16 grudzień 2012
Rzadko kiedy się zdaża, że jest tak dobrze… Ten dzień był jednym z tych, których prędko nie zapomnę. Zaczęło się od tego, że rano miałam przemiłą pobudkę. Ale jednocześnie dziwną. Mama do mnie przyszła, powiedziała coś w stylu – Wstawaj myszko - po czym pocałowała mnie w czoło… A tak robi tylko Grzegorz. Więc jakoże jeszcze nie byłam dobudzona – myślałam, że to on i ufnie i jak nigdy wtuliłam się w własną matkę. Teraz nawet nie jestem pewna czy nie był to sen. Tak więc wstałam. Wpadła siostra, zjadłam coś i zabrałam się za malowanie na ścianie. Musiałam dokończyć drzewo. Męczyłam się z nim trochę, ale kiedy już skończyłam, padłam zmęczona na kanapę, chwyciłam za laptopa i zdecydowałam, że pojadę do Grzegorza. Zawiozę mu przy okazji obraz Marylin Monroe, który jest świątecznym prezentem. Tak też zrobiłam. Zebrałam się, akurat przyszła ciocia z wujkiem. Kiedy wychodziłam ojciec zauważył, że mam chłopaka i zaczął cholernie wypytywać, więc… wyszłam. W autobusie, tłukąc się z owym obrazem 80×100 zaczepiła mnie pewna pani i pan. Pan myślał, że obraz jest z Ikei. Odpowiedziałam, że nie koniecznie, że ręczna robota. Szkoła artystyczna. Zapytali mnie czy sprzedaję obrazy, za ile… Skończyło się na tym, że uprzejma pani z panem wzięli ode mnie numer telefonu, żeby następnie zadzwonić i ugadać się co i za ile im namaluję / narysuję. Szaleństwo. Rozkręcę biznes. Bo czemuby nie? Poszłam do Grzegorza i już w drzwiach mnie zaskoczył… Był inny. W pozytywny sposób, który zaraz wyjaśnię. Więc – zaniosłam obraz do jego pokoju, zaczęłam go rozpakowywać… Podałam mu go, zaczął się cieszyć, nadnaturalnie cieszyć (bo obraz wcale nie był tak dobry), chodził, wszystkim się chwalił… I dostałam kilka buziaków, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest inny. Coś jest inaczej. Nie wiem jeszcze co, ale… Niegdyś zapytałam go (kiedy wypiliśmy i się całowaliśmy), dlaczego na trzeźwo mnie tak nie całuje, odpowiedział, że już pocałunek jest dla niego czymś ważnym i znaczącym. Więc nie robi tego od tak. A dziś… Nie musiałam się cholera prosić, nie musiałam wychodzić z inicjatywą. Sam dawał mi owe buziaki… Może się to komuś wydawać drobiazgiem, ale ja byłam w szoku… Dla mnie to nowość. Tak więc… Kurwa. Nawet mało chamskich tekstów było. Był po prostu kochany. A ja byłam po prostu szczęśliwa. Nadzwyczajnie szczęśliwa, kiedy mnie przytulał, dawał ładnego buziaka, zachwycał się Monroe, kilka razy brał owy obraz i przykładał do ściany, żeby jeszcze raz zobaczyć jak ładnie będzie wyglądać… Byłam nadzwyczajnie szczęśliwa kiedy go tak rysowałam, kiedy układałam mu te wybuchające pudełka, kiedy go bezustannie łaskotałam, żeby tylko usłyszeć jego cudowny, szczery śmiech na cały głos. Tak bardzo mnie to cieszyło… A jakby było mało, zaczęliśmy ubierać choinkę. A to było takie kochane… Czułam się kurwa… tak dobrze się czułam. Podpisaliśmy bombki swoimi imionami i imionami przyjaciół. Obecnych i dawnych… Nelly, Grzegorz, Mama Czoper, Marcin, Komar, Koko, Steff, Kwas, Gąska. Walczyłam z światełkami, kiedy on je rozplątał w chwilę, szukał czerwonych łańcuchów… Złote wykończenie na samym czubku… I światło off. Podziwiamy. Było mi tak dobrze… A kiedy rozbolała mnie głowa? Słyszałam jak pytał wszystkich w domu, czy mają coś przeciwbólowego. Zrobiło mi się ciepło na serduszku. Martwi się o mnie, dba o moje dobre samopoczucie i humor… No matko święta. Lubię to. A i jeszcze podpisał mi cycki. Ponieważ stwierdził, że są jego. Więc na każdym z osobna napisał ‚mój’. Wypiliśmy herbatę, kawę… Trzymaliśmy się za ręce. Próbował zjeść mi palca. Zrobiłam mu warkoczyka… Ogólnie było tak… kochanie…
Jestem dziś po prostu szczęśliwa. Irytuje mnie jedynie, że Onet od tak zmienił mi wygląd bloga. Nie chcę modernizacji. To nie wygodne jest. Cholernie nie wygodne. Wcześniej było lepiej. I prościej. To jak… np Lubię nosić proste spodnie. Noszę je i noszę. Noszę jeden fason, bo go lubię i dobrze w nim wyglądam. I nagle ktoś stwierdza, że muszę być modna i wciska mi na tyłek – siłą – za ciasne rurki. No trochę bezczelne. Nie podoba mi się. Wolałabym sama decydować co i jak. Moja dupa, moje spodnie, więc wara… Onecie.
No comments:
Post a Comment