Wednesday, August 5, 2009

|XIII| Złe wspomnienia zostają, a dobre są zapominane już na zajutrz.

5 sierpień 2009

- A przynajmniej ja tak mam. To aż wstyd że nie pamiętam co robiłam w mój pięcio dniowy wyjazd w góry. Coś sobie przypomnę – bo po to tu piszę, ale będzie ciężko.

day – 1 (Piątek)
Minibusem do centrum, a z centrum do autokaru i na Szczawnicę.Jechaliśmy ok.3-4 godziny. W Nowym Targu szukaliśmy ludzkiej restauracji odeszliśmy jakiś kilometr od przystanku znajdując restaurację. Nie macie pojęcia jakie tamtejsze ziemniaki są dobre! Wracając się na przystanek okazało się że parę metrów od niego znajduje się lepsza i tańsza restauracja. Pół godziny na przystanku i nadjechał minibus do – Sromowce Wyżne. Wsiadamy i tak dalej… jedziemy i jacyś obcokrajowcy wsiedli. Babka chyba z Słowacji a facet z Włoch. I tak śmiesznie i szybko po między sobą jakoś gadali. Jechaliśmy jakąś godzinę. Wysiadka i nad Dunajec. Ale mój tata jest jak jakiś dwu latek i ciągle musi być w ruchu, wszystkiego musi dotknąć i zobaczyć. Od razu poszliśmy nad zaporę i oglądaliśmy z góry szczupaki. Potem poszliśmy ZA zaporę i usiedliśmy na murku. Można powiedzieć nad przepaścią wody. I poszliśmy do domku cioci i wujka itd. Przywitania, bla bla bla… I zaczęło się dłuuuugie gadanie. Jak to za każdym razem. Zawsze wtedy mam ochotę iść się rozpakować, ale cóż z grzeczności zostaję. Potem poszliśmy się rozpakować no i znów na dół. W domu były cztery koty w tym jeden tak urokliwy że nie dało się go nie pogłaskać i pies pasterski – Beti. A pies sięgał mi do połowy tułowia i miał długość mniej więcej… gdyby stanął na tylnych łapach – kto wie czy by mi nie dorównał wysokością, a mam coś 160cm. No i pokusiłam się pogłaskać kota i pech chciał że mam na nie uczulenie. Potarłam odruchowo oko i zaczęło mi strasznie puchnąć i robiły mi się takie bąbelki wokół. W zewnętrznym kąciku oka – białko jakby zrobiło mi się przeźroczyste. Po chwili nie mogłam patrzeć bo jak oko miałam otwarte to bolało. A o uczuleniu nie wiedziałam. Dali mi wapno dwa razy i jako tako powoli mi bąbelki znikały. Zawołali mnie na kolacje i śmiali sięze mnie że sobie do ust nie trafię bo siedziałam z jednym okiem zamkniętym. Późnym wieczorem została mi tylko lekka opuchlizna.

day – 2 (Sobota)
W drugi dzień działo się tak wiele że mam mętlik w głowie co działo się najpierw. A tak, już wiem. Poszliśmy na nogach nad spływ. No, kawałek to jest, ale poszliśmy. Bilety i wsiadamy do łodzi flisackiej i odpływ.Najpierw flisak pytał czy wszyscy umieją pływać. No to mama się zgłasza że nie potrafi. A ten tłumaczy że jak ktoś wypadnie i zacznie tonąć to rzucą iglastą gałązkę zamiast wieńca, a jak ktoś jeszcze sobie radzi i macha rękami… (tu flisak uderzył gigantycznym kijem o lustro wody przy czym nas trochę chlapiąc) robimy tak i też rzucamy gałązkę.Zaśmiał się i ktoś na łodzi rzucił hasło że trzeba się topić poza zasięgiem kija. Przepłynęliśmy jakieś 100 kilometrów rzeki (całość ma ponad 270km) i wysiedliśmy w Szczawnicy i poszliśmy na obiad – tanio,dobrze i robione na miejscu co jest rzadko spotykane, potem poszliśmy wgłąb miasta i tym samym lądując na PKL – polskich kolejach linowych. O tak. Wyjechaliśmy na 722m w górę. A dodam że mam lęk wysokości! Na górze wysiadka, skasowanie biletów i z powrotem siadamy i jedziemy na dół dosyć szybko. To był koszmar! Miałam uczucie że zaraz spadnę.Następnie poszliśmy do centrum Szczawnicy poszukując pijalni zdrowych wód. Ale niestety nie znaleźliśmy, a szukać dalej – nie było sił.Schodząc w dół ujrzałam koszulkę z panem Michaelem Jacksonem -koniecznie ją chciałam mieć, ale to że mój tata jest zuy to mi jej nie kupił. Potem jakieś 2 km wracaliśmy się na przystań i tym samym na przystanek. Wsiadaliśmy do minibusu. Ale ten ów nie jechał aż do naszego domu. Więc wysiedliśmy na WYGONIE – jest taka góra Wygon więc od tego nazwa miejsca – i poszliśmy do rodziców cioci do której przyjechaliśmy.Siedzieliśmy, siedzieliśmy… i w końcu trzeba było iść do domu więc poszliśmy drogą od ogródka w dół i potem polami zbóż do domu. W domu czekało na nas ognisko. Jak to zawsze określamy… wieczorek zapoznawczy który miałbyś już w piątek (day 1) , ale wujek ubzdurał sobie że w piątki nie pije i cóż musieliśmy go przełożyć na day – 2. No więc ognisko skończyliśmy paręnaście minut po północy.

