24 czerwiec 2012
Czuję się zawieszona między punktem A i B. Pod praktycznie każdym względem. Związek – jesteśmy razem, ale jednak wciąż nikt o nas nie wie. Stawiamy kolejne kroki naprzód, DUŻE KROKI naprzód. Chciałabym, żeby no… po ludzku jakoś, a nie. Kolejny przykład: Czuję się dobrze, mam spoko humor. Jestem szczęśliwa, ALE jestem… przygaszona. I pomimo, że jestem w miarę humorze to mówię flegmatycznym, monotonnym tonem. Nie jest ani dobrze, ani źle. Trochę jak u Adama – odnośnie teledysku „Better than I know myself”. Idealna równowaga. No i git, z tym, że ja jestem taka, że jeśli w moim życiu nie ma skrajności to się nudzę. Albo inaczej… jestem nie przyzwyczajona do harmonii więc się jej boję. Do skrajności jestem przyzwyczajona. Wiem czym to się je i jak sobie z tym radzic. Teraz, kiedy jest harmonia – szczerze się gubię. Nie chcę harmonii. Chcę, żebym była po prostu szczęśliwa. Nie chcę tego stanu pomiędzy. To jest jak próżnia. Cicha, pusta, szara próżnia. Nic. Ja chcę od życia czegoś więcej.
Jutro jadę z papierami do szkoły. Jadę w ciemno. Wiem gdzie jest szkoła, ale nic po za tym. Gdzie dokładnie te papiery zanieśc – NIE MAM POJĘCIA. Potem poczta. Do punktu informacyjnego i do okienka. I telefon poleci.
Ciągle jestem śpiąca. I kocham swoje łóżko.
„- Miśku?
- Też Cię kocham”
No comments:
Post a Comment