Friday, October 18, 2013

|CLXXIX| “Some people come into our lives, leave footprints in our hearts and minds, and we are never the same again.”

18 październik 2013

Czasami… Hmm, zawsze, kiedy dużo się dzieje, wieczorami siedzę i myślę – może to wyleję na bloga, ale zawsze kiedy otwieram to okno – pozostaje tylko bezsilność i bezradność. Nie wiem co napisać. A przecież tak wiele się dzieje.


Na ogół jak już to pewnie gdzieś pisałam – jestem zawieszona między dwoma miastami, w żadnym z nich nie mogę sobie zagrzać miejsca, dlatego też nie mam przyjaciół. A bardzo by mi się ktoś przydał, a więc od czego jest Echelon? W sobotę spotykam się z Echesister. Jestem nastawiona pozytywnie. Potrzebuję jakiejkolwiek stabilizacji. Co weekend jeżdżę do domu, nigdzie nie mogę osiąść, bo muszę wracać, nie mam z kim poważnie porozmawiać w cztery oczy kiedy mam problem, potrzebuję ludzi, spokoju… A tu wciąż tylko chaos. I Mikołaj, który kocha, a przy tym okazuje to tylko słowami. „Będę u Ciebie 1-12 marca”. Nie jedna kobieta w stanie wojennym gdyby dostała taką wiadomość od męża wracającego z wojny – czekałaby lejąc rzewne łzy, ale ja już czekam 5 miesięcy. Jestem zmęczona. „Postaram się też być wcześniej” 2-3 miesiące czekania. Tak długi okres czasu – około 8 miesięcy czekania kojarzy mi się z ciążą. Tylko, że dziecko jest bliżej, niż ktokolwiek, kiedykolwiek mógłby być. A on jest x kilometrów stąd. Jest mi przykro.

Moje życie czasami jest fascynujące, są etapy kiedy czuję się duszona, są momenty jak teraz – kiedy przemierzam świat 2 milimetry nad ziemią, kiedy nie czuję, że żyję, bo stopy choć chcą, nie mogą dotknąć żywej gleby. Może to stąd sporadyczne cięcie? Ból choć na chwilę sprowadza na ziemię. Choć na chwilę. Może to tylko wymówka. Jestem w trakcie terapii. Taka JA vs JA. 29 pytań, które dają do myślenia. Nie zdawałam sobie sprawę, że to już 8 lat. (Kelly, jeśli tu czasem jesteś – ogarniasz? 8 lat z tym próbuję zerwać).

Pokłóciłam się wczoraj z Wiktorem. Uznał, że samobójstwo to tchórzostwo. Wkurzyłam się niemiłosiernie. Samobójstwo to choroba, depresja, desperacja, problemy… Ludzie cenią życie. Uznają je za dar. (Bo życie jest piękne – zgodzę się z tym) Ale nikomu nie przejdzie przez myśl, że pojedynczych jednostek życie jest aktem masochizmu? Życie sprawia, że czują się skłóceni sami ze sobą? Czują, że nie powinni istnieć? Co, jeśli chcą się uwolnić od masochistycznych, bolesnych działań? Przykład? Kurt Cobain. Czytał ktoś jego biografię? Żył, cieszył się z życia (w krótkich etapach), ale od dziecka miał myśli samobójcze, później życie było dla niego zwyczajną udręką. Masochizmem. Zakończył to dużą dawką narkotyków i strzałem w usta. Co jeśli niektórzy tak odbierają życie? W mojej cichej teorii, większość ludzi, którzy popełniają samobójstwa – chcą żyć. Wiedzą, że życie jest piękne, ale chcą się wyzbyć bólu, które miażdży ich psychikę i nie pozwala dłużej żyć. Nawet taki Kurt – wierzę, że chciał żyć. Problem jest tylko taki, że ból jest nieodłączną częścią życia. Wszystko zależy od psychiki.


Może się nie znam, może nie wiem jeszcze co znaczy żyć, ale taka jest moja opinia.

