Thursday, April 29, 2010

|LVII| Fani wiedzą czym jest Twincest…

29 kwiecień 2010

Po pierwsze… Przepraszam, przepraszam i przepraszam… przepraszam. Miałam dodać newsa wcześniej…, ale mi oczywiście czasu brakło. Po prostu się nie dało. A przechodząc do dzisiejszego tematu… Twincest’y – znane też jako TWC, a w przypadku Kaulitzów – Kaulicest. Chyba każdy fan… od 11 lat w zwyż wie czym ów Kaulicest jest. A nie fanom i innym niedoinformowanym… wytłumaczę. Twincest-TWC-Kaulicest to nic innego jak wyobraźnia fanów. Rozchodzi się tu o kazirodczą (chyba dobrze napisałam…) miłość braci Kaulitz. Cześci fanów się to spodobało. Po chwili zaczęły powstawać kreskówki, rysunki, animacje, avatary, obrazy… nawet figurki obrazujące miłość Kaulitzów. Powstało wiele stron, wiele dziewczyn zyskało popularność dzięki swoim pracom.

Przykładem jest Allegator, Salv/Nightingale, emseviltwin, betsy, Monica, takaju, tabeck, Pika_chu, rcahern, Petronellaa, flamagram666, Sapphiamur, yaoisex, safufu, lisa777, Beautiful_lie czy też Farbenfrei. Ich świetne prace zna pół internetu. A właściwie dlaczego o tym piszę? Bo wpadłam jak śliwka w kompot. Spodobało mi się to. Mój komputer stał się teraz nieczystym urządzeniem. Mam na nim 130 twincestowych prac… 
 
A tak po za tym co u mnie… nieco gorzej. Dręczy mnie wiele spraw, myśli, zdarzeń… i jeszcze ten natłok pracy… Eh. Wszystko mnie boli. Nogi od tygodnia włażą mi w dupę. Umrzeć można. I jeszcze mnie w jedną mrówa ugryzła… na spacerze z Kelly podejrzewam… jak leżałyśmy na trawce. Eh… w kółko były mrowiska, mordowałyśmy wszystkie po kolei… właściwie to Kelly je mordowała… mniejsza o to… ale powiedziałam jej że mrówki się na niej zemszczą. Ta… zemściły się na MNIE! I za co? Ja tylko tam leżałam. NO I ZA CO? Wredne mrówy. No i ten… nic więcej takiego się ostatnio raczej nie działo… Eh nuudy. A na koniec… dla fanów twincestów (antyfani i ci nieoswojeni z widokiem nagości dwóch mężczyzn… – odradzam oglądania):

Monday, April 26, 2010

|LVI| Geburtstag!

26 kwiecień 2010

Ich habe GEBURSTAG!

A właściwie to blog ma… Niestety na ten dzień… wyjątkowy dzień, rok ów bloga, mojego pamiętnika, który wysłuchał się wiele… nie przygotowałam nic. I przepraszam. To nieładnie z mojej strony – wiem. Ale… mam usprawiedliwienie. Ostatnio jestem bardzo zabiegana. Szkoła, w niej już drugi konkurs w którym biorę udział – plastyczny, więc wymaga TROCHĘ pracy… prócz tego jest we mnie tyle radości, ostatnio wszystko jest tak głupio, dziecinnie cudowne… że powoli staje się to dla mnie normą i stwierdzam że normy nie warto opisywać ^^. Ale jednak opiszę. Jutro. Kiedy na spokojnie usiądę i znajdę czas na bloga. Opiszę jak to cudownie mi się wiedzie i sprawię że będziecie mi zazdrościć. To chyba tyle co chciałam.

Dziękuję onetowi że mimo problemów w komentarzami, dodawaniem postów… że jednak jest.
Dziękuję Kelly za to że zawsze i wszędzie jest przy mnie i sprawiła że życie jest piękne.
Dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy to czytają. Bo wierzę że tacy są…
Dziękuję Katji za pojawienie się na moim blogu.
Dziękuję wszystkim.
Losowi…
Za dobre i złe momenty…
Bo bez nich nie było by tego bloga.

Wednesday, April 14, 2010

|LV| Walka o WF na dworze.

