Sunday, September 27, 2009

|XXVI| Przemyśleń kolejnych czas.

27 wrzesień 2009

Michael Jackson – I’ll be there

No więc… czas przemyśleń. Czasem idiotycznych, bądź idiotycznie napisanych. Czasem w głowie mam piękne zdania, które można by wyrwać i napisać właśnie tu, ale gdy tylko przychodzi na to czas, jestem w rozsypce. Również teraz. Jak zwykle moje uczucia nie pojawiają się od tak. Dziś moim natchnieniem
był blog:
 
Najpierw przeczytałam notkę pierwszą. Podziwiam siłę jaka jest w tej dziewczynie że potrafi tak łatwo pisać o śmierci babci. Potem notka: Wielkie Bum! Która… dała mi troszkę do myślenia. Tak naprawdę… nikogo już na świecie nie ma. Pozostała żenada i zepsuta muzyka. Nie będzie drugich takich. Dziś pozostała kiczowata, pokazująca swoje stare ciało Madonna, skandaliczna Britney Spears, zepsute Tokio Hotel, zadłużone Ich Troje i jeszcze długooo by tak wymieniać. Bo odeszli ci najlepsi. I zupełnie nie mogę się z tym pogodzić. Ciągle pytam „dlaczego?”.


To właśnie z bloga „poprzednia-era” Ok… za królem reggae nie płaczę bo tak znów reggae i samego króla nie lubię, ale szanuję… jednakże… Kurt Corbain, Elvis Presley i Michael (wg mnie) najbardziej zapisali się w historii. To byli ludzie muzyki. Tej prawdziwej i niepowtarzalnej.

Na tym właśnie blogu pod właśnie tą notką znalazłam taki właśnie komentarz:

„Ja nie byłam jego wielką fanką i nie wkleiłam żadnych obrazków na nk, a gdy umarł smutno mi było. Kocham jego piosenki, chociaż nie znam wiele,ale najbardziej „Billie Jean” oraz „Thiller”. Szkoda,ze zrobił sobie operację, bo to tylko przez to…”

Uznałam że dziewczyna po prostu nic nie wie i jakoś jej to wybaczam, ale nie rozumiem jak mogła być fanką, czy tam jest i myśli że umarł przez jakieś operacje! Po pierwsze Mike został zamordowany, a po drugie Mike miał tylko dwie operacje. Wiele gwiazd Hollywood miało ich nie mało więcej. Ale i tak jak już kiedyś powiedziałam :Każdy, zawsze i wszędzie będzie uprawiał własną filozofię. Czy jakoś tak to powiedziałam.

Kolejną przeczytaną notką była: Do you remember? Muszę dziewczynie pogratulować życia, rodziny i wszystkiego co posiada. Po pierwsze miała ten zaszczyt żeby o mało nie nazywać się Diana… ja staram się jak mogę żeby mnie tak w szkole nazywali, jednakże nawet to nie wychodzi. Po drugie rodzina ją zna na wylot. Ja za niedługo mam urodziny, bo 12 października i mogę sobie dać łeb uciąć że wszyscy dadzą mi pieniądze bo nie będą wiedzieli co mi kupić… a przypomnę że ściany, pulpit na komputerze, i wszystko inne w tym moje serce jest wytapetowane Michaelem. Tak więc… cóż. Zazdroszczę. Po trzecie zazdroszę ci dziadka. Ja nie poznałam ani jednego. Kocham zwłaszcza jednego całym sercem choć go nie znam. Choć może i to lepiej? Może tak los chciał? Żebym jeszcze bardziej nie cierpiała? Ja wiem że on mnie czasami odwiedza nocami, czuję jego obecność, to przerażające, ale też nieopisane uczucie. Cudowne. Czuję że jednak jest. Z rodziny jest mi chyba najbliższym zaraz po mamie.

