Saturday, February 24, 2018

|CLXXXV| Zakład szewski

Jest takie jedno miejsce, które nie zmienia się od lat. Dziś je mijałam.

Niedaleko targowiska, wciśnięty w blokowisko jest malutki zakład szewski. To pomieszczonko wielkości może dwóch i pół metra, na metr i pół? Maleńka przestrzeń, a w niej starszy, siwy pan, od lat wygląda tak samo. Razem ze sklepem się nie starzeje.
Nad wejściem widnieje stary napis "Zakład Szewski" - pisany prostymi, wyraźnymi literami, na zwykłym prostokącie, do połowy tła, pod napisem jakiś wypłowiały niebieski, ciemny kolor. Kiedyś pewnie był granatowy. Żelazne, ciężkie drzwi i małe okienko przy nich. I wejście i okienko ozdobione od środka gęstymi firaneczkami, widocznie starymi, które wyglądały jakby je ktoś zrobił na szydełku te dwadzieścia lat temu.
Ostatni raz byłam w tym sklepiku dosłownie jakieś piętnaście lat temu, razem z moją siostrą, Justyną - która, kiedy była młodsza - miała talent do gubienia fleków przy obcasach. (Nie mam pojęcia jak to działa, że się je gubi, czy ściera? Nie wiem.) I odwiedzałam tego starszego Pana razem z nią. W środku na drobnych półeczkach było pełno butów, klocków do rozbijania tych niewygodnych, jakieś sprzęty, które nie miałam pojęcia do czego służą, elementy drewniane, metalowe, może i jakieś imadło. Jakaś skórka, tu jakiś zamsz, ogólny bałagan, ale bardzo przyjemny - na malutkim blacie, przy którym ten Pan tam pracował. I wszędzie unosił się ten specyficzny zapach. Zupełnie inny od tych, które czuje się w sklepach z obuwiem. Nie pachniało nowością, nie pachniało też starością czy stęchlizną. Pachniało pastą do butów, impregnatami i skórą. To jeden z zapachów dzieciństwa, zapach, który zawsze będzie mi się kojarzył w jakiś sposób z domem.
Mężczyzna od lat wygląda jakby był koło pięćdziesiątki, siwy, niziutki, ale żwawy, uśmiechnięty, pogodny i zawsze jakoś przyjaźnie nastawiony. Miał i nadal ma - bo dziś go mijałam przy owym sklepiku, wracając z zakupów na targowisku - głębokie zmarszczki pod oczami, worki, jakby dawno nie spał, ale przy tym to dobre spojrzenie. Nie wiem jak je opisać. Czasem patrzysz komuś w oczy i widzisz, że to dobry człowiek.

Do czego dążę to to, że ten zakład jest ostatnim takim prawdziwie prl-owsko pachnącym miejscem. Które nie jest manipulacją na temat tego jak było, nie jest zbudowany po to, żeby obecnie dzieciom pokazywać jak co wyglądało. To autentyczne miejsce, z autentycznym, wypłowiałym szyldem z którego lekko odpryskuje farba. Coś pięknego. I fakt, że całe moje życie nic się tam nie zmieniło. Mam dwadzieścia jeden lat. A w tym miejscu ani drgnęło. I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że wciąż nic nie drgnie. Jest dobrze jak jest.

I oh, tak żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia.