Monday, January 30, 2012

|CXLV| Fucking sadist

30 styczeń 2012

Oh jaki ze mnie sadysta. Odpręża mnie mieszanie w welcie. Ale może tylko dlatego, że to zawsze ma Happy End? Nie wiem. Ale lubię mieszać. Wtedy się coś dzieje. Akcja toczy się cały czas, nie ma przewijania taśmy co 5 minut i nie czekam na odpowiedź nie wiadomo ile. Wszystko toczy się już teraz, odpowiedź mam po kilku sekundach i ciągnie się do do późna. A potem jeszcze ciężko jest się od tego oderwać. To w tym wszystkim jest najlepsze. Jak się przejąć, że zapomnieć o świecie nr1. Tak teraz myślę, że gdyby takie The Sims (np) 3 miało rozbudowaną możliwość tworzenia historii, tragedii życiowych i całej tej życiowej masy gówna to gra byłaby ciekawsza. Robiłabym tam wielkie wojny, potem stopniowo żegnała spór, a potem tworzyła simsowy woodstock, który by ich wszystkich wprowadził w pokojowy nastrój. Ale chyba za wiele wymagam. Musi mi wystarczyć opcja: Wredne -> Kłóć się -> Walcz. Przy opcji kłóć się irytuje mnie to, że nie wiem o co się kłócą bo mówią pociętym tureckim. A ja chciałabym nad tym panować. To samo z obrażaniem. Walki to kłębek dymu i znaczków typu #, @, !. Fajniej by było gdyby to było bardziej realistyczne. Jak się komuś da w ryj, wkopie to powinien krwawić. … Jaka ja jestem chora XD. Lol. Ale wracając do welta. Naprawdę kojarzy mi się to z Zmierzchem xD Bill jest taki Edwardowy, Kell Bellowa… Ja jestem troche jak Alice, a może Rosalie… sama nie wiem. Nie. Bardziej jak Alice. Tylko Tom za chuja nie podobny do Jaspera. Prędzej do Emmeta właśnie. Jasper jest taki… wiecznie zahipnotyzowany, ma minę jakby mu kij wsadzili… niee to nie Tom. Emmet jest fajnym, silnym, pogodnym facetem… polującym na niedźwiedzie, ale to szczegół. Ale ej nie o tym chciałam! XD Akcje jakie się dzieją, choćby pocałunki… kiedy to się dzieje, widzę to w postaci filmu. Z tym że wszyscy jesteśmy bledsi, piękni i mamy niesamowite , jasne tęczówki. No coś pięknego. Albo ostatnia bitwa z twórcą siniaków i złamań otwartych. Żałowałam przez chwilę, że ktoś nie może mu złamać karku, tak żeby popękał, rozpadł się … a potem żeby zginął w płomieniach. Szkoda, że Bill nie może wziąć Kell na ręce i przebiec pół miasta w sekundę. Szkoda, że nie mamy tych właściwości do Zmierzchowe twory. I ich wyglądu. Picia krwi jakoś nie zazdroszczę. Choć przez chwilę kiedy nie miałam co zrobić z Billem, wyobraziłam go sobie siedzącego na kanapie, oglądającego tv, piękniejszego niż kiedykolwiek o niesamowicie bladej cerze, lśniących czarnych włosach luźno czymś związanych i… popijającego przez słomkę krew z szklanki do drinków (o.O i know, i know…). Oczyma wyobraźni widziałam jak jego oczy z wściekle czarnych robią się złote. Oh jaka szkoda, że wyobraźni nie można tak po prostu przelać na klatki filmu, żeby ona się tam magicznie zapisała i można ją było odtworzyć na kompie czy czym. To samo z zdjęciami. Szkoda, że oczy nie mają takiej funkcji. Oczy robiłyby zdjęcia, ucho by drukowało. Chuj, że w miodowej sepii (bo innego ‚tuszu’ raczej w uszach nie ma XD), ale by było xD nie no żartuję. fajnie gdyby się serio drukowały takie zdjęcia. Jakoś, gdzieś… fajnie. Gadam dziwne rzeczy nie? Wg mnie jestem po prostu kreatywna. Ale szczerze powiedziawszy wolę widzieć np takiego welta jako FILM zmierzchowy, bo zmierzchowy, niż jako serial. Seriale są tanie i żałosne. Często sztuczne.
Tak czy siak… to wszystko przez to, że tak dużo czytam. Po pierwsze jestem kreatywniejsza, wróciła i urosła mi wyobraźnia do opowiadania (ale nie pisania niestety ani rysowania). I szczerze to kiedyś w to nie wierzyłam, w mądrość, którą dają książki, ale teraz po sobie widzę, że każda książka niesie mądrość, a to coś niesamowitego… Jestem ostatnio zaczytana w losowe, różne (naprawdę różne) książki, ale nie takie z biblioteki, bo rzadko można tam znaleźć coś fajnego. Zawsze wybieram się do empiku, kupuję te, które zainteresują mnie okładką i opisem i czytam. Oprócz tych losowych czytam sumiennie Paulo Coelho i Zmierzch. Mam też ambitny plan przeczytać całego Harrego Pottera i Eragona (czy jak to tam było). I książki autora który napisał Marzenie celta. A no i Cmentarz w Pradze. JEST TEGO SPORO. Tak samo mam w planie obejrzeć pewne filmy. Harrego Pottera, Władcę pierścieni całość zaliczyłam. Jeszcze 2 części Zmierzchu, wszystkie filmy z Jaredem Leto… i jeszcze kilka innych. Bawi mnie, że rodzice nie rozumieją, dlaczego tyle pieniędzy wydaję na filmy i książki. I chyba nigdy tego nie pojmą pomimo tłumaczenia. Ja naprawdę wolę się rozwijać kulturowo, niż kupić sobie bluzkę, która za jakiś czas będzie za mała, albo jeśli mi się uda – za duża. A po za tym szafę mam pełną. Nie wiem jak można tego nie ogarniać. Muszę kiedyś obejrzeć Ojca Chrzestnego. Podobno kultowe. Co znaczy, że wypada obejrzeć. Ale się rozpisuję *_______* Mamuniu…
Bo to wszystko w sumie z nudów. Na gg nikogo nie ma, Kell również, więc welt nie zabija mojej nudy co za tym idzie – się rozpisuję. Amen.
Aaaaaa bym zapomniała. Dzisiaj jest premiera teledysku Lambiego – Better than i know myself. Ciągle teledysku nie ma. A jest 18! (o shit nowy odc lekkostronniczych *_*) Jednak cierpliwie poczekam, bo czuję, że warto. Teledysk z tego co obczaiłam jest podobny do Whataya want from me. Tylko że wygląda jeszcze lepiej. Makijaż jakby makijażu nie miał, fajnie ubrany, w sweterek.. mry. Już ten sweterek kocham. Kocham go miłością podobną do tej jaką darzę Georgowy, wsiowy sweterek z Comet 2008 ( o ile dobrze pamiętam). No kocham. I Adam jeszcze nigdy nie był TAK piękny. Moje marznie z nim związane? Mam trzy. 1.Tommy ma być równie piękny, a kiedy już się to stanie powinien się związać z Adamem … wiązem małżeńskim! Żeby nie było odwrotu. Po czym co chyba jasne mieliby być razem najszczęśliwszymi ludźmi w galaktyce. 2. Chciałabym iść na Glambertowy koncert. Tak. Wysłuchać Outlaws of love na żywo i się poryczeć w tłumie. 3. Po czym wejść za kulisy i (okazałoby się, że j.ang mam w krwi) pogadać z kochaną parą gejów, rozkochać ich w sobie i byłoby friends forever. No idealnie. Ale bym się jarała… Nie wiedziałabym czym i kim się jarać bardziej. A gdybym spotkała Kogoś z marsów… Podeszłabym do niego z papierkiem adopcyjnym, poprosiłabym o autograf i spierdoliła z zacieszem jakiego świat nie widział. Najlepiej żeby był to Tomo. Bo Jezusa raczej nie mam ochoty przelecieć (on wygląda jak Jezus… rly). Ale z kumplem mojego „taty” … czemu nie? XD Albo inaczej: z kumplAMI taty ;3 Nie no raczej bym ich nie przeleciała. Ale dzieckiem takiego Tomo to bym chciała być ;3 Jeśli spotkałabym Shannona to bym go przytuliła. Jeśli Jareda zaczęłabym nucić chórki Kings&Queens XD. Po czym (w obydwóch przykładach) ich w sobie rozkochała i… FRIENDS FOREVER. Ej właśnie odkryłam Amerykę o.o Miałabym okazję znaleźć mr miłość, a ja chcę przyjaźni. Łoł. Ale to chyba tylko dlatego, że Adam jest gejem, a Tommy pomimo hetero orientacji do niego pasuje. A Jared, który nazywałby mnie Echelonem, czyli rodziną, czyli siostrą… niee nie widzę siebie jako ‚siostry’ np liżącej się z Jaredem czy Shannonem. O Tomo nie wspominam, bo jest żonaty. Jeśli chodzi o tych ‚sławnych’ to raczej zależy w dużej mierze od nich co fani z nimi zrobią. Bo np Toma to bym zgwałciła na środku ulicy. ;x