No i kolejna to: Have you seen my childhood? Ja nigdy nie zauważałam tego jak moje dzieciństwo było cudowne i fajne, radosne i pełne zabawy. Jak przeczytałam tą notkę i pomyślałam o takim jednym chłopcu którego dzieciństwo rozpoczęło się dopiero w około 1990 roku… takim jednym Piotrusiu Panie… zaczęłam docieniać świat, życie, wszystko co mam, to co miałam, co przeżywałam, co przeżywam, jakie miałam dzieciństwo… i długo by wymieniać.

Jednakże wszystko kręci się wokół jego osoby. To on zmienia mnie na lepsze. Zmienia świat na lepsze. I nie ważne że 25 czerwca zmarł – bo ja i tak w to nie wierzę. Dla mnie on zawsze będzie żył w moim sercu ratując świat od wszelakiego zła. Nadal będzie tym dobrym, jednym z najlepszych Aniołów strzegących mnie w momencie zapadania w sen. Nucących mi cicho moje ulubione piosenki prosto do ucha. Nigdy nie zapomnę. [*]


Jeszcze chciałam dodać że umiem zrobić moonwalk! (w sensie iść do tyłu tak jak to robił MJ)

Saturday, September 19, 2009

|XXV| Myślę, więc jestem.

19 wrzesień 2009

Michael Jackson – Is it scary

No może nie do końca myślę, ale z pewnością jestem. Jestem z nowym szablonem. Kelly od dawna mnie męczyła żebym zrobiła/zamontowała bardziej kolorowy szablon. No to masz. Na nagłówku są przejawy kolorów. Musi ci wystarczyć : ) Ale nie jest mojej roboty. Ostatnio pisałam jak mi źle… Otóż dzień po tamtej notce, czyli wczoraj postanowiłam spojrzeć na siebie i tylko siebie. Zrobiłam sobie dzień dla mnie! A co! Zaczęło się z rana. Wstałam… znów nic nie jadłam, na głowie jak… wyglądało jak siano. Po raz kolejny doczołgałam się do kanapy w dużym pokoju i rzuciłam na poduszki. Leżałam, leżałam i leżałam i w momencie kiedy mama trzasnęła drzwiami na znak że wychodzi ja stwierdziłam że tak nie będzie! Zaczęłam o pójścia do łazienki. Przeważnie wizyta w łazience w której zazwyczaj brałam tylko prysznic zajmowała mi godzinę. Zaczęłam od mycia głowy… umycia się, poprzez ogolenie nóg, przy czym się po raz pierwszy śmiałam na cały regulator bowiem po raz pierwszy, nie wiem jakim cudem się zacięłam. I zajęło mi to godzinę! Tyle co wcześniejszy zwykły prysznic. Wyszłam, związałam włosy w pół kucyka i zaczęłam myć twarz. Zaczynając od peelingu a na toniku kończąc. Potem pomyślałam sobie że nie będę szczęśliwa w moim pokoju. A dlaczego? Bowiem nie chce mi się utrzymywać w nim czystości. Na krześle wiszą spodnie, zeszło tygodniowa bluza i bluzka. Gdzieś tam się wali ręcznik, stanik i kolejna bluzka. W szafce koło biurka tysiące poplątanych kabli i śmieci. Kosz pod biurkiem, pełny. Książki niedbale poustawiane w regale, a o szafce z kosmetykami nawet nie wspomnę. Tak więc kolejny punkt mojego dnia to uszczęśliwienie samej siebie za pomocą ładniejszego otoczenia. Po takiej kąpieli, aż miałam ochotę na sprzątanie i byłam otoczona grubą nicią euforii. Pierwsze za co się wzięłam to włączenie komputera -> Michael Jackson -> Liberian Girl, Man in the mirror, Give in to me, Billie Jean itp. Jak już miałam muzykę, to mogłam wszystko! Zaczęłam od regału. Książki, kosmetyki i inne starocie wepchnięte w kąty. Upychałam to w koszu, ale stwierdziłam że nic się już nie zmieści to nogą w niego i ugniatamy te sterty makulatury. No potem zmieściło się więcej, ale i tak należało już te śmieci wysypać no i tak zrobiłam. Kolejne półki leciały z górki. Rym mi się ułożył. Potem układałam w szafkach z ciuchami w szafie, pościeliłam łóżko, wszystko pięknie ładnie i aż się chciało żyć. Po takim dniu byłam w niebo wzięta. A dziś… no cóż. Wstałam znów czołgałam się do kanapy w dużym pokoju w którym zastałam mamę. Alleluja! Sobota dzisiaj! Fajnie jest. No więc oglądałam z mamą telewizję i tak o godzinie jedenastej zebrało ją na zakupy, a to że ja byłam pod ręką to i mnie wzięła do noszenia reklamówek z mięsem. No ale mama taka dobra że na mięsie się nie skończyło! Kupiła mi taki boski ‚sweter’ i bluzkę. Ale boskie są. No i wróciłyśmy i zaczęłyśmy o dwunastej(!) robić obiad, a potem szarlotkę na bazie biszkoptu. Czyli biszkopt -> jabłkowa papka -> pomarańczowo cytrynowa galaretka = pyyycha. No i dzień sobie leci. Mama poszła na spotkanie z dawną koleżanką z jakiejś tam wyższej szkoły. W każdym bądź razie nie z podstawówki – to pewne. Ja zostałam w domu sama z tatą, który dzisiaj ma chyba dobry dzień bo mnie tuczy (czyt. kupił mi ŻELKI! i czekoladę.) i jeszcze nie zgonił z komputera. Tak więc bosko. Przed chwilą zalałam jabłkową papkę galaretką i dzwoniłam do siostry, która mnie zaprosiła na obiad (w sensie że jutro mam przyjechać). Tak więc pojadę. W skrócie mówiąc – jest bosko. A i trzeba dodać że moja stara pasja powraca w kawałkach. Czyżby stara, dobra Nelly powracała? Zobaczymy ; )