Monday, October 14, 2013

|CLXXVIII| Run Away & Photographer

14 październik 2013

Zabawne, że własne urodziny – musiałam uciec z domu, a jakby było mało – mój chłopak o owych urodzinach zapomniał. So great. Mama wyjechała do Zakopanem. Odpocząć. I bardzo dobrze, ale ja musiałabym zostać w domu z ojcem sam na sam, a wiemy wszyscy, że to się już nigdy nie może stać. Więc musiałam znaleźć sobie kąt. Przygarnął mnie Arek. Dostałam nawet torta. Śpiewał mi Happy Birthday… itd… oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy do późna o życiu, związkach… Całkiem przyjemny weekend, tylko, że wciąż w głowie siedziały mi dwie rzeczy – to, że urodziny powinnam spędzać z rodziną, a nie uciekając, a po drugie 12 – czekałam do północy. Potem już totalnie było mi przykro, kiedy chłopak zapomniał o moich urodzinach. I nie byłabym zła, bo jak wiadomo – każdemu się zdarza, ale cholera – przypominałam mu! Fuck. No nie ważne. Wróciliśmy do internatu. Jego mama chyba mnie polubiła, a ja ją. Jest w porządku.

Pan szkolny fotograf ma tak unikalne poczucie humoru i sposób bycia, że rozwala mnie na każdym kroku. Ale są pewne rzeczy w moim umyśle, które nigdy nie wyjdą po za opony mózgowe.


Wciąż się tnę. Czasem. Jak zawsze – nie mocno, nie chcę się zabić, nigdy nie chciałam, ale to robię.

Tuesday, September 10, 2013

|CLXXVII| It’s fine

10 wrzesień 2013

Póki co wszystko jest całkiem w porządku. Obrywam pozytywne ocenki… czuję, że to się skończy kiedy nadejdą lekcje rosyjskiego. Czuję to w moczu. Fascynujące. Tak po za tym… to trochę kiepsko się czuję. Mam problem z stopami, moje życie wydaje się jakieś puste. Nikt nie chce ze mną nigdzie iść, jedynie Arek w ostatnim momencie decyduje się dołączyć do mojej wyprawy do sklepu plastycznego. Później herbata, kanapka na mieście, spacer w deszczu i do internatu. Nie ma nikogo kto by mnie gdzieś wyciągał, ciągle ja się kogoś proszę. Kwas jest dla mnie ostatnio jakoś oschła, wredna, ostra. Wkurwia mnie to. Wkurwia mnie jej zachowanie czasami. Jest świetna, ale czasem brakuje jej wyczucia. Kiedy mam problem nie mogę jej o tym powiedzieć, bo nie potraktuje tego poważnie. Jestem dla niej miła, dzielę się z nią tym czym mogę, a ona kiedy dziś poprosiłam ją o podanie mi jedzenia – rzuciła nim we mnie. No kurwa. Ja jej jedzenia jak psu i to z łaską nie rzucam. I twierdzi, że nie sięgnęłaby żeby mi podać. No kurwa, albo mi podaje albo wcale, po za tym zawsze mogłam wyciągnąć bardziej rękę i tyle, to nie… bo po co. Wkurwiła mnie.

Byłam dzisiaj w domu. Chujowo się tam czuła. Cieszył mnie widok własnego łóżka i nic po za tym. Chujnia.


Rzeczywistość internatu. Żadne kolorowe pokoje, imprezy i alkohol – tylko mleko, matematyka i rozszerzona geografia, zmęczenie i podkrążone oczy. Pozdrawiam.

Saturday, September 7, 2013

|CLXXVI| I’m tired of the waiting

7 wrzesień 2013

SONG FOR THIS MOMENT

Mam ochotę już tylko płakać. Ojciec mnie obraża, potem chce żyć ze mną, jakby nic nie zaszło. Niestety ja jestem pamiętliwa i po kolejnej krzywdzie z rzędu przestaję wybaczać. Nie chcę z nim rozmawiać. On to spierdolił. I jeszcze mówi mi, że poczeka, aż JA zmądrzeję. Jest mi przykro. Kolejna sprawa to Mikołaj. Cholera, jeśli mężczyźni żyją w przekonaniu, że kobiety szukają partnerów na wzór ojców to ja mówię temu – Hell no! Mam dość obietnic, z których nic nie wynika. Kolejny wieczór czekam, aż napisze, po tym jak powiedział, że to zrobi i po raz kolejny żadnych smsów. Potem tylko tysiąc powodów dlaczego tego nie zrobił. Jestem zmęczona. Chcę czystej relacji. „Jutro wracam wiec od jutra masz spam na tel” – BULLSHIT. To przypomina mi sytuację, kiedy ojciec mówił mi, że mnie kocha, po czym mnie zwyzywał, nazwał mnie chorą i trzasnął drzwiami. Dziękuję za takie coś. Jak ja mam w takim przypadku wierzyć, że on mnie kocha? Że mu zależy? Kiedy znowu zawodzi? Dokładnie jak ojciec. Jest mi przykro. Doszło do momentu, że ojcu zaczęłam mówić: nic od ciebie nie chcę. Ile jeszcze potrwa moja cierpliwość zanim Mikołajowi powiem: nie chcę twoich obietnic?


