. Przekonywałam samą siebie i nie dopuszczałam do siebie myśli, że jednak się stało. Zwłaszcza, że on też tego nie chciał. Układ był prosty. Przygoda i tyle. O miłości nie ma mowy.) I myśl, że mogę go stracic, jego słowa i łzy były jak noże kolejno wbijane prosto w serce. Cholernie bolał mnie jego ból. Pomimo, że naprawdę dzieliłam z nim ból, doświadczałam go wręcz fizycznie i mówiłam z pełną świadomością tego słowa, że mu współczuję – chyba w to nie wierzył. Siedziałam w tym kącie dobrą… godzinę? Przyszli ludzie, pytali co się stało. Milczałam. Zamknęłam się z lekka w sobie. Później chodził smutny i przygnębiony, a ja próbowałam, a nie wiedziałam jak – go pocieszyc. W międzyczasie schudłam około 10 kilogramów, co było cudem, bo od kiedy zaczęło się źle dziac, zaczynałam jesc. Raz przytyłam przez to kilogram, potem spadłam trzy. (zawsze kiedy mam doła – wpierdalam równo ile wlezie) Aaa i jeszcze w między czasie kiedy było w miare dobrze byłam u niego w pokoju, działo się i … wszedł Filip. Przyłapał nas. A plan był taki, że się ukrywamy. Bo zawsze istniała możliwosc, że ktoś powie jego dziewczynie, że odpierdala przygodę. I nikt o nas nie wiedział. Aż nie wszedł Filip, który po sekundzie wyszedł. Poczułam się głupio. Nawet trochę jak szmata. Później się dowiedziałam, że jesteśmy bezpieczni – Filip nic nikomu nie powie. Co jednak nie sprawiało, że Mikołaj przestawał się martwic. Czułam że powstał pewien dystans. Ograniczyliśmy się tylko do buziaków. Ogólnie poświęcaliśmy sobie mniej czasu. Chwilę potem zachorowałam. Zaraziłam się od koleżanki. Dostawałam po 10 tabletek rano i wieczorem i 2 po południu. Przeszło mi. Byłam w miarę zdrowa. Poszłam do Mikołaja, w sumie tak o – porozmawiac, przytulic sie. Kiedy ten nagle jakby dystans nigdy nie istniał mnie pocałował. I potem powiedział, że boli go gardło. Spędziłam jakieś 4 dni w łóżku z gorączką 39 stopni. Leżałam i po prostu się paliłam. Raz prawie zemdlałam. Drażniły mnie promienie słoneczne i było mi zimno. A później cholernie gorąco. Był przy mnie. Przychodził i dawał się przytulic. Byłam cholernie wdzięczna. Przez to ciągłe leżenie w łóżku (jedzenie mi do łóżka przynosili. wychodziłam tylko do łazienki) praktycznie wcale go nie widywałam. Chociażby przelotnie na korytarzu… nic. Leżałam w łóżku. Do dziś zastanawiam się… co do mnie wtedy czuł. Normalny mężczyzna na widok bladej jak ściana, jednocześnie cholernie gorącej (w dotyku), zasmarkanej, spoconej i okropnie kaszlącej kobiety pod kołdrą i kocem… no nie jest zbyt zachęcony do chociażby patrzenia na taką osobę. A on po prostu był przy mnie. Tulił, rozmawiał, żartował, całował w czoło, w rękę… A ja tylko starałam się go nie zarazic. Często też graliśmy w karty. W makao. Pewnego razu jak leżałam tak chora, zgrzana… wszedł Filip z Romantykiem i zaczęli mi dawac koncert. Grali na gitarach, śpiewali i wygłupiali się, żeby zapewnic mi trochę rozrywki. Byłam tak cholernie wszystkim za to wdzięczna… Na końcu każdy każdemu podpisywał się na koszulce. Rysowaliśmy sobie chuje na plecach, klatach, czy gdzie tam można. Było naprawdę wesoło. Dużo grali na gitarach i spędzaliśmy razem sporo czasu. A teraz przypomnę jakie było początkowe założenie: pojadę tam, milczę, najwyżej kogoś pobiję i wrócę do domu. – I co? I się zakochałam. Wciąż się do tego nie przyznawałam, nawet sama przed sobą. I teraz pisząc to mam wyrzuty sumienia. W pewnym sensie go okłamałam. Mówiłam, że się nie angażuję. Podczas kiedy było inaczej. Naprawdę, źle się czuję z tym kłamstwem. Mam nadzieje, że to przeczyta i mi wybaczy. Jak nie to będę się z tym źle czuła przez spooooooory kawałek czasu. Dzień wyjazdu był czystą masakrą. Od rana się pakowałam, szwędałam na zabiegi, po ludziach i nie chciałam się odkleic od Mikołaja. Chwilę koło dwunastej stałam już w holu wtulona w miśka i czekałam jak na skazanie. Nie chciałam jechac. Kiedy tak tuliłam się z ludźmi… nie! Kiedy Mikołaj spytał za ile mój tata będzie powiedziałam: za około 15 minut. – To daj mi dwie. – Powiedział to w taki sposób… słodki, kochany, piękny