Thursday, September 17, 2009

Wiem dlaczego nienawidzę tego życia.

17 wrzesień 2009

Zawsze do siebie i do tego co mnie otacza miałam jakieś ale. Jednak nie wiedziałam co tak naprawdę mi przeszkadza. Dzisiaj już wiem. Otóż… wyobraźmy sobie że wstajemy rano, słyszymy szuranie… mama ‚kradnie’ twój rysunek do ksero, oryginał daje dyrektorce żeby się podlizać… Rzuci czasem milsze słowo na jeden z portretów i zaproponuje narysowanie następnego. Czyha naszą wenę twórczą. Koło godziny dziewiątej rano, pozostajesz sam/a. Siadam do biurka, wybieram zdjęcie, które chce narysować i się staram. Dłubiesz ołówkiem po kartce ok. 6 godzin. Cały czas w samotności. Czasem przygrywa ci tylko jakaś melancholijna muzyka. Potem się okazuje że to co narysowane jest wcale nie podobne do tego co miało wyjść. Jesteśmy nie zadowoleni, ale idziemy przed siebie. Siadasz na gadu gadu… rozmowa. Potem znów sama. I tak do godziny dziewiętnastej. Wieczorem przychodzi nadzieja że przyjdzie ktoś, kto zechce choć chwilę porozmawiasz. Że poczujesz czyjąś obecność. Zobaczysz zainteresowane i przejęte tobą oczy. A w drzwiach staje, wypity ojciec z oczyma zamglonymi. Który na zmianę krzyczy na Rosję! Albo na Szwabów! I idzie spać. Znów zostajemy sami. Mamy godzinę dwudziestą drugą. Przychodzi mama, ale oznajmia że jest zmęczona i że idzie spać. Jak myślicie jak się po takim dniu można czuć? Otóż czuję się nikim. Totalnym NIC. Za niecały miesiąc są moje i ojca urodziny. Ale wiecie co? Wszystko się kręci wokół niego. Rodzina zaczęła zauważać to że czuję się inna i zaczęła wszędzie podkreślać że to też moje urodziny, ale to wszystko to dopiski. Ale i tak te urodziny należą do ojca. I ja to odczuwam mimo tych dopisków drobnym druczkiem. Ja po prostu chcę być choć odrobinę zauważona. A tym czasem połowa zaproszeń została rozdana jako na urodziny ojca. Ojciec zapraszając mówił: Myślę że przyjdziecie na moje urodziny. A gdzie ja! No pytam się! W prawdzie zawsze byłam nie zauważana, ale myślałam że w ten jeden dzień… ktoś jednak chociaż zapyta mnie jaki chciałabym tort, czy cokolwiek! Z resztą… odchodzę od tematu. Sama już nie wiem jaki wniosek, nie wiem nic, jestem nikim… i nikim pozostanę. Może ktoś się w końcu pojawi kto mi udowodni że chociaż dla niego istnieję.