xoxo

Monday, January 16, 2012

|CXLIV| „Dostrzegając pulsujący blask wiedz, że świecę właśnie dla Ciebie”

16 styczeń 2012

W moim sercu wciąż toczy się wojna. Toczy się, choć przeciwnik, już dawno odszedł. Zaproponował rozejm. Może się zdenerwować tym, że bitwa wciąż trwa, ale nie ma co się oszukiwać. Nadal ciągnie mnie do Kell. Wieczorami wyobrażam sobie, jak to by było tym razem. Kiedy dałaby mi drugą szansę. Nie dałabym się trzymać na dystans. Cały czas okazywałabym czułość i miłość. Tak bardzo mi jej brakuje… Chciałabym spróbować jeszcze raz. Ale wiem, że się nie uda. Kocha mnie jak siostrę, przyjaciółkę, nie dziewczynę. Szkoda. W tym miejscu mam wielką ochotę coś zacytować. Coś pięknego.
„Za oknem śnieg i mróz
Nastrojowa muzyka płynąca z radio
Słaby blask wylewający się z kominka
Za uchem cicho tykający zegar
Stary zegar
Odlicza szybko uciekający czas
Ile nam go pozostało?
Odpowiedź ukryła się wśród gwiazd
W gwiezdnym pyle poszukamy jej
Zabiorę Cię w planetarny rejs
Tylko tyle mogę Ci dać.
Gdy czas upłynie, a wskazówka zastygnie
Stanę się jedną z miliona gwiazd
Dostrzegając pulsujący blask
Wiedz, że świecę właśnie dla Ciebie”
(c) Paweł Opoka

That’s all. Po prostu wciąż mam nadzieję. Złudną, ale ją jednak mam. Wiersz Wafla. Wysłał mi go w totalnej rozsypce, poprawiałam to i pisałam razem z nim. Więc wiersz w 25% jest też mój. Bardzo mi się podoba.

***
Nie wiem co się ze mną dzieje. W szkole mam ochotę wszystkich zabić, w domu mam ochotę wszystkich zabić, jestem niesamowicie zła i rozdrażniona. Riposty cisną mi się na ten cięty język. Ojciec kupił mi melisę i nią napoił. Nie wiem czy działa bo z nikim nie rozmawiałam (po melisie). No ale mniejsza. Najpierw byłam wściekła. Teraz mam ochotę rzucić się na łóżko, zwinąć w kłębek i trochę popłakać. Nagle zrobiłam się niesamowicie słaba psychicznie. Jestem pewna, że to chwilowe. Jednak zastanawiam się przez co. Przez to, że ten dzień spędziłam totalnie samotnie, patrząc jak Anita z Nikodemem się całują na każdej przerwie, aż słychać głośne cmoknięcia? Czy dlatego, że kiedy tak na nich patrzyłam wyobrażałam sobie siebie i Kell? Może dlatego, że wspominałam? Może dlatego, że znów myślę o niej inaczej niż o przyjaciółce? A może dlatego, że Steffa zostawiła mnie samą w tej dziczy i nie przyszła do szkoły? Może dlatego, że Wafel nie chciał ze mną iść na spacer? Może dlatego, że potrzeba mi … szczerej rozmowy, szczerego kopa w dupę i przytulasa. Muszę się w końcu umówić z Koko. Kiedy ostatnim razem u mnie był, chciał porozmawiać na temat mnie, wysłuchać, ale krępował mnie siedzący obok Wafel. Przy nim nie potrafię się otworzyć przed Koko. Oh tak. Jego potrzebuję. Potrzebuję, żeby wybił mi z głowy chęć WRACANIA do Kell w takim a nie innym sensie, ale przedtem mocno mnie przytulił i z troską spytał co się stało. Jak zawsze. Potem czas na ojcowski pocałunek. I mogę wyśpiewać wszystko czego by zapragnął. Za każdym razem kiedy siedzimy razem, dosyć blisko siebie, w półmroku, patrząc sobie w oczy rozmawiamy o życiu. Mówię z szczegółami co u mnie. Zwierzam się. I czuję jakby miał moje serce w dłoniach. Jakby bardzo delikatnie i ostrożnie je trzymał. Potem mówi co o tym myśli. Bardzo przyjemnym tonem. I jest to ZAWSZE szczera prawda. Kiedy powie swoje, w moich oczach pojawiają się łzy, albo zrozumienie. Bywa też, że pojawia się ciepły uśmiech. Mocno się przytulam, a serce wraca na swoje miejsce. Tęsknię za tym.

Będzie dobrze.

Sunday, January 1, 2012

|CXLIII| Sylwester w Austrii.

1 styczeń 2012

So…

Było sporo problemów, niedociągnięć, żeby tylko udało się spędzić po raz pierwszy sylwestra w takim gronie w jakim chciałabym go spędzić. 31 grudnia 2011 wstałam o około… 11 rano. Ogarnęłam się, wymalowałam, ubrałam, spakowałam… i wyszłam z domu. Pojechałam do Piotra i Gabriela. Okazało się, że Gabriela nie ma. Trudno. Zagadałam się z Piotrem. Napiłam się kawy… Zadzwoniła po mnie Steff. Przyjechała po mnie z mamą. Wsiadłam, pojechałyśmy do niej. Wcisnęła mi kawałek sernika (w sumie jedyna dosyć zapychająca -coś czym można się najeść- rzecz tego dnia), brandy i kilka kostek białej, francuskiej czekolady (boska!). Zaczęła się ogarniać, kiedy zadzwonił do mnie Koko. Umówiliśmy się pod biblioteką. Poleciałam. Stwierdził, że pójdziemy na zakupy, po alkohol a potem na przystanek i poczekamy na Steff. Tak też zrobiliśmy.

W sklepie było dosyć zabawnie, ponieważ, nie potrafiliśmy wybrać co kupujemy. Zawsze jest z tym problem. „-Nelly co… – nie pytaj mnie co bierzemy, nie wiem” W końcu zadzwonił do Wafla. Pyta co mamy wziąć. Jaki alko. Paweł (Wafel) stwierdził, że to od nas zależy i że mamy brać co chcemy. W końcu jakaś kobieta nam podpowiedziała Soplicę. Wzięliśmy dwie. Poszliśmy po soki. Koko (tak to Mateusz) stwierdził, że weźmie gejfiutkowy. Pociągnął za karton… i nic. Ciągnie i nie może wyciągnąć. „Ej, karton przyrósł!”. Dla mnie wziął poramańczowy. Poszliśmy po coś do jedzonka. Stwierdził, że bierzemy wszystko co nam wpadnie w łapki. Ale pewne jest, że musimy kupić Wafle. Poszliśmy tam gdzie trzymają mrożonki. „-Może weźmiemy pizzę? -Nie lepiej zamówić? – Y,ym” Jakoże Koko miał koszyk już nie w łapce, a na rękach – trochę jakby miał na rękach szczeniaka – nie miał jak po tą pizzę sięgnąć. Uniosłam szybę, schyliłam się… i prawie wpadłam do lodówki. Poszliśmy do kasy i na przystanek cały czas się z czegoś śmiejąc albo rozmawiając na poważnie…