14 kwiecień 2010

Alsoo… Po odwiedzeniu bloga jednej z moich czytelniczek… Stwierdziłam że coś jej udowodnię! Że zwykły dzień potrafi być ciekawy. Żeby w pełni wyszedł efekt tego co chcę pokazać… opiszę swój dzień najprościej jak tylko mogę. Nie obrażając… Zrobię to tak jak ona. Więc. O godzinie 5:20 rozdzwonił się budzik, poleżałam jeszcze w łóżku jakieś 20 minut i zaczęłam się ubierać, potem walczyłam z tatą o łazienkę. Po chwili byłam gotowa by wyjść. Oczywiście zapomniałam butów na zmianę… W szkole bałam się że oberwę za to uwagę ale nikt nie zauważył. Tak więc przesiedziałam 8 czy też 9 godzin… od 7:30, potem musiałam wrócić do domu. Zamknęłam się w pokoju i do teraz w nim siedzę. No czyż to nie nudne?
Można powiedzieć że ten dzień był mega nudny. A tak naprawdę nie był. Został tylko źle opisany. Trzeba zacząć dostrzegać szczegóły w naszym życiu. I cieszyć się każdą chwilą. To właśnie to zapewnia notkom fajny klimat. Więc jeszcze raz ;] Wcześnie rano, ale już jasno w okolicach 5:20 obudził mnie budzik w telefonie piosenką „Menschen suchen Menschen”. Moja leniwa natura nie pozwoliła mi wstać. Tym bardziej że słyszałam że tata krząta się po domu. Po dłuższym wylegiwaniu się wzięłam się w garść i wstałam. Dzisiaj było mi wyjątkowo zimno więc ubrałam się na cebulkę. Czarna koszulka z myszką Mickey (tak to się pisze?) na to obowiązkowo mundurek, bluza w kratkę, na nią druga bluza w kratkę. No i spodnie. I bielizna pod to wszystko. Następnie poszłam do łazienki. Po dłuższych zmaganiach została ona mi udostępniona. Zaczesałam tylko włosy, końcówki wyprostowałam, grzywkę spięłam do tyłu i praktycznie byłam gotowa. Wzięłam więc plecak, kartę autobusową, klucze, telefon, słuchawy… Założyłam buciki i wyszłam. Na dworze było mi nieco zimno. A dziwiłam się bo przecież byłam wyubierana jak nigdy. I podejrzewam że to z powodu chłodu – dostałam niezłego kopa. Rekordowo doszłam na przystanek w 3 minuty. Zawsze byłam tam w 5-7 minut. Czekałam chwilę na autobus, wsiadłam, zauważyłam kumpelę, standardowe ‚cześć’ i jadę. Autobus jedzie jakieś 10-15 minut. Wysiadłam i zaczęłam rozmawiać. (dopiero teraz bo w autobusie słuchałam Tokio Hotel przez słuchawy) Chwilę później (10minut) byłam już w szkole. Tam zrozumiałam że znów zapomniałam butów. Cóż. Zdarza się. Poszłam pod salę 44. Pierwsza lekcja to Historia. Nie mam pojęcia co za idiota układał ten plan że najnudniejsza lekcja na świecie jest o 7:30 rano! Przeważnie tam usypiam na siedząco! Ale tym razem nie. Było nieco zabawnie. Więc nie usnęłam. Chodź pod koniec powoli odlatywałam… ;D Następnie była religia. W sali 42. Religię traktuję jako lekcję wolną. Ksiądz gada, nikt go nie słucha… a ja nawet nie wiem po co tam chodzę. Ja już dawno przestałam wierzyć, praktykować… Chodzę tam tylko dla świętego spokoju. Ale tym razem owa lekcja mnie zainteresowała. Albowiem… rozmawialiśmy na temat tego że co by było gdyby nagle jakiś uczony powiedział „Chrystusa nie było” Hmmh.. ciekawy temat. Ale nie będę tego rozwijać. Bo nie bardzo wiem jak… Next. Matematyka. Matma w sali… 40… albo 41. Tam zawsze jest zabawnie. Nasza nauczycielka ma świetne teksty. Uczymy się obecnie algebry. Jakieś poplątane rzeczy… i kobieta nam próbuje jakoś to zabawnie i zrozumiale wytłumaczyć. Tak się złożyło że tłumaczy nam to na kurach. Tak więc. ‚Masz kurę i obetniesz jej głowę to nadal masz kurę?’ To był jakiś przykład z ułamkiem… Koleżanka zaczęła się śmiać że nadal mamy kurę tylko bez głowy. Potem padł tekst dotyczący odejmowania sum algebraicznych, x i y itp. ‚Masz kurę… i ją zabijasz. Co ci wyjdzie?’ A kolega wybuchnął śmiechem i palnął ‚Rosół!’. Po prostu matematyka jest mega. Następnie była Geografia. Na której żywcem zżynałam z książki. Bo sprawdzian był ;P Jednak najciekawszy był WF. Przebrałam się, cacy iwgl… i błagam panią żebyśmy na 2 lekcji WF-u szli na dwór. A dlaczego tak bardzo chciałam? Bo 3G w której jest mega zajebisty koleś, blondynek który na naszym 2 WF-ie ma Fizykę w sali 24… zaraz przy wejściu na dwór (w razie wf-u na dworze). Walczyłam o to długo bo babka chciała nas posłać tam na 1 lekcji. A mi się to nie zgadzało bo nie mogłabym kolesia wkurzać ani się na niego gapić. Ale jednak wygrałam. Na 1 lekcji byliśmy na korytarzu na piętrze a na drugiej na dworze. Ale jeszcze opiszę przerwę między jedną lekcją a drugą. Tak więc. Owy chłopak stał mi tuż przed nosem z uroczym uśmiechem. On po prostu czaruje swoją osobą. Ale jednak nie chciałabym z nim mieć nic bardziej wspólnego. Jego charakter mi nie odpowiada. Tak więc całą przerwę cieszyłam oczy zajadając się paluszkami i popijając Lipton zieloną w puszce. Przerwa jak przerwa. Minęła zabawnie. Na następnej lekcji wyszłyśmy na dwór. Ale to że babce było zimno to sobie poszła i nas zostawiła. Mogłyśmy robić co chciałyśmy. A na dworze padało! Bosko. Wyszłam i od razu spojrzałam na okno. Patrzył się na mnie z tym swoim uśmiechem. Jej ^_^. Na początku coś tam odbijałyśmy piłką w siatkę ale jak piłka wylądowała w wodzie, potem błocie a potem piasku… Więc zaczęłyśmy ją kopać. Ale to że każda przed nią uciekała bo brudna… No i potem leciały śmieszne teksty… np. jedna z lasek powiedziała że bardzo lubi lody. A ja ją objechałam tekstem że jest lodziarą. A ta się cieszy *.* No lol. Koleś w oknie śmiał się z mojego tekstu. Potem się jej ktoś zapytał czy lubi te lody jeść czy robić. My jesteśmy zboczoną klasą. 3G o mało się nie posikała ze śmiechu słuchając naszych tekstów. To zabawne. Cóż. Po lekcji pobiegłam pod salę 24 żeby przypadkiem się natknąć na blondyna z okna co mi się oczywiście udało… potem poszłam się przebrać i poszłam na kółko plastyczne. Trwało ok 1-2h. I było nudne więc nie warto opisywać. Po kółku wzięłam wszystko i zmierzałam na przystanek. Szłam otoczona 3G. Po dojściu nie czekałam długo. Może z 5 minut… I akurat jak wsiadłam, odwróciłam się to zauważyłam blondynka szeroko się uśmiechającego. Jego widok poprawia samopoczucie. No i wracałam z myślą o Kelly. Potem weszłam na gg i zaczęłam z nią rozmawiać. I tak do wieczora. A teraz piszę tą notkę. Ogólnie dzień był przezabawny. Czyż nie? I powiedz mi droga Katju… (chyba taki masz nick… przepraszam że nie jestem pewna) czy bardziej szczegółowa, rozbudowana forma nie jest ciekawsza? ;]