Czekałam cały wieczór. Jestem już tym zmęczona.

|CLXXV| Who you calling Artist?

7 wrzesień 2013

Doprawdy bawi mnie, kiedy co drugi dzieciak z liceum plastycznego tworzy sobie fanpage na facebooku np: Zielony ziemniak Art. Bawi mnie to i doprowadza do szału. Bo właśnie co drugi dzieciak nie radzi sobie z ołówkiem. Profesorzy bez przerwy powtarzają – nie rysujemy z wyobraźni tego, co można zobaczyć. Nie rysuje się wróbli z pamięci, zwłaszcza, że ich się perfekcyjnie nie zna, ani kiedy żyjemy w dobie internetu – kiedy możemy znaleźć zdjęcie takiego wróbla, ewentualnie spotkać takiego prawdziwego. Takich rzeczy nie rysuje się z pamięci bo gubi się proporcje, walory, cienie, głębię, wszystko. No i koleżanka z klasy wszędzie chwali się na facebooku i w szkole swoim genialnym osiągnięciem – ptakiem z wyobraźni, który bardziej przypomina znak Nike i przyprawia resztę szkoły o poczucie wstydu za naszą koleżankę. Każdy artysta, który się artystą nadmiernie i zbyt często nazywa – artystą nie jest. To tak jak geniusz nigdy nie nazwie siebie geniuszem. Bawi mnie to i irytuje.

Cięłam się. Dużo się cięłam w życiu, nie powiem, że już się nie tnę, bo mam jeszcze ślady po ostatnim razie, ale powoli zamieniam to na naukę, sztukę, ludzi i jest mi łatwiej. Życie jest przyjemniejsze. Potrzeba mi tylko spaceru wokół Stadionu Śląskiego. Mam potrzebę pooddychania nocnym, świeżym powietrzem i odpoczynku nad jeziorem. Ale musiałabym po to wrócić do Katowic, więc zrobię to jak tylko tam wrócę. Może w wtorek, poniedziałek wybiorę się na owy spacer.


Będzie lepiej. Wierzę w to.

|CLXXIV| Everythings looks little better

7 wrzesień 2013

Chyba nie mogę powiedzieć, że jest dobrze, ale jest dużo lepiej niż było. To bardzo pocieszające. Postanowiłam wziąć swoje życie w własne ręce, przyłożyć się do nauki, później zrobić coś sensownego z własnym istnieniem. Nie podoba mi się wizja nauki do 25 roku życia, żeby kolejne 25 lat spędzić pracując. Chcę robić coś więcej. Chcę przeżyć to życie, a żeby to zrobić – muszę się przyłożyć. Dream hard, work harder. Dotarło do mnie, że bez pracy nie osiągnę zbyt wiele. A tak po za tym ucząc się zapominam o problemach. Książki zajmują mi tyle czasu, że zapominam o wszystkim innym, ale to jest w porządku. Co więcej spotkałam się ostatnio z Arkiem. Porozmawialiśmy. Byłam z siebie dumna, że w momencie w którym miałam ochotę płakać – powstrzymałam się. Po prostu rozmawiałam, przy okazji krzyczałam. Zaczęłam głośno mówić, a potem nieświadomie krzyczeć. Biedny musiał tego słuchać. Ale naładował mi troszkę bateryjki, żebym miała siłę dalej ciągnąć własny żywot.

Wracając do szkoły to w tym roku mamy dwie pierwsze klasy, a właściwie trzy, bo jedna podzielona na pół. Ludzie całkiem w porządku, choć ci gimbazjalni są straszni. I nowi ludzie w internacie odbierają mi poczucie ‚jak w domu’, bo ciągle się przewijają, są obcy, a z obcymi ludźmi pałętającymi się pod nogami nie można czuć się jak w domu. Niestety.