A co do skrzydeł, które ostatnimi czasy opisywałam Kelly, że czuję się jakbym mogła wszystko. – Dziś… Ucięli mi skrzydła i kazali latać. Takie życie.

Wednesday, September 16, 2009

|XXIV| Jest tyle do powiedzenia. Zdarzyło się tak wiele, ale tak mało. Jak to opisać...

16 wrzesień 2009

🎧 Michael Jackson – Remember the time
Szczerze to… ostatnimi czasy dużo się działo… ale większość do drobiazgi cieszące moją skromną duszę. Tak więc nie wiem czy takie drobiazgi warto opisywać. Zacznę od tego że ostatnio mnie jakieś przeziębienie czy grypa wzięła. Siedzę w domu już chyba drugi dzień. A wiadomo że nikt normalny nie będzie cały dzień siedział w łóżku czy coś podobnego. Broń Boże! A więc wczoraj weszłam sobie na neta… i błądziłam. I co znalazłam? Bardzo interesującą… rzecz. A dokładnie to dwa FILMY o MJ w PART’ach. Jeden film jest śmieszny, a drugi dokumentalny.

Michael Jackson – Private home movies

Part1 Part2 Part3 Part4 Part5 Part6 Part7 Part8 Part9 Part10 Part11

Odcinki mają ok. od 4 min po 8 min. Są to filmy bez polskiego lektora, ani napisów. Myślę że mimo że iż ktoś nic nie rozumie po angielsku – to film i tak rozbawi, zaciekawi. Zachęcam do obejrzenia.

Historia Króla Popu

Part1 Part2 Part3 Part4 Part5 Part6 Part7 Part8 Part9

Jest to historia Króla. Wg. mnie aktorzy są bardzo dobrze dobrani. I choć są przeciwnicy filmu, jak dla mnie ma on ukryty przekaz. Pokazuje wiele. Odcinki po ok.10 min

Prócz tego dodam tutaj parę coverów znalezionych w internecie, które okropnie mi się podobają.

Ma laska głos Dirty Diana- KLIK

Na pianinie
Dirty Diana- KLIK
Bad – KLIK
Smooth Criminal – KLIK
Billie Jean – KLIK
We are the world – KLIK – coś pięknego…
Liberian Girl – KLIK
Heal the world – KLIK
Speechless – KLIK – pięknie… / a tu wersja II – KLIK
You are not alone – KLIK
Beat It – KLIK
Earth Song – KLIK – aż się płakać chce. Przepiękne.
Earth Song – KLIK – miększa wersja.
Say Say Say – KLIK
Black or White – KLIK
Dangerous – KLIK
Man in the mirror – KLIK
The way you make me feel – KLIK
They don’t care about us – KLIK – Bosko!
I’ll be there – KLIK
Childhood – KLIK
Will you be there – KLIK – Cudoo
Ben – KLIK
Give in to me – KLIK – To naprawdę POLECAM
To na tyle. Bye

Tuesday, September 8, 2009

|XXIII| Odchudzanie? / Kto przyjacielem jest?