To tyle na dzisiaj. Widzimy się za niedługo. ;*

Saturday, April 10, 2010

LIV| Przemyślenia II welt’u oraz mini wnerw.

10 kwiecień 2010

Ehh… Zaczynam od westchnienia… więc możecie być pewni że nie jest zbyt gut. Alsoo… Mam dzisiaj dwie rzeczy. II welt do opisania no i… ten cały traaaaaaaaaaaagiiczny wypadek podczas lotu do Katynia. Ja. Będę kolejną osobą która napisze na ten temat. I z racji tego że jest ponoć wolność słowa, napiszę co sądzę. Otóż. Jest dopiero 17:20 dnia 10 kwietnia a ja do cholery już mam dość! Gdzie nie pójdziesz tam gadają. To jakiś koszmar! Jak dla mnie Kaczyński był człowiekiem jak każdy inny. A sensacja na cały kraj! Wkurzające. CAŁA nk w szarościach, większość ludności ma w galeriach czarne wstążki, w telewizji na każdym programie jest TO SAMO. Okej! Rozumiem zginęła
śmietanka naszego kraju. Okej… no ale… hallo. Prezydentem może zostać każdy kto skończył ileś tam lat… czyli prosty człowiek. Jeśli zdobędzie dużo głosów oczywiście. A więc to był prosty człowiek jak każdy inny a jednak jak np. zmarł mój dziadek to nie było szumu, zawieruchy i nie pokazywali jego zdjęć w tv. Ale okej. Mój dziadek nie był prezydentem i nie był ‚szychą’. Po prostu wkurza mnie ten szum. To naprawdę irytujące że gdzie nie wejdziesz to widzisz zdjęcie prezydenta, szarawe kolory i czarną wstążkę. U mnie tak nie będzie! Ja nienawidzę polityki. Kaczyńskich nie lubię. Ale nie żebym im życzyła śmierci. Po prostu mnie to WNERWIA! Uh. Okej. wywaliłam to z siebie. Tak wgl to Kelly sobie pojechała na jakieś wesele czy coś… i się męczę bez niej. Bo nie chcę jej przeszkadzać swoją toną esów wielkiej wyżerki iwgl. no. Jezu ale to jest jakaś masakra. Dzień bez Kelly na gg to dzień stracony. Tak że … w wielkim żalu obżeram się rurkami waflowymi z kremem kakaowym i jakoś ciągnę. Zauważyłam że jak mi smutno albo coś to się obżeram. A to zabawne bo po tym stwierdzeniu i spojrzeniu na mnie można postawić tezę iż moje życie w całości jest sad.
II welt -Zastanawiam się nad sobą. Kocham Kaulitza… Szykowałam się do tego żeby do niego wrócić, przeprosić za wszystko… A on… ehhh szkoda gadać. Z Georgiem mi dobrze, ale czegoś mi brakuje. To nie Bill. Ale no … eh.. nie wiem nic… Tęsknie za Billem. Ale nie mogę do niego wrócić. On jest tam. Z Kelly. Pieprzą się 2 razy dziennie i chyba mu tak dobrze. Nie wrócę. On tego nie chce. A więc… muszę pogodzić się z tą… malutką pustką w sercu.

Wednesday, April 7, 2010

|LIII| Kościół

7 kwiecień 2010

Also…tak sobie siedzę w ten jakże piękny wieczór… Przegryzam surową kukurydzę… (to potrafi być smaczne) i sobie rozmyślam. I trafiłam na dość jak myślę ciekawą myśl.Otóż… Kościół. Ta… wiecie co? Dla mnie to chore. To coś jakbym…wzięła i zbudowała sobie ołtarzyk w pokoju +kilka set kościołów…np… na cześć Billa. No już teraz wydaje się to absurdalne… ale dołączmy do tego myśl że pobierałabym od każdego opłaty (niby ofiary),opowiadała niestworzone rzeczy wciskając kit że ‚on tak chce,chciał’… Absurd. Potem ciesząc się wiarą ludzi w wszystko co mówię, zaczęłabym wyrabiać własne poglądy, sprzedawać je ludziom i kazać w nie wierzyć. Absurd.

Cały cudowny świecie! Wyznaj wiarę i głoś słowo Billowe iż on jest najpiękniejszy,najseksowniejszy,oh, ah bo on począł dziecię muzyki bla bla bla. A teraz przełóżmy to na rzeczywistość. Zaczynam swój wywód.