Jadąc do Austrii gadaliśmy jakieś głupoty i pilnie broniliśmy reklamówek z alkoholem. Zajechaliśmy, weszliśmy do domku, rozładowaliśmy wszystko i … chyba nikt nie wiedział co teraz. Za wcześnie żeby pic. Włączyliśmy sobie film. Jason X. Niby horror, a na żadnej komedii się tak nie uśmiałam. Bardziej pojebanego filmu w życiu nie widziałam. Ale polecam, jeśli chce się pośmiać. Naprawdę polecam. Specjalnie dla tego filmu założyłam konto na filmweb i dałam mu 9 punktów na 10. Po filmie przyszła reszta ludzi. Brat Wafla z dziewczyną. Potem pła się też jego siostra. Piliśmy, żartowaliśmy i wygłupialiśmy się. Słuchaliśmy muzyki i biliśmy się o pilot, bo każdy miał inny gust muzyczny. Mój problem był taki, że tylko delikatnie szumiało mi w głowie. Nie potrafiłam się schlać, a taki był zamiar. Piłam, czułam się pijana, ale po chwili trzeźwiałam. Humor się trzymał. Zaczęliśmy robić zdjęcia. Opowiadaliśmy sobie kawały, przytulałam się do Koko, siedział w sumie cały czas między moimi nogami. Mi i jemu było wygodnie. Tradycyjnie się czasem pobiliśmy, potem znów kochaliśmy. Steff zaczęła coś odpierdalać. Wyszła. Poszłam za nią. Zaczęłyśmy rozmawiać. Szczerze. Ocierałam jej łzy z policzka. Co chwile nam ktoś przeszkadzał. Okazało się, że już prawie północ. Nie odliczaliśmy. Po prostu każdy wziął do ręki co popadnie i wybiegł przed dom. Wzięłam kurtkę Koko. Potem Wafel poszedł po moją. Staliśmy na jego podwórku i podziwialiśmy. Przytuliłam się do Koko. Bardzo mocno. (Fajnie, że on wie i wykorzystuje wiedzę, że potrzebuję przytulania) Nie składałam mu jakichś życzeń, nie wiadomo czego… Powiedziałam mu, że go kocham. Niesamowicie kocham. Ucałowałam i poszłam do (bodajże) Steff. Zrobiłam to samo. Potem Wafel. Przy Waflu było najzabawniej. Bo kiedy mnie tak mocno tulił spytałam: Czytałeś wiadomość za rysunkiem? – Tak – No to obyśmy się nigdy nie rozwiedli! Zaczęliśmy się śmiać. Po raz kolejny, kolejnej osobie powtarzałam, że kocham. Delikatnie mnie odwrócił i zawołał: popatrz. Strzelali fajerwerkami dosyć mocno w niektórych miejscach. Patrzyłam w niebo i jak nigdy – szczerze – się uśmiechałam. Ba! Ja się śmiałam. Śmiałam się do siebie, do ludzi… miałam łzy w oczach. Łzy szczęścia. Byłam tak szczęśliwa, że byłam wśród przyjaciół, że mogę się przytulic do Koko, do Wafla i poczuć to bezpieczeństwo i szczęście, to ciepło, które bije od ich serca. Tak bardzo się cieszyłam, że ich mam… Byłam o krok od tego, żeby się popłakać. Kolejny raz przytuliłam się do Koko. „-Jesteś szczęśliwy?” Proste pytanie. Często ludzie mają problem, żeby na nie odpowiedzieć. Wszyscy odpowiedzieli, że tak. Wtedy ja też byłam szczęśliwa. To była KOLEJNA KROPLA przepełniającą czarę SZCZĘŚCIA. Nie mogłam chcieć więcej. Wróciliśmy do domu.