i smutny za razem, stałam tak parę sekund bez ruchu po tym jak zniknął mi z oczu i jęknęłam: Juuulkaa… – i przytuliłam się do kumpeli … i rozpłakałam jak dziecko. Po chwili tuliło mnie grono osób do którego dołączył po tych dwóch minutach i Mikołaj. Momentalnie się obróciłam od ludzi i wtuliłam w niego. Jakiś czas później powiedział mi, że podjechała taksówka. I że wysiadł facet z plecakiem. Wiedziałam, że to mój ojciec. Wtuliłam się jeszcze mocniej. Nie chciałam go zostawiac. Chciałam tam z nim zostac jeszcze dłużej, jeszcze raz sie pocałowac, polezec przy nim i popatrzec sobie w oczy. Wpadł mój ojciec i oczekiwał buziaka. Nie dałam mu go, bo wiedziałam, że za dwa dni max sie oswoi i znow zacznie mnie traktowac jak traktował. Zaprowadziłam go do dyżurki i wróciłam czym prędzej do Mikołaja. Prosił mnie, żebym nie płakała. Patrzył prosto w oczy i prosił. Tuliłam jeszcze Martę i innych i znów Miśka, kiedy zauważyłam ojca, który wraca i jest gotów mnie stamtąd wziąc – pomimo próźb – rozpłakałam się cholernie. Mooocno tuliłam Mikołaja i nie chciałam puscic. Pocałowałam go w czoło. Usłyszałam „Idź i nie zawracaj” (do dziś na wspomnienie tych słów mam łzy w oczach). Posłuchałam go. Posłusznie zebrałam rzeczy i wyszłam pewnym krokiem z budynku wciąż płacząc. Nie patrzyłam za siebie. Wyszliśmy na chodnik. Wciąż i wciąż płakałam już tęskniąc za ciepłem w jego ramionach. Za jego oczami, poczuciem humoru, uśmiechem… Miałam ochotę rzucic wszystko i biegiem tam wrócic i go mocno pocałowac. Ale nie mogłam. Wsiadłam do taksówki. Wciąż i wciąż płakałam. Aż do dworca kolejowego. Siedziałam na ławce dwie godziny (głupia pomyłka ojca), wyprana z uczuc a w środku wściekła jak osa, że jeszcze te dwie godziny mogłam spędzic z nim. Pisał do mnie. Dzwonił. Kiedy wsiadłam w pociąg i ruszyłam, kiedy na własne oczy widziałam jak oddalam sie z każdą chwilą o kolejne metry, kilometry, od niego – znów zaczełam płakac. Po pewnym czasie łzy wyschły. Była już tylko pustka. I puste miejsce w klatce piersiowej. Moje serce jest jakieś 450 kilometrów ode mnie. Ale nie żałuję tego. To jak w cytacie: Każde życie jest warte przeżycia. To samo z zakochiwaniem się. Niby zawsze boli, rozstania są trudne, ale ile pięknych chwil idzie wtedy przezyc. I jak wiele się nauczyc. W zyciu trzeba ryzykowac i korzystac z lekcji jakie nam przychodzi przejsc. Pociągiem jechałam przez Warszawę. W W-wie byłam już spokojniejsza. Zaczełam się odzywac, biegałam po peronach, bo sie zgubiłam i wtedy zadzwoniła do mnei mama i spytała czy mi przeszło. Kiedy tylko o tym wspomniała – na nowo się rozpłakałam. Prosiłam, żeby szybko zmieniła temat, bo ludzie dziwnie na mnie patrzą. Nawijała o pociągach. A ja płakałam. Potem przestałam. Uspokoiłam się. Wsiadłam w kolejny pociąg. I dojechałam do domu. Zmontowałam Skype… i trwamy. Teraz jestem już tylko szczęśliwa i dumna, że Mikołaj pokonał swoją słabosc, zebrał się w sobie i zakończył toksyczny związek. Może zaczniemy, chociażby na odległosc cos nowego i lepszego niż miał do tej pory. Chciałabym mu dac wszystko co mogę. A napewno więcej niż ona. Chciałabym, żeby był szczęśliwy. Nigdy jeszcze nie chciałam tak czyjegoś szczęścia. Naprawdę. Się zobaczy. Już tylko myślę gdzie mogłabym go przenocowac jeśli by mnie odwiedził. Póki co – jestem szczęśliwa. Zwłaszcza, że ciągle ze sobą piszemy. Smutłam tylko odrobinę ze względu na tą pustkę w klatce piersiowej (choc moze to zaniedługo się zmieni…) i tęsknotę za przytulaniem i buziakami. Done.
Kocham Cię.
A wracając do tego co na początku – nie ogarniam motywu z przeciwnościami. Lece na metali – pokochałam człowieka który bardziej przypomina człowieka słuchającego hip hopu. Koleżanka która słucha hip hopu – związała się z metale. WTF!?
Miałam w planie sie odwszystkiego odciąc i co? – Pokochałam.
W mieście wyglądam bosko – nic się nie dzieje. Jade do senatorium – wyglądam masakrycznie, mam na wszystko wyjebane i takie podejście do życia, że o boże i …. – trafia mi się taki Mikołaj.
I jak tu to wszystko zrozumiec?
No comments:
Post a Comment