Do lekcji doszła mi tzn. Pfif. Podstawy fotografii i filmu. Pan nauczyciel bardzo przyjemny, ale na dzień dobry byłam przerażona. Był uderzająco podobny zachowaniem, sposobem mówienia, ruchami, sposobem chodzenia – uderzająco podobny do Mikołaja. Nie wiedziałam jak się zachować. Bo jeśliby pominąć wygląd nauczyciela - inny od mojego pana mężczyzny – czułabym się totalnie niezręcznie. Czułam się jakbym stała przed własnym chłopakiem, kiedy stałam przed kimś zupełnie obcym. What the? Co chwile krążyła mi po głowie myśl: Ja pierdolę, boję się. – Ale fotografia fajny przedmiot i fajny nauczyciel. Zwiedziliśmy studia fotograficzne i … ciemnię. Facet zgasił światło i nigdy nie byłam w takiej ciemności. Aż kusiło, żeby kogoś dotknąć. Mój umysł wymyślał różne scenariusze dzikiego seksu … bez obrazu – bez wyobrażenia sobie ciał i spojrzeń – bo było kompletnie ciemno. Zaczęłam myśleć nad tym jak wyglądałaby godzina czy może dwie podczas zatrzaśnięcia się w takim pokoju z ukochaną osobą i wyłączeniu światła. Kiedy widzi się tylko czerń. Zostaje zupełnie wyłączony jeden ze zmysłów. Nie można obejrzeć czyjegoś ciała. Trzeba je zbadać rękoma. Fascynujące. Kolejny nowy przedmiot to snycerstwo, ale to mi się nie podoba. Ja lubię rąbać drewno. Wyżywać się na nim, a nie go skubać, dłubać, ryć i rzeźbić. Nie wytrzymam tego – zwłaszcza nie z takimi dwoma profesorami, którzy tworzą razem mieszankę wybuchową. Oni nie lubią siebie, my ich, a oni nas. To nie będzie miły semestr. Rzeźba jak zwykle ciężka w projektowaniu – jak zwykle nikt nie ma żadnych pomysłów. Czas wziąć się do roboty. Czas najwyższy wziąć długopis w dłoń i zacząć kreślać notatki.


Chyba nigdy nie wstawiałam tutaj swoich zdjęć. Może to pora żeby zacząć?

Tuesday, August 13, 2013

|CLXXIII| Freaking out.

13 sierpień 2013

Jestem z dnia na dzień coraz bardziej zmęczona. Tak bardzo, cholernie zmęczona. Wszystko mnie dobija. Ojciec wpędza mnie w jakąś depresję, moją mamę również – już bierze leki. Kiedy przyjdzie kolej na mnie? Świat mój tak bardzo zmęczony. Śnią mi się głównie koszmary, w domu ciężko, mama znów musiała ode mnie pożyczyć pieniądze. Chłopak? Ciągle pracuje. Teraz ma wolne, to znowu go nie ma i nie odpisuje na smsy. Jestem tym wszystkim zmęczona. Chciałabym, żeby było dobrze. To tak wiele? Chcę wracać do domu i czuć miłą atmosferę, ciepło rodzinne, spokój, chcę czasem popisać z chłopakiem, przed moim wyjazdem, chcę normy. Nie radzę sobie z tym wszystkim. Staram się być silna, nie łamię się. Nie ma łez, ale jest dużo agresji i złości. Dziś znów miałam ochotę się pobić – ojciec mnie wkurwił. To są chyba jedne z najgorszych wakacji, kiedykolwiek. Tyle siedzenia w domu, tyle znoszenia ojca, tyle duszenia tego w sobie. Źle się czuję. Cholernie źle. Duszę to w sobie, walczę z tym, ale nie jest dobrze. Dziś pojechałam z Kwasem do Katowic. Zakupy, dobra kawa, spacer, wygłupy… Było naprawdę fajnie, ale zauważyłam jedno. Dużo krzyczałam. Niby głupoty, niby nie głośno, ale krzyczałam. Często. Jakbym podświadomie chciała wyrzucić siebie frustrację krzykiem. Rzadko mogę pokrzyczeć, a tak często mam taką potrzebę… Mam wiecznie zaklejone usta. Byłyśmy w Saturnie, zaczęłam krzyczeć, że szukam majtek. Głupota, dużo śmiechu, ale krzyczałam, ale był też moment, że przechodziłyśmy obok dużego garażu. Krzyknęłam. Pisnęłam. Poczułam się lepiej, uśmiechnęłam. Później usiadłyśmy w przejściu podziemnym i głośno śpiewałyśmy. Jakiś pan zapytał, dlaczego nie gramy. Zaśmiałyśmy się że nie mamy przy sobie gitary, nie potrafimy grać i że tylko śpiewamy, tak po prostu, nawet nie chcemy pieniędzy. Pan się ciepło uśmiechnął. Śpiewałyśmy dalej. „Kiedy byłem małym chłopcem” , Dżem, Marsów – Up in the air, The Kill, City of Angels, Kings and Queens; Potem Hallelujah, Gdzie ci mężczyźni, Pretty woman, It’s raining men… Po prostu głośno śpiewałyśmy i dałyśmy naszym głosom odbijać się z echem.