Ponoć Bóg uważa każdego za pięknego, iż każdy człowiek jest dziełem niezwykłym, czystym i niepowtarzalnym. Po prostu takim ‚idealnym’. ALE. Kościółek. Ten do którego chodzimy w każdą niedzielę, a ci niepraktykujący np. tylko w święta bo mama wygoni… – wszystko cudownie psuje, komplikuje, zmyśla i koloryzuje, coś doda, coś ujmie.
Rekolekcje już minęły. I to dawno temu. Ale… na rekolekcjach ksiądz mówił nam coś że często miewamy grzechy o których nie wiemy, bądź nie potrafimy ich nazwać. No i zaczął wymieniać. „Bla, bla, bla, bla, bla… wynaturzenie seksualne, bla, bla” A wtedy ja taki WTF?! I się pytam co to jest to wynaturzenie. Ksiądz mi oczywiście nie wyjaśnił. Tylko koleżanka. Jakoż nikt mi dokładnie nie wyjaśnił co to jest (czyli ksiądz) to uwierzyłam wyjaśnieniom koleżanki. Also. Wynaturzenie seksualne – jesteś biseksualna, homoseksualna czy jakakolwiek inna – Bóg cię nie kocha, masz grzech, idź się wyspowiadać. Thak. I teraz nie wiem nawet od czego zacząć. Po pierwsze. Jeśli ktoś jest ‚wynaturzony’ to po co ma się z tego spowiadać skoro i tak i tak kocha kobietę (jeśli ów człek jest kobietą) bądź mężczyznę (jeśli jest mężczyzną) i po wyjściu z ów kościoła, pójdzie z nim na spotkanie, spojrzy czule w oczy i pocałuje? No po co? Dwa. Bóg go takiego stworzył, tak widocznie musiało być, a człowiek ten ma prawo do szczęścia. Czy z kobietą czy z mężczyzną. Ale kościół twierdzi że to złe i myślę że to właśnie z kościoła zrodziła się nietolerancja. Aż szkoda gadać. Tak więc… przed świętami nawet do spowiedzi nie poszłam bo jestem cholerną grzesznicą i jestem WYNATURZONA! A to zue i Bóg mnie już nie kocha, ksiądz mnie nie lubi bo tak chce kościół!

Next trudny temat. Aborcja. Osobiście jestem przeciwko aborcji bo każdy człowiek ma prawo żyć. Nawet ten który jeszcze nie jest dobrze rozwinięty, nienarodzony i można wymieniać w nieskończoność … JEDNAKŻE… Każda kobieta jest wolnym człowiekiem i jeśli nie chce brać na siebie ciężaru, obowiązku jakim jest dziecko… no bo powiedzmy sobie w prost. Pieluchy… jedzonko, ciuszki, potem chrzciny, mebelki… to wszystko kosztuje. Więc parę może być nie stac na dziecko, bądź nie być gotowe na dziecko. Owszem. Może je urodzić i oddać do adopcji… ale 1. ma prawo bać się ciąży i porodu 2. po narodzinach szkoda oddać maleństwo 3. możliwe że będzie tam siedziało do 18-tego roku życia… Więc… Kościół nie powinien narzucać swoich teorii, opinii i zdania ludowi polskiemu tak jak to dotychczas robi.

Związki. Nie zawodowe ani jakieś tam, ale między ludzkie. Humm… Zastanawiam się o co wgl w tym chodzi. Co kryje się za słowem związek, para. To oznacza chodzenie razem za rączkę? Nie wiem… całowanie? O co wgl w tym chodzi? Po co wgl takie określenia są? To bardzo skomplikowane. I nie potrafię tego pojąc. Może związek znaczy coś podobnego jak miłość? Że będąc w związku coś z siebie dajesz… i… nie wiem <gleba>

Obiecałam że opiszę swój sen… Also … opiszę to co pamiętam. Stałam przed moją szkołą… aż nagle zauważyłam Billa który szedł w szarym płaszczu, czapce (typu smerfetka :D) również szarej i w okularach przeciwsłonecznych w białej oprawie… Za nim szedł Tom. W większości był ubrany na czarno. Georga i Gustava pamiętam jak przez mgłę więc nie wiem jak byli ubrani. Weszli do środka szkoły i zalokowali się na … portierni. Mieli przy sobie mnóstwo płyt… nagle zjawiło się mnóstwo fanów którzy wypełnili szkołę po brzegi. Ja stałam zboku z koleżanką i przyglądałam się jak podchodzą, podpisują płyty i wydają fanom… Potem wszyscy się rozeszli. A ja tam stałam. Wpatrzona. Nagle w drzwiach portierni ‚wyrósł’ ochroniarz. Saki. Potem nagle zniknął i jakoś zaczęłam z nimi gadać. Po niemiecku i angielsku. Potem znalazłam się na głównym korytarzu… z nimi. Razem z koleżanką zagrodziłam im drogę. Ustawili się w pozach jak na sesji fotograficznej. Tom z tą swoją groźną miną, Bill z taką sexowną… G&G .. jak zawsze… Nagle Tom wyjechał do mnie z jakimś tekstem zboczonym że będzie mnie pieprzył, rozbierze mnie czy cuś… Ja miałam minę : o.O i przepuściłam ich w drzwiach. Potem jakoś robiłam za ich mini ochroniarza i zaczęłam się do nich zbliżać. Przesiadywałam z nimi na portierni. Byłam jedną z nich. Pamiętam tylko Toma siedzącego w kącie na rozwalającym się krześle i szklankę z brudną wodą zanieczyszczoną tytoniem i petami. Widocznie w niej gasili papierosy. Potem byłam przed portiernią. Z Byllem. Siedział przy stole i podpisywał płytę. Wiedziałam że dla mnie. Wtedy szepnęłam mu do ucha: „Ich liebe dich” i jęknęłam orgastycznie. Nawet nie drgnął. Był w lekkim szoku. Potem pamiętam że latałam i pytałam wszystkich jak jest po angielsku ‚bierz mnie’ bo chciałam to powiedzieć Tomowi o.O. Więcej nie pamiętam… jak sobie przypomnę to dopiszę.

