Saturday, September 19, 2009

|XXV| Myślę, więc jestem.

19 wrzesień 2009

Michael Jackson – Is it scary

No może nie do końca myślę, ale z pewnością jestem. Jestem z nowym szablonem. Kelly od dawna mnie męczyła żebym zrobiła/zamontowała bardziej kolorowy szablon. No to masz. Na nagłówku są przejawy kolorów. Musi ci wystarczyć : ) Ale nie jest mojej roboty. Ostatnio pisałam jak mi źle… Otóż dzień po tamtej notce, czyli wczoraj postanowiłam spojrzeć na siebie i tylko siebie. Zrobiłam sobie dzień dla mnie! A co! Zaczęło się z rana. Wstałam… znów nic nie jadłam, na głowie jak… wyglądało jak siano. Po raz kolejny doczołgałam się do kanapy w dużym pokoju i rzuciłam na poduszki. Leżałam, leżałam i leżałam i w momencie kiedy mama trzasnęła drzwiami na znak że wychodzi ja stwierdziłam że tak nie będzie! Zaczęłam o pójścia do łazienki. Przeważnie wizyta w łazience w której zazwyczaj brałam tylko prysznic zajmowała mi godzinę. Zaczęłam od mycia głowy… umycia się, poprzez ogolenie nóg, przy czym się po raz pierwszy śmiałam na cały regulator bowiem po raz pierwszy, nie wiem jakim cudem się zacięłam. I zajęło mi to godzinę! Tyle co wcześniejszy zwykły prysznic. Wyszłam, związałam włosy w pół kucyka i zaczęłam myć twarz. Zaczynając od peelingu a na toniku kończąc. Potem pomyślałam sobie że nie będę szczęśliwa w moim pokoju. A dlaczego? Bowiem nie chce mi się utrzymywać w nim czystości. Na krześle wiszą spodnie, zeszło tygodniowa bluza i bluzka. Gdzieś tam się wali ręcznik, stanik i kolejna bluzka. W szafce koło biurka tysiące poplątanych kabli i śmieci. Kosz pod biurkiem, pełny. Książki niedbale poustawiane w regale, a o szafce z kosmetykami nawet nie wspomnę. Tak więc kolejny punkt mojego dnia to uszczęśliwienie samej siebie za pomocą ładniejszego otoczenia. Po takiej kąpieli, aż miałam ochotę na sprzątanie i byłam otoczona grubą nicią euforii. Pierwsze za co się wzięłam to włączenie komputera -> Michael Jackson -> Liberian Girl, Man in the mirror, Give in to me, Billie Jean itp. Jak już miałam muzykę, to mogłam wszystko! Zaczęłam od regału. Książki, kosmetyki i inne starocie wepchnięte w kąty. Upychałam to w koszu, ale stwierdziłam że nic się już nie zmieści to nogą w niego i ugniatamy te sterty makulatury. No potem zmieściło się więcej, ale i tak należało już te śmieci wysypać no i tak zrobiłam. Kolejne półki leciały z górki. Rym mi się ułożył. Potem układałam w szafkach z ciuchami w szafie, pościeliłam łóżko, wszystko pięknie ładnie i aż się chciało żyć. Po takim dniu byłam w niebo wzięta. A dziś… no cóż. Wstałam znów czołgałam się do kanapy w dużym pokoju w którym zastałam mamę. Alleluja! Sobota dzisiaj! Fajnie jest. No więc oglądałam z mamą telewizję i tak o godzinie jedenastej zebrało ją na zakupy, a to że ja byłam pod ręką to i mnie wzięła do noszenia reklamówek z mięsem. No ale mama taka dobra że na mięsie się nie skończyło! Kupiła mi taki boski ‚sweter’ i bluzkę. Ale boskie są. No i wróciłyśmy i zaczęłyśmy o dwunastej(!) robić obiad, a potem szarlotkę na bazie biszkoptu. Czyli biszkopt -> jabłkowa papka -> pomarańczowo cytrynowa galaretka = pyyycha. No i dzień sobie leci. Mama poszła na spotkanie z dawną koleżanką z jakiejś tam wyższej szkoły. W każdym bądź razie nie z podstawówki – to pewne. Ja zostałam w domu sama z tatą, który dzisiaj ma chyba dobry dzień bo mnie tuczy (czyt. kupił mi ŻELKI! i czekoladę.) i jeszcze nie zgonił z komputera. Tak więc bosko. Przed chwilą zalałam jabłkową papkę galaretką i dzwoniłam do siostry, która mnie zaprosiła na obiad (w sensie że jutro mam przyjechać). Tak więc pojadę. W skrócie mówiąc – jest bosko. A i trzeba dodać że moja stara pasja powraca w kawałkach. Czyżby stara, dobra Nelly powracała? Zobaczymy ; )

No comments:

Post a Comment