Mam ochotę krzyczeć.

Monday, August 12, 2013

|CLXXII| Beautiful MARSDREAM

12 sierpień 2013

Miałam dziś przepiękny sen. Po prostu przepiękny. Byłam na koncercie. W pierwszych rzędach. Koncert Thirty Seconds to Mars. Wszystko było wspaniale, fajnie… świetny koncert. W pewniej chwili była krótka przerwa. Zaczęłam bardzo głośno śpiewać City of Angels. Jared wyszedł na scenę i słuchał. Śpiewałam strasznie głośno, Jared zaczął śpiewać ową piosenkę. Zaczepił mnie ochroniarz. Był starcem o miłej twarzy. Powiedział mi: Powiedz mi coś, a ja mu to przekażę. Powiedziałam mu tylko: Zawołaj go. I tak było. Ochroniarz delikatnie machnął ręką w swoją stronę, powiedział coś Jaredowi na ucho, a po chwili Jared pochylił się nade mną. Jakie to uczucie? Niesamowite. Strasznie męskie. Objął mnie mocno ręką w pasie i powoli wciągał na scenę, kiedy ja mu mówiłam wprost do ucha: I really love you. Really. You saved my life. I tweeted you, but you never… – i zostałam wciągnięta na scenę. Kiedy do niego mówiłam, czułam jego gęsty zarost na twarzy (<3), byłam w szoku. Byłam na scenie obejmowana przez wokalistę. Szybko się zaaklimatyzowałam. Śpiewaliśmy The Kill, a potem A beautiful lie. Wymiataliśmy. Skakałam po tej scenie i się śmiałam… Potem koncert się skończył, dostałam informację, że widzimy się o 9 w radiu Sputnik. Byłam wstrząśnięta. Była 7 i nie wiedziałam gdzie owe radio jest. I czy mamy takie. Wybiegłam stamtąd, wypadłam na ulicę, przecisnęłam się przez tłum Echelon’u. Szukałam Shannona. Rozglądałam się, biegłam w stronę największych tłumów. Nie znalazłam ich już. Schowałam się w cieniu, w miejscu gdzie było darmowe wifi i szybko szukałam gdzie w owych Katowicach jest radio. I szłam szukać. … Po czym się obudziłam.

Friday, August 9, 2013

|CLXXI| Just try

9 sierpień 2013

Staram się się skupić. Skupić na sobie, na swoim ciele, na swoim umyśle i duszy. Próbuję poprzez ask’a. Ludzie zadają mi istotne pytania, a ja muszę się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad swoim życiem. Ale tak po za tym – to nie bardzo sobie radzę. Czuję się źle. To jest to właśnie głupie uczucie, kiedy człowiek czuje się źle, a przez to, że czuje się winny (przez co samopoczucie tym bardziej staje się kiepskie) iż pomimo, że ma wszystko, co jest mu potrzebne do życia, do szczęścia – ma, a i tak czuje się nieszczęśliwy. Często bywa tak, że ludzie bogaci, często czują się, albo są samotni, dlatego są nieszczęśliwi, albo jacyś popularni ludzie. Doświadczają po prostu absurdu, pomimo że są otaczani przez ludzi – czują się porzuceni i sami. Nie wiem, naprawdę nie wiem co w tej chwili ze sobą zrobić. Wiem, że poczuję że żyję w Toruniu. Natłok emocji, stres podróżą, potem przesiadka, potem szczęście… Będzie dobrze, ale do tamtej pory nie mam pojęcia co robić. Boję się. Boję się samej siebie, przeraża mnie to, że ciągle jestem niezadowolona. Chciałabym czasem być zwykłą, radosną dziewczyną, która cieszy się z błahostek, biega z przyjaciółmi po polach i się wygłupia. Czasem tęsknię za osobą, którą byłam. Mimo, że wtedy sądziłam, że życie jest chujowe i straszne to z perspektywy czasu stwierdzam, że – cholera, jak wtedy było łatwo, fajnie i dobrze. Byłam szczęśliwa. Mimo łez.