Zaczęłam dzwonić do rodziny, przyjaciół… i odrobinkę zaczęłam tracic humor, bo osoby na których mi zależy nie odebrały. Zatęskniłam za Kell. Ale ją pozwolę sobie pominąć. Nie chcę sobie psuć chociaż dzisiejszego humoru : ) Steff zaczęła coraz częściej wychodzic, mnie tym samym drażnić, jeszcze rozmowa z byłą przez sms’y i dwie szczęśliwe, zakochane pary w pokoju, którym zazdrościłam. Koko zauważył. Ja nie wiem jak on to robi. Po prostu widzi. To fajne. I dużo dużo dla mnie łatwiejsze. To naprawdę fajne, kiedy ktoś zauważa, że coś nie tak i co dziwne – pomaga. Dostałam drinka. Dosyć mocnego. Dostałam dwa buziaki. Drinka wypiłam od razu. Kazał chlać, to chleję… W pewnych momentach robiło mi się niedobrze, ale wiedziałam, że to będzie trwać tylko kilka sekund. Potem nastąpi już tylko błoga ulga i spokój w myślach. Chciałam iść się przewietrzyć. Chciałam poczuć na twarzy powiew wiatru, policzyć do 15 i wrócić nowo narodzona. Byłam trochę zła, kiedy mi nie pozwolono „Bo Steff…”. Wciąż to ja z czegoś rezygnuję, ja mam iść komuś na rękę, ja mam słuchać i robić to o co ktoś mnie prosi. Chciałabym, żeby role się choć odrobinę odwróciły. To ja chciałabym wyjść na dwór, myśląc marznąc na kość i tylko czekać aż ktoś do mnie przyjdzie i pocieszy. Naprawdę, chciałabym. Tymczasem cały czas radzę sobie sama. A dłoń przyjaciół ukazuje mi się wtedy, kiedy jest już naprawdę źle i potrzebuję, żeby ktoś mnie podtrzymał zanim upadnę. Ona – odnoszę wrażenie, że od przyjaciół oczekuje tego, żeby nauczyli ją chodzić. Pomimo tego, że ona od dawna to potrafi, ale w to nie wierzy. Nie wiem. Takie jest moje odczucie. A propo… Podobają mi się rozmowy z Koko. Nie wiem co on takiego mówi, ale to do mnie dociera. Potrafi słuchać i mówić. Co mi się w chuj podoba. Będzie z niego zajebisty przyjaciel.