8 wrzesień 2009

Przeglądałam przed chwilą blogi… i trafiłam na jeden wyglądający na nie ciekawy… ale tylko graficznie. Blog należał do osoby, która przy swojej wadze 54 kg przy wzroście 165cm uznawała siebie za otyłą! A chce ważyć 45 kg… jak dla mnie to chore! Odchudzać to się mogę, ja a nie TAKA dziewczyna! To ona nie jest sama… każda z nich przelicza uważnie kalorie, jeśli zje odrobinę za dużo – karci się psychicznie. One uważają uczucie głodu za wspaniałe! Nie zgodzę się, ale też nie zaprzeczę ponieważ w święta wielkanocne 2009 też prawie nic nie jadłam i było to uczucie za razem fajne – takie lekkie, ale z drugiej strony na nogach nie mogłam ustać, donieść koszyka do kościoła. O tym że kiedyś sama się głodziłam (ale nie celowo, po prostu nie odczuwałam głodu) nie wie nikt… oprócz tych co to teraz przeczytają. Co do dziewczyn… jedna z nich zjadła 800 kcal… ale ja nie potrafię sobie wyobrazić jak się czuła ta co zjadła tylko 200! – autora tego bloga –> KLIK.

Nie rozumiem takiego zachowania… a drugiej strony – kłamię tutaj w tym zdaniu. Bo kiedyś nie jadłam, byłam słaba, ale dobrze się czułam. I jestem przekonana że jeśli ktoś to przeczyta to będzie do mnie zrażony choć troszkę, ale będzie.

Wg.mnie do odchudzania, a potem anoreksji prowadzą po prostu depresje. Ktoś przezwał cię grubą już po raz 1000, masz dość, masz depresję i zaczynasz jeść coraz mniej. Oni wyzywają dalej, jesz mniej i mniej, ciągle płacząc. W końcu nie jedzenie sprawia ci przyjemność. I jak pstryknięciem palców – jesteś anorektyczką.

***

Szkoła… co ja mogę powiedzieć… uszczęśliwia i dołuje mnie na raz. Ale mówiąc szkoła mam na myśli towarzystwo. Jestem człowiekiem innym, nie o takim samym sposobie życia, myślenia i ‚łapania’ dołów co inni. Prócz tego mam taką dziwną cechę że dobre zdarzenia zasłaniam tymi dwa razy mniejszymi sprawami złymi… Tak więc przez jedną chwilę śmieję się w tym … idiotycznym, ciasnym kole na przerwach, a na lekcji to co się zdarzyło zakrywa mi jakieś choćby najmniejsze zdarzenie czy wspomnienie. To głupie i źle mi z tym, ale co poradzę jak już taka jestem.

Co do towarzystwa to już sama nie wiem czy mam jakich kolwiek przyjaciół. Zaczynam wątpić. Napiszę szczerze…

Kinga uważa mnie za dobrą ze względu na odpisywanie zadań, choć… no może nie tylko… zapewne przesadzam, bo już wcześniej mi mówiła że mnie lubi, ale jednak… czuję w sobie taki głos… który mi mówi że ona jest tylko koleżanką.

Kelly stwierdzam że tak na prawdę przyjaciółką nie jest. Bo przyjaciel nie obraża osób które kocham, lubię, szanuję. Miałaby taka przyjaciółka blokadę bo wie że mogłoby mnie to urazić. Ale z drugiej strony to wiem, że ona wie o mnie wszystko. Wystarczy że na mnie spojrzy a wie co mnie boli, o czym myślę…

Łukasz można powiedzieć że jako dziecko kochałam go jak brata. Długo ze sobą nie rozmawialiśmy i ja nie wiem czy ta przyjaźń to przetrwała. Sądzę że nie. On teraz ma dziewczynę, a mnie nie poznaje. To przykre… aż serce krwawi i łzy piętrzą się do oczu, aby się uwolnić.

Angela nie wiem czy kiedy kolwiek była moją przyjaciółką tak do końca… choć uratowała mnie od samotności, dając mi grupkę dwóch chłopaków do towarzystwa, a to że jeden z nich zabawił się moimi uczuciami to nie jej wina, ale my praktycznie się nie znamy – więc czy jesteśmy przyjaciółkami? Raczej nie.

No i doszłam już (chyba) do tego punktu bo (chyba) więcej przyjaciół nie mam.