I przerażający jest fakt, że za 10, 20 lat będę wspominać ten dzień, może przeczytam tą notkę i pomyślę – cholera, wtedy to miałam błahe problemy, niczym nie musiałam się przejmować, było tak łatwo… A te czasy w których obecnie jestem zacznę nazywać oldschoolem. To przerażające jak czas płynie, jak wszystko się zmienia. Czasem zwyczajnie chciałabym krzyknąć, machnąć rękoma i w ten sposób zatrzymać świat. Tak aby drzewa zastygły w bez ruchu, ludzie znieruchomieli, chciałabym przejść między nimi i im się przyjrzeć, przyjrzeć się światu, wziąć głęboki oddech i wszystkiemu się przyjrzeć. Zastanowić się nad wszystkim.

Chciałabym, naprawdę chciałabym jechać do Stanów. Oh! Znalazłam swoje marzenie! Marzę o podróży do Stanów. Los Angeles, Nowy Jork, San Francisco… Tyle pięknych miejsc. Marzę, żeby wspiąć się na górę Hollywood, wysoko ponad ten górski napis, usiąść tam, spojrzeć na światła miasta, znów się zatrzymać na chwilę i pomyśleć. Popatrzeć na siebie, przed siebie, wspomnieć ludzi, którzy mi towarzyszą w życiu i nad tym wszystkim pomyśleć. Tak bardzo o tym marzę. Chciałabym takiej przyjemnej sielanki. Spokoju, ciszy, dzikiego lasu, nocy i widoku na usypiające miasto. I drugiej połówki obok – przytulającej mnie, żebym nie zmarzła. Może zbyt dużo filmów obejrzałam, może zbyt dużo marzę o czymś nierealnym, idealnym, może wymyślam, wybrzydzam i nie doceniam tego co mam. Może.

Ale naprawdę, czuję jakby wzgórza w Los Angeles były moim domem, a ja nie mogła do niego wrócić. I może dlatego czuję się taka, wybrakowana. Póki co czekam na Toruń i zadowolę się wieczornymi spacerami wzdłuż rzeki – bo do takiego spaceru na pewno Mikołaja zmuszę.


Sunday, August 4, 2013

|CLXX| Ciechocinek 2013

4 sierpień 2013

Okej, cholernie dużo się podziało, długo nie pisałam, bo przeniosłam się na:
#blog usunięto#
ale uznałam, że onet to jednak mój dom. Choć teraz widzę sporo zmian i nie wiem, jak to dalej będzie. Tak czy siak… Byłam w sanatorium, wróciłam do Mikey’a, zdążyłam narobić szalonych rzeczy jakie robię tylko ja… Wrócić do domu i postanowić zrobić kolejną porąbaną rzecz. Jadę do Torunia. Na tydzień. Tydzień z Mike w jednym mieście, w jednym pokoju, jednym łóżku. I jak zwykle, (tak bardzo kobieco, że aż boli) nie wiem co się tam stanie. Jestem nieprzewidywalna nawet dla siebie. Jadę szaloną drogą, a potem korzystam z życia, potem wracam… I prosto do szkoły. Wracam z Torunia 30. 31 koncert, 1 przeprowadzka do internatu. Wesoło.

Się zobaczy co będzie dalej. Jestem nastawiona pozytywnie. Co się stanie to tylko moje jajniki wiedzą. One wszystko wiedzą. W porównaniu do mózgu i serca, bo te zaś są kompletnie zamroczone uczuciem.

Saturday, February 9, 2013

|CLXIX| Bad Things

9 luty 2013

Zdałam sobie dziś sprawę z tego, jak absurdalnie dosłowny jest mój adres bloga. Dosłowny i nie pozytywny. Niebo jest limitem dla mojej głupoty. Limitem jest śmierć. Mogę robić totalnie złe rzeczy, póki nie umrę. A robię straszne głupoty, straszne złe rzeczy. Myślałam niedawno o Bogu. Nie wierzę, ale jednakże myślę, że możliwe jest, że jest ktoś kto o mnie dba. O mój los. Kto daje mi wybór, a potem ratuje tyłek, albo i daje naukę. A może i nie, może i sama z tego wynoszę nauki, może sama stwierdzam, że to było złe, że dobrze mi tak, że tak się stało a nie inaczej. Brak tylko podpowiedzi. Jakiś czas temu na religii, pan nasz ukochany ksiądz puścił nam film. Nie pamiętam tytułu, właściwie nie pamiętam nic, oprócz jednej sceny. Sceny w której szef kuchni – bóg rozmawiał z klientką restauracji – zwykłą kobietą. Powiedział, że kobieta ma wybór, że zrobi jak chce, jednak mężczyzna z którym teraz jest, żeby za niego nie wychodziła, bo ma dla niej inny plan, że z tym mężczyzną nie jest szczęśliwa, i nie będzie. Ma dla niej coś więcej. Kogoś kto jest jej wart. Więc… tam kobieta prosto w oczy usłyszała – zrób tak, wtedy spotka cię szczęście. Cała reszta ludzi jest pozostawiona sama ze sobą i co noc ma w głowie myśl: co teraz? Co powinienem zrobić? – A często wybory są nieludzkie.

