Friday, December 21, 2012

|CLXVII| Liczę, że dzisiejszego dnia zginę

21 grudzień 2012

Czekam. Czekam na ten zapowiadany koniec. Zdałam sobie niedawno sprawę, że nic mnie na ziemi nie trzyma. Rodzina? Nie mam już rodziny. Nie czuję jakbym ją miała. A jeśli już ją mam, to nie są mi za grosz bliscy. Są jak każdy inny człowiek, z którym czasem porozmawiam czy się uśmiechnę. Są jak każdy inny człowiek, który może wbić mi nóż w plecy. Są jednakowi. Miłość? Przestaję wierzyć, że istnieje, co jest absurdem, bo mam poczucie, że to co czuję do Grzegorza to coś w rodzaju miłości. Bo czym nazwać gotowość do poświęceń, anielską cierpliwość, bezinteresowność, to przedziwne uczucie kiedy go widzę i łzy kiedy nam się nie układa a jak tylko o nim pomyślę. To przykre doznanie. Jakby mnie ktoś dusił. Ciężej oddychać, robi się cieplej, mięśnie się napinają, łzy przepełniają czarę i płyną swobodnie po policzku. Ale w inny sposób. Wszystko co z nim związane jest inne. Wszystko ma domieszkę czegoś bliżej nieokreślonego. Szczypta silnego uczucia. Jednak – on mnie nie kocha. Myślałam, że to wytrzymam. Powiedziałam mu, że na niego poczekam. Jestem cierpliwa. Jednak… dziś kiedy pomyślałam: a jeśli rzeczywiście pierdolnie coś w ziemię i wszyscy zginiemy? – I w duchu godziłam się na to. Bo nic mnie tu nie trzyma. Nie czuję się kochana, gdybym czuła się komuś potrzebna, ważna… to chciałabym żyć choćby dla tej osoby. Dla tego uczucia i związku. Tak żyję bez powodu. (A łzy ciekną mi po policzkach).

Nadchodzą święta, a ja czuję, że są one zbędne. Wszystko na tej ziemi, w tym wszechświecie i galaktyce jest takie drobne i nieważne. Wróciły moje … złe myśli. Zaczęło się od wątpliwości. Kochanek, kochanek, kochanek. Jest daleko. Gdzie? Gdzieś. Może u kochanka? W sklepie? To czemu słyszę psa, nie melodyjkę niczym z amerykańskich marketów? Jestem pełna wątpliwości. Jednego z wielu wieczorów byłam gotowa wrócić i zakończyć wszystko. Po co on ma się męczyć? Nie kocha mnie. Więc gdybym zerwała, nie powinno boleć. Zależy mu na mnie? Nie widzę. Stać go na coś więcej niż ja. A po za tym jestem kobietą. Nie jestem tą osobą, której on potrzebuje. Gdyby tak nie było, wszystko wyglądałoby inaczej. Nie wiem co dalej. Nie wiem co ze mną. Może popełnię dziś swój mały koniec świata? Na co czekać? Życie ssało, ssie i będzie ssać. Zawsze było chujowo. Szczęście to tylko przebłysk. De javu. Już kiedyś to pisałam. Jak widać może mam rację, skoro nic się nie zmieniło? A może po prostu jestem głupia. Nie wiem. A może by się tak pociąć? Mam na to ogromną ochotę. Ale wiecie co? Miłość wiąże mi ręce. Z Grzegorzem mamy taki układ iż jeśli ja sobie coś zrobię – on też. Więc krzywdy sobie nie zrobię. Ale jestem pewna, że gdybym się zabiła, on nie poszedłby w moje ślady. Aż tak wiele nie znaczę. Jestem tylko Nelly. Kurwa. Grubą kurwa Nelly. Jebaną Nelly podobną do Jabby, bezy czy gówna. Różne określenia były. Kurwa. Jestem idiotką. Idę.

„Na dnie sarkofagu noc, czarna suknia
Rozrzucam korale wspomnień
Wtulona we włosów płaszcz, wonna rodnią swą
Teraz okryta snem
Na wpół lodowata dłoń, zimne twe usta
A jeszcze niedawno ogień tlił
Pamiętam rozkoszny wiatr, masztem gnący sztorm
Daję ci moją łzę”