Monday, April 5, 2010

|LII| Czarne chwile

5 kwiecień 2010

Mam wielkiego doła. Popadam powoli w depresję. Właściwie nic się nie dzieje… a jednak smutek, cholerny smutek… i dlaczego? Nie wiem.Słucham w kółko jakichś trzasków…Właściwie samo w sobie trzaskiem tonie jest… ale po założenia słuchawek, pogłośnienia tak że rodzice zza grubej ściany w 2 pokoju słyszą… wtedy jest to trzask. I nawet działa na doła. Bo nie słyszę własnych myśli, ale rodzicom przeszkadza. Więc albo rodzice, albo moje czarne myśli. Co wybrałam? – Rodzice. Ehh… więc muszę słuchać „cicho”. A czego słucham?
Ehhh… nie TH. Święto, ne? Ale oni mi nie pomogą… Nie teraz. Nie muzyką.

Słucham System’a Of a Down’a… eh jak to wygląda… jak się napisze… Omg… Also… konkretnie to Chop Suey. W najgłośniejszym stopniu naprawdę … uszy płoną. Next… Linkin Park. W kółko słucham ich dwóch piosenków… Also… New Divide - to się czuje aż w żyłach. Tak więc … „Stosowane dożylnie” next… Leave Out All the Rest to jest nieco spokojniejsze… ale też pomaga. Next… Panic! coś tam… Disco. Lubię kolesi. A z ich kawałków to hmm I write sins no tragedies – to znam na pamięć. Nie wiem o co w tym kaman bo ne znam tłumaczenia piosenki ale jest cool. Co jeszcze? Paramore i ich Decode, Brick by Boring Brick. Next – My chemical Romance i ich Helena, Famous Last Words, I don’t love youi Welcome to the Black Parady i póki co chyba tyle. Więcej grzechów nie pamiętam… Eh… Ah… pominęłam Fall out Boy. Cóż.

Wiecie co? Miałam psychiczny sen… naprawdę psychiczny. So… Śniło mi się że wracałam z spaceru z Kelly i nagle poczułam na swoich plecach ciężar który wspinał się poprzez kark i aż do głowy. Z mojego łba spadł… Kot. Biało brązowy, ani młody, ani stary kot. – Kszz! – odganiałam go. Kelly milczała. Po chwili znów poczułam ciężar. Znów ten kot. Ten sam! Znów spadł. Za trzecim razem się wkurzyłam i rękoma zrzuciłam go z siebie. Cały czas odganiałam ale jak zaklęty wracał i wracał. Robił się coraz bardziej agresywny. Nagle pojawiło się kilku przechodniów którzy krzywo na mnie patrzyli. Jakbym nie wiadomo co robiła. A ja tylko odganiałam natarczywego kota. Możliwe że miał jakąś wściekliznę czy coś. W końcu wkurzony wlazł mi w nogawkę. mocno go ścisnęłam bo bałam się że zacznie się wspinać i mnie zrani. Złapałam go za łapę. A konkretnie za pazura. Jezu był potwornie długi. Mocno szarpnęłam tego kota i rzuciłam ile sił gdzieś w bok. Zwinął ogon i schował się pod jakimś samochodem. Usiadłam z Kelly na ławce. Ta mi powiedziała że kotek dalej się czai. Przesiadłam się, skryłam za nią i wtuliłam. Już nie zaatakował. Za niedługo opiszę swój poprzedni sen… piękny sen z TH w roli głównej.