Co zrobiłam tym razem? Zaczęły się ferie. Dużo rozmawiałam z swoim byłym chłopakiem. Cóż. Powiedziałam mu prawdę o tym, że wciąż go kocham. Mówiłam, że już nie piję alkoholu, nie palę, ogólnie rzecz biorąc, kocham go, uczę się i robię to co kocham. Czasem się załamuję i nie chcę żyć. Nie wiem jak żyć. Byliśmy umówieni na piątek/sobotę. Mieliśmy być bez alkoholu, bez niczego, i mieliśmy być sami. Mieliśmy sobie wytłumaczyć parę spraw, wyjaśnić wszystko. Miało być wszystko jasne i wszystko… nie wiem. W każdym bądź razie, pojechałam, weszłam za pomocą kodu… Kiedy weszłam do pokoju zobaczyłam mężczyznę przy laptopie. Pomyślałam: informatyk. Dotarło do mnie, że przede mną siedzi jego chłopak. Pomyślałam: w porządku, możemy sobie po prostu miło posiedzieć, cóż, zwierzanie się dziś się nie odbędzie. Bywa. I było całkiem zabawnie. Dopóki do nas nie wszedł pewien chłopak i nie zapytał mojego ex czy chce zapalić. Domyśliłam się, że chodzi o trawę. Pomyślałam: w porządku, idź. Wyszedł. Wrócił… I kurwa tego się nie spodziewałam, że sprowadzi palących razem z trawą do naszego pokoju. Mówiłam, że od używek trzymam się na kilometr. Powiedziałam: to ja może wyjdę? – Ale nie wyszłam. Bo mogłam patrzeć na osobę, którą kocham. Nieco żałuję. Wyszłabym zdrowsza. Zostałam. Jakby było mało, doszła jego przyjaciółka, za którą nie przepadam, której mottem życiowym podejrzewam, że jest: Miłości nie ma, jest alkohol. Trwałam w złości. Byłam zła. Albo i nawet nie. Bardziej było mi smutno. Było mi przykro i walczyłam ze sobą, żeby nie płakać. Pomimo, że czułam się jakby wzięto mi rękę i wstrzyknięto wbrew woli heroiny, to mimo wszystko patrzyłam na niego i czułam czystą miłość. Miłość oddzieloną od heroiny, trawy, tytoniu, alkoholu, dwutlenku węgla i całego innego szajsu z całego świata. Pure love. Później było całkiem w porządku, pomijając idiotyczny i głupi śmiech wszystkich i mnie smutną przytuloną do ściany. Kiedy jego brat z kolegą wyszli, zaczęło się robić swobodniej. Starałam się rozluźnić, trochę mnie zakuło kiedy wspominaliśmy o naszym związku, ale jednocześnie się śmiałam, bo to przyjemne wspomnienia. Później stwierdziłam, że muszę wyjść, bo nie powinno mnie tu być. Przy drzwiach, nie myśląc pocałowałam go. Uśmiechnął się. I to mnie przeraziło najbardziej. Ja smutno na niego spojrzałam, a on się uśmiechnął. Nie wiem, czy był ujarany, zadowolony, że to zrobiłam, czy kurwa o co chodzi? Podobało się? I dlaczego kurwa to zrobiłam? Jego chłopak był za ścianą. Przeraziłam się, więc uciekłam. Po prostu poczułam chęć biec po schodach. Pobiegłam. Stał jeszcze chwilę w drzwiach. Później powiedział coś w stylu: pa. Odpowiedziałam. Przed tym jak uciekłam i go pocałowałam usłyszałam, że liczy, że wpadnę następnego dnia.

Kiedy poszłam na przystanek byłam roztrzęsiona. Wsiadłam w pierwszy autobus, który podjechał. Trafiłam – nie wiem gdzie, ale chciałam tym samem autobusem wrócić, tam gdzie byłam, więc wysiadłam i czekałam, aż zawróci – pół godziny. Byłam przemarźnięta. Wróciłam na poprzedni przystanek i czekałam kolejne pół godziny i wróciłam do domu. Z bólem głowy i wyrzutami sumienia, że wróciłam godzinę za późno, sprzedając mamie dwa kłamstwa.