Filip nie wiem czy przyjaźń kwitnie już po tygodniu od poznania się. Wątpię w to, ale myślę że byliśmy na dobrej drodze. Powiedziałam co czuję, dla własnego lepszego samopoczucia, wiedziałam jakie mogą być tego skutki, ale zaryzykowałam, teraz widzę jak wiele mogłam stracić. Choć myślę że trochę straciłam. Bo na przerwach znów tworzy się wokół niego koło i nie śmiejemy się już z „potrzeba mi tlenu!” – to przeszłość.

Tak więc…. jak o tym myślę to płakać mi się chce. Bo większość to ja zepsułam. A przynajmniej znajomość z … no tylko z Filipem. Nie jestem taka zła… ale cóż.

Sunday, September 6, 2009

|XXII| Noc

6 wrzesień 2009

Jeszcze chyba nikt nie zwrócił uwagi jak piękny to czas – Noc. Zawsze wychodzę (z wyjątkiem zimy) na balkon z moją cytrusową herbatą, kocem… siadam, patrzę na księżyc, jasną gwiazdę na środku nieba, słucham muzyki miliona świerszczy… wsłuchuję się w cichy szelest liści drzew, wsłuchuję się w ciszę. Tak cudowną. Ulice są zupełnie puste, w oddali pali się kilka świateł w mieszkaniach, lekko powiewa chłodem. Jestem sama ze sobą. To tak piękne uczucie… zwłaszcza kiedy jest pełnia. Światło księżyca oświetla twarz, rzucając mój cień na ścianę. Czasem słychać pisk opon, ryk silnika… wtedy zauważam jak świat jest zepsuty… i ile można naprawić. Kiedyś ludzie wieczorami nie widzieli dziesiątek samochodów na parkingach, oddychało się lżej… a dziś… pomagając światu trzeba najpierw zmienić siebie. To tylko możemy zrobić. Man in the mirror, Earth song

Tak naprawdę nie wiem o czym jeszcze napisać. Życie to jedna wielka monotonia… nie lubię tego. O! Wiem co powiem! A raczej pokarzę. Moje trzy nowe rysunki. Przyznam że jestem z nich dumna, ładnie wyszły.
#link broken#

Friday, September 4, 2009

Nowa szkoła.