Ludzie zaczęli się robić śpiący. Zaczęli się kłaść… Ja z Steff jakoś nie bardzo. Ubrałyśmy się i poszłyśmy przed siebie. Naprawdę nie wiem gdzie byłam, ale żałuję, że przeszłyśmy tak mało. Wolałabym pójść dalej, tak, żeby potem rozkminiac w którą stronę skręcić, żeby wrócić do domu. Rozmawiałam z nią tym razem o mnie. Ale mam wrażenie, że mnie nie słuchała. Jakbym do niej mówiła, a ona była otoczona jakąś barierą i to wszystko się odbijało i wracało do mnie. Z Koko tak nie jest. W ogóle z mężczyznami tak nie jest. I albo rzeczywiście ‚biorą’ to co do nich mówię i co więcej oddają coś… to trochę jak fotosynteza… Zabierają problemy, dają dobre rady. I albo oni rzeczywiście umieją słuchać, mówić, albo to po prostu sprawa tych ich ciepła. Wokół nich jakby… otacza ich taka ciepła, promieniejąca poświata, która sprawia, że kobiecie od samego patrzenia humor się poprawia. Z kobietami jest inaczej. (w stosunku do drugiej kobiety!) Tym bardziej z Steff. Ona jest jak głaz. Opancerzona, zimna, wszystko się od niej odbija, nie dochodzi i nic nie oddaje. Po raz kolejny zauważam, że z kobietami nie da się przyjaźnić. To już druga, albo i trzecia przyjaźń, której coś nie idzie. I to kolejni mężczyźni, z którymi można porozmawiać o wszystkim, poradzić się, wypłakać na ramieniu i wzajemnie. Kiedy wróciłyśmy do domu oni nie spali. Wyglądali jakby na nas czekali. Coś jakby „Jeśli nie wrócą za około dwie godziny – idziemy ich szukać”. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Położyliśmy się. Jeszcze przed albo po była rozmowa Steff z Chudym. To też mnie wkurza. Kolejna osoba, która poświęca jej za dużo czasu. Uczy chodzić. Nie wiem. Może cholera jestem zazdrosna -.-’. Około godziny 5 wstałyśmy w poszukiwaniu czegoś do picia. Zauważyłyśmy, że Wiola nie śpi. Zagadałyśmy co się stało itd, ale nic z tego. Nie mówiła za dużo. Napiłyśmy się, pojadłyśmy troszkę (ponieważ od kilku godzin nasze żołądki krzyczały, że są głodne – choć my same niekoniecznie…) wafli i wróciłyśmy do łóżka. Ona usnęła około 6:30. Ja sprowadziłam Wiolę i ją troszkę rozgadałam. W chuj dziecinna laska. Infantylna i złośliwa moim zdaniem. Ja jej żartuję, żeby szła po wiadro z lodowatą wodą, a ta serio wymyśla jakieś pomysły jak tu obudzić resztę. Pisała sms’y, myślała czy nie odsunąć zasłon, co by się stało, gdyby przypadkiem butelka jakaś upadła… no infantylna i niewyrozumiała dziewczyna. Ludzie chcą odpocząć. To, że ona ma problem z spaniem to jej sprawa. Nie muszą na tym cierpieć inni. Powiedziałam jej, że spróbuję zasnąć i sobie poszła. Położyłam się. Przez godzinę błądziłam na granicy snu i rzeczywistości. Można to nazwać bardzo, ale to bardzo płytkim snem, na jawie. Sen tak delikatny, że w każdej chwili można to przerwać. Otworzyć oczy i skończyć. Po godzinie dryfowania zrobiło się jaśniej. Ubrałam się, poszłam szukać Wioli. Nie było jej. Wróciłam do pokoju i zajęłam się swoimi problemami. Czas mi zleciał. Słyszałamm że Koko się wierci. Przeczuwałam, że zaraz się obudzi. No i niedużo mu zajęło, kiedy usłyszałam coś w rodzaju „O Nelly nie śpi”. Ale zanim się z łóżek i Wafel i Koko wyzbierali minęło jakieś… 3-4 godziny. Miałam ochotę się przytulic do Koko i posiedziec w ciszy. Dlaczego Koko? Bo kości się niezbyt fajnie tuli… I niezbyt takie kości grzeją. Ale csiiii : ) Miałam ochotę, ale się powstrzymywałam. Nie chcę się narzucać. Wafel wrzucił pizzę do piekarnika… („Woda się wytapia!”), pojedli, zebrali się, rozjechali do domu, po drodze umierając z własnej głupoty.

„Wake up Charlie, wake up!”
„-Bolą mnie nóżki – A mnie flaczek”
„Psiapsióła… psia wyściółka, dywan do psiej budy”
„Poramańczowy sok wypadł z przyrośniętego kartonu” – jakoś tak xD

Zdjęcie z nocnego spaceru. (nagłówek) Stanęłam na środku drogi. Po prostu, rozłożyłam ramiona, spojrzałam w niebo i się uśmiechnęłam. Poczułam się szczęśliwa i wolna.

***

Happy New Year?