Shit. Co dalej?

Tuesday, January 8, 2013

|CLXVIII| Moment w życiu

8 styczeń 2013

Nadszedł taki czas, kiedy nie bardzo wiem, co ze sobą cholera zrobić. Wszystko ok, jestem fajną, silną kobietą, sratatata, sranie w banie, udawanie. Wmawiałam sobie, że wszystko zniosę, w sumie dalej utrzymuję, że poradzę sobie z wszystkim, jednakże… Zaczynam się dusić. Jak kiedyś. Po prostu się duszę. Nie potrafię płakać, tracę kontakt z rzeczywistością, moje stopy odrywają się od podłoża bez mojej zgody. Jestem chora. Coraz bardziej chora. Przeziębiona. A dodatkowo, nie wiem co mi jest, ale masowo pojawiają mi się siniaki nie wiadomo skąd. Jestem cała poobijana. Bezużyteczna. Jakieś pół roku temu siniaki to było u mnie zjawisko nie spotykane. Działy się ze mną różne rzeczy, ale prędzej miałabym dziurę w ciele niż siniaka. Obecnie – co tydzień mam na nogach conajmniej dwa, na rękach zawsze ok. dwóch zwłaszcza na lewej ręce, a obecnie pojawiły mi się dwa gigantyczne siniaki na prawym ramieniu – u góry i z tyłu. Nie miałabym nic przeciwko, lubię siniaki, zawsze mi się podobało jak już sobie jakiegoś nabiłam, ale jednocześnie stwierdzam – bez przesady. Siniaki na nogach – ok. Są zielonkawe, ale te na ramieniu są różowofioletowe. Aż mi naczynka popękały. To cholernie boli. Nie da się spać. A już nie mówię jak ktoś mnie dotknie…

Mr.Grzegorz coraz bardziej mnie zadziwia. Nie wiem co z nim począć. Bo co ja mogę zrobić z człowiekiem, który mnie zdradził (i odszedł bez słowa), a teraz sam mówi mi, że został zdradzony. I co ja mogę mu zrobić? Co powiedzieć, kiedy jedyne co przychodzi mi na myśl to słowa: Skądś to znam. -Obiecałam pomoc, bo nie jest mi on obojętny, jest ważny, ale nie wiem co zrobić z tym problemem. Tzn. wyjście jest proste – powinien zerwać, ale jednocześnie wiem jakie to trudne.

Szkoła. Mam trzy zagrożenia. Historia, Biologia, Edb. I muszę przynieść pracę na Podstawy Projektowania. Historia – mapa. Kazała mi pokazywać Grecję, Włochy, AZJĘ! Nie mogę uwierzyć, że w liceum są ludzie, którzy nie wiedzą gdzie jest któreś z tych miast czy kontynentów. No nie wierzę. Kobieta zdziwiła się, że wiedziałam gdzie jest Alaska. No komedia. Do zdania mam jeszcze granice polski w latach tam ok 1918-1922. Później biologia. Napisałam niedawno kartkówkę o ochronie środowiska – myślę że na piąteczkę, poprawię jeszcze genetykę i dupcia uratowana. Edb – pisałam niedawno sprawdzian. Kartka na książce, babka tyłem do klasy. Właściwie wszystko spisałam z książki. P.Proj to tam machnę obraz butelki, podpiszę, opiszę, potem machnę jeszcze jedną żyrafę i złożę pudełko imitujące kawałek sera. I z głowy. I koniec semestru. I ferie. I znów nie wiem co ze sobą zrobię. Znów spędzę całe wolne w łóżku, bo czemu by nie? Lepsze to niż nic. Nobody loves me, więc nigdzie nie idę, bo nigdzie mnie nie chcą. Siedzę w domu, piję soki, jem kanapki i jestem… obojętna. Pewnie coś machnę na ścianie. Jakieś Trinity, Provehito in Altum, Find the Argus Apocraphex, czy Mithrę. Glyphics też.

Wesołego nowego Stycznia, gnoje. I tak wszyscy umrzemy. I tak przyjdą czasy, że będziecie czuli się nieszczęśliwi. To normalny stan. Nic nowego. To szczęście jest ulotne i ‚na chwilę’. Pozdrawiam optymistycznym – Provehito in Altum.