Sunday, December 16, 2012

|CLXVI| Idealnie

16 grudzień 2012

Rzadko kiedy się zdaża, że jest tak dobrze… Ten dzień był jednym z tych, których prędko nie zapomnę. Zaczęło się od tego, że rano miałam przemiłą pobudkę. Ale jednocześnie dziwną. Mama do mnie przyszła, powiedziała coś w stylu – Wstawaj myszko - po czym pocałowała mnie w czoło… A tak robi tylko Grzegorz. Więc jakoże jeszcze nie byłam dobudzona – myślałam, że to on i ufnie i jak nigdy wtuliłam się w własną matkę. Teraz nawet nie jestem pewna czy nie był to sen. Tak więc wstałam. Wpadła siostra, zjadłam coś i zabrałam się za malowanie na ścianie. Musiałam dokończyć drzewo. Męczyłam się z nim trochę, ale kiedy już skończyłam, padłam zmęczona na kanapę, chwyciłam za laptopa i zdecydowałam, że pojadę do Grzegorza. Zawiozę mu przy okazji obraz Marylin Monroe, który jest świątecznym prezentem. Tak też zrobiłam. Zebrałam się, akurat przyszła ciocia z wujkiem. Kiedy wychodziłam ojciec zauważył, że mam chłopaka i zaczął cholernie wypytywać, więc… wyszłam. W autobusie, tłukąc się z owym obrazem 80×100 zaczepiła mnie pewna pani i pan. Pan myślał, że obraz jest z Ikei. Odpowiedziałam, że nie koniecznie, że ręczna robota. Szkoła artystyczna. Zapytali mnie czy sprzedaję obrazy, za ile… Skończyło się na tym, że uprzejma pani z panem wzięli ode mnie numer telefonu, żeby następnie zadzwonić i ugadać się co i za ile im namaluję / narysuję. Szaleństwo. Rozkręcę biznes. Bo czemuby nie? Poszłam do Grzegorza i już w drzwiach mnie zaskoczył… Był inny. W pozytywny sposób, który zaraz wyjaśnię. Więc – zaniosłam obraz do jego pokoju, zaczęłam go rozpakowywać… Podałam mu go, zaczął się cieszyć, nadnaturalnie cieszyć (bo obraz wcale nie był tak dobry), chodził, wszystkim się chwalił… I dostałam kilka buziaków, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest inny. Coś jest inaczej. Nie wiem jeszcze co, ale… Niegdyś zapytałam go (kiedy wypiliśmy i się całowaliśmy), dlaczego na trzeźwo mnie tak nie całuje, odpowiedział, że już pocałunek jest dla niego czymś ważnym i znaczącym. Więc nie robi tego od tak. A dziś… Nie musiałam się cholera prosić, nie musiałam wychodzić z inicjatywą. Sam dawał mi owe buziaki… Może się to komuś wydawać drobiazgiem, ale ja byłam w szoku… Dla mnie to nowość. Tak więc… Kurwa. Nawet mało chamskich tekstów było. Był po prostu kochany. A ja byłam po prostu szczęśliwa. Nadzwyczajnie szczęśliwa, kiedy mnie przytulał, dawał ładnego buziaka, zachwycał się Monroe, kilka razy brał owy obraz i przykładał do ściany, żeby jeszcze raz zobaczyć jak ładnie będzie wyglądać… Byłam nadzwyczajnie szczęśliwa kiedy go tak rysowałam, kiedy układałam mu te wybuchające pudełka, kiedy go bezustannie łaskotałam, żeby tylko usłyszeć jego cudowny, szczery śmiech na cały głos. Tak bardzo mnie to cieszyło… A jakby było mało, zaczęliśmy ubierać choinkę. A to było takie kochane… Czułam się kurwa… tak dobrze się czułam. Podpisaliśmy bombki swoimi imionami i imionami przyjaciół. Obecnych i dawnych… Nelly, Grzegorz, Mama Czoper, Marcin, Komar, Koko, Steff, Kwas, Gąska. Walczyłam z światełkami, kiedy on je rozplątał w chwilę, szukał czerwonych łańcuchów… Złote wykończenie na samym czubku… I światło off. Podziwiamy. Było mi tak dobrze… A kiedy rozbolała mnie głowa? Słyszałam jak pytał wszystkich w domu, czy mają coś przeciwbólowego. Zrobiło mi się ciepło na serduszku. Martwi się o mnie, dba o moje dobre samopoczucie i humor… No matko święta. Lubię to. A i jeszcze podpisał mi cycki. Ponieważ stwierdził, że są jego. Więc na każdym z osobna napisał ‚mój’. Wypiliśmy herbatę, kawę… Trzymaliśmy się za ręce. Próbował zjeść mi palca. Zrobiłam mu warkoczyka… Ogólnie było tak… kochanie…

Jestem dziś po prostu szczęśliwa. Irytuje mnie jedynie, że Onet od tak zmienił mi wygląd bloga. Nie chcę modernizacji. To nie wygodne jest. Cholernie nie wygodne. Wcześniej było lepiej. I prościej. To jak… np Lubię nosić proste spodnie. Noszę je i noszę. Noszę jeden fason, bo go lubię i dobrze w nim wyglądam. I nagle ktoś stwierdza, że muszę być modna i wciska mi na tyłek – siłą – za ciasne rurki. No trochę bezczelne. Nie podoba mi się. Wolałabym sama decydować co i jak. Moja dupa, moje spodnie, więc wara… Onecie.