4 wrzesień 2009

Wielu nie chciało iść do szkoły. Ja mogę się tylko śmiać. Bo połowa z nich obecnie tylko ciągle myśli kiedy pójdzie do szkoły bo, o jak tam fajnie! Tia… Mi się nie chce powtarzać że od początku się cieszyłam bo to drugi dom, ale opiszę co się przez te cudowne 4 dni działo. W pierwszy dzień, jak weszłam do szkoły i nie chciałam początkowo iść do klasy tylko stałam koło mamy powiedziała że nie powinnam tak się jej ‚kiecy trzymać’ i iść. A potem robiła mi marę bo poszła ze mną na apel i do klasy z której została ‚wyrzucona’ i jeszcze nie rozumiała o co chodzi. W każdym bądź razie, rozmawiałam w ten dzień tylko z jedną dziewczyną, Magdą, która usiadła koło mnie na apelu. W następny dzień, o ile dobrze pamiętam to opuściłam lekcję WDŻ – miałam źle zanotowaną godzinę na, której miałam przyjść. Potem miałam kolejne lekcje… test z angielskiego… i trafiłam do pierwszej, grupy – na wyższym poziomie. Cieszyłam się, nie powiem. Kolejnego dnia, spóźniłam się na Religię bo po prostu nie mogłam znaleźć klasy, choć szkołę znam dobrze. Myślę że to przez zamieszanie jakie jest w godzinach 7:30 do ok.15:00 a ja wcześniej bywałam w niej powyżej godziny 15 więc widząc tłumy doznałam dezorientacji. W trzeci dzień… Chyba na nic się nie spóźniłam… ok przyznaję się wczorajszego dnia nie pamiętam. Ale dziś… spóźniłam się na Geografię – autobus mi uciekł. Jak tylko przydarzała mi się okazja odwrócić w stronę klasy, tak żeby nie wyglądało to na ‚przeszkadzanie’ na lekcji i ciągle patrzyłam na jedną i tą samą osobę. Na wyraz twarzy, czy się nie zgłasza, czy nic nie mówi, czy oczy błyszczą czy też nie, czy się uśmiecha… Po lekcji Geografii była lekcja niemieckiego. Najpierw małą grupką szukaliśmy sali (czyt. przeszliśmy pod salę obok :D) i czekaliśmy na dzwonek. Zaczęłam rozmawiać z ów osobą, ale nie dużo – powiedziałam tylko że jestem w grupie drugiej na niemieckim, a on tak ładnie się uśmiechną, oczy mu zabłysnęły i powiedział że on też. Poszliśmy na niemiecki… a klasa była komputerowa, na środku sali trzy ławki… i krzesła przy biurkach ułożonych w podkowę, babka kazała usiąść do niej przodem. Ów osoba usiadła w środkowej ławce na początku sali, Magda wzięła usiadła na krześle, obok niego przy biurku zostawiając lukę, pomiędzy nim, a nią. A ja… wzięłam krzesło usiadłam pomiędzy nich. Cieszyłam się każdą sekundą tego że siedzę koło niego, właśnie niego. Po lekcji niemieckiego była lekcja matmy. Zaczęłam z nim rozmawiać trochę więcej. Zapytałam czy ma podpisaną umowę przedmiotową z matmy i temat się potoczył, potem go zostawiłam i popędziłam podrobić podpis przez portierkę za zgodą mamy bo sama go nie miałam. Potem wróciłam, usiadłam za nim… spojrzał na mnie, ja uśmiechnęłam się i powiedziałam 
- ja podpis już mam i nie pytaj skąd. (ja)
- podrobiłaś? (on)
- nie. (ja)
Uśmiechnął się i odwrócił się z powrotem. Matma mijała. Następnie poszliśmy wszyscy na polski, nie rozmawialiśmy, potem przerwa, ja się przeszłam na stołówkę (na obiad) ale to że było dużo ludzi postanowiłam przyjść na następnej przerwie. Wróciłam na górę i zaczęła się rozmowa. Sama z siebie. Wyszedł z ciasnego kółka otaczających go dziewczyn (one potem rozmawiały ze sobą) i podszedł mniej więcej do mnie.
- kto jest normalny niech wyjdzie z koła. (czy coś takiego)
ja się tylko uśmiechnęłam na to że stoję z boku.
Rozmawialiśmy przez chwilę. Zauważyłam jaki jest no cóż słodki i kochany. Bo nie chciał się dopasować do innych, być jak większość, ba! Wpadł na pomysł żeby podejść do tych nieśmiałych osób z klasy i spróbować z nimi porozmawiać. Wiedziałam że dla niego nie liczy się tylko jego tyłek, ale także sprawa innych. Potem po pierwszym dzwonku przerwy stanęliśmy w rzędach. Rozmawialiśmy gdzie kto mieszka itp. Z takim zainteresowaniem wpatrywał mi się w oczy. Zaś jego tak ładnie błyszczały i były pełne koloru. Zauważyłam że lubi kontakt cielesny. Jak z kimś rozmawia to tak gestykuluje że nie zdarzyło mi się żeby choć ze dwa razy nie dotknął mnie w rękę lub ramię. Jest też zabawny. Mówił że nie mieszka w centrum… że w polach. Ja zaczęłam się śmiać i zapytałam:
-aha, czyli taki domek wśród zbóż?
I tak cudnie się śmiał. Jak choć na chwilę odwróciłam wzrok, bądź głowę, mówiąc, zaczepiał moją rękę żeby zwrócić na siebie uwagę. Jego wzrok był tak cudowny… jakby skanował moją duszę, myślałam że za chwilę się roztopię. Po polskim poszłam na obiad z Magdą, a potem na wf który wf-em właściwie nie był bo omawialiśmy tylko regulamin itp. W każdym bądź razie ze względu na chłopaka, który spodobał mi się już na rozpoczęciu szkoły… który ma na imię Filip – moje życie nabrało różowego koloru. Zabujałam się na AMEN.