day – 3 (Niedziela)
To był dzień rowerów. Rano śniadanie… itd. Tata wziął rower wujka,mama cioci, a dla mnie zabrakło. Początkowo się ucieszyłam dopóki nie usłyszałam że niedaleko jest wypożyczalnia. Więc wiedziałam że jestem skazana na rower. Więc przejechaliśmy ok. jakieś 40km. Sromowce Wyżne-> Sromowce średnie -> Sromowce Niżne. Tu odpoczęliśmy pod trzema koronami. -> Czorsztyn. Potem wracamy. Czorsztyn -> Sromowce Niżne -> Słowacja. Tak. Po drodze była kładka prowadząca na Słowację. Bo ogólnie to jest tak fajnie że jak jestem nad rzeką…przejdę na drugą stronę i jestem w innym kraju. Zabawne, prawda? No i tam pojechaliśmy do czerwonego klasztoru z którego nie chciałam wyjść bo nie miałam sił jechać dalej. Ale pojechaliśmy. Wróciliśmy do Polski i jedziemy. Sromowce Niżne -> Sromowce średnie -> I tuż przy Sromowcach Wyżnych zatrzymaliśmy się na wodę. Bo ja już nie mogłam wytrzymać. Bo całą drogę powrotną zostawiałam rodziców z tyłu. Po małym orzeźwieniu zajechaliśmy nad spływ i usiedliśmy sobie na chwilę odpoczynku na łodzi flisackiej która leżała na brzegu. Po odpoczynku wracamy do domu. Wykończeni. Wszyscy od razu pod prysznic. 

day – 4 (Poniedziałek)
Tak więc to był dzień odpoczynku. Chociaż nie… ten chłopczyk zwany tatą nie chciał odpoczywać i pojechał do Czorsztyna starego czyli nad jezioro Czorsztyńskie. Uf. A ja z mamą poszłyśmy wylegiwać się nad Dunajcem. Dodam że dno jest całe usłane śliskimi kamieniami przez co nie da się po dnie chodzić bez butów – dlatego też ludzie pobudowali dla dzieci przybrzeżne bajorka. Obłożyli mały teren kamieniami i oczyścili dno. Woda tam była cieplejsza. (przy brzegu zawsze woda jest cieplejsza) Potem stwierdziłam że chcę być hiroł i założyłam moje japonki i po kamieniach! Z tatą za rękę. Bo kamienie nawet jak się szło w butach to mogło się to skończyć tragicznie tym bardziej że kamienie lubią się przesuwać i można skręcić kostkę, albo nawet się utopić jeśli zaplątamy się w metrowe glony. I doszłam tak na środek rzeki. Tata zauważył wysoki podłużny kamień. Ledwo go podniósł, a ja zaczęłam ten kamień obkładać innymi kamieniami z czego powstał pomnik. O tak.Pomnik. Stabilnie obłożony dużymi, średnimi i małymi kamieniami nie ma szans się przewrócić. Chciałam iść dalej. Powiem tylko tyle że było niebezpiecznie. Stanęłam na środku prądu. Chciałam się wycofać i wyjść z niego, ale kiedy chciałam iść w przód to nogi mi ciągnęło w tył i naprawo. W końcu udało mi się wyjść z lodowatej i porywistej wody i powoli, chwiejnym krokiem kierowałam się do dalekiego brzegu. Kiedy podeszłam do bajorka… wydawało mi się że to jacuzzi było takie ciepłe! Wracając zauważyliśmy że pod domem jest duża grupa ludzi. Coś ok. 30 osób. Przechodząc koło nich nie zwróciłam uwagi w jakim języku mówią bo zagapiłam się na takiego jednego pięknego gościa… ahhh ^^ imama wypaliła od razu: Niemcy. A ja odwalam podnietę. O boże Niemcy!Niemcy w własnej osobie! Moja głowa krzyczaała - Podniecałam się nawet niemieckim ręcznikiem z niemieckimi napisami. przeczytałam tylko końcówkę „…Du?” Ale to niemieckie było! Poszliśmy do domku na obiad. I tuż przed podaniem zupy podchodzi do nas Niemiec. A ja taka na jarana… Dziadek coś po 50. Siwa, dosyć długa broda, okulary,zielony kapelusz… ogólnie ubrany na ciemno zielono. I jako tako nie łamie Polskiego i pięknie z nami rozmawiał.
-Dzień dobry. Wypalił a wszyscy oprócz mnie
- Dzień dobry. A ja oczywiście
- Guten Tag!- Dziadek mi odpowiada i wszyscy się cieszą.
D:Można kupić miód?
Ja: Ja! <tz.Tak ;D>
No i córka cioci pobiegła po dwa miody i pyta czy chce jasny, czy ciemny.
D:Ten po prawej.
K: Ten?
D: Po pani prawej.
No i teges fajnie jest nie XD
D:Ile ten miód kosztuje?
Wszyscy wzrok na mnie żebym gadała no to odpalam.
J: Draicyś
A dziadek płaci… Wszyscy ucieszeni.
Tata odwala to co umie czyli Danke szyn.
D:Danke. Do widzenia.
Wszyscy oprócz mnie: do widzienia.
J: Aufwiedersehen!
D: Aufwiedersehen, aufwiedersehen!
(D-Dziadek, J-Ja)
I wszyscy ucieeeszenii na makksa, a najbardziej ja. Jak gościu odszedł zaczęłam klaskać w ręce i gadać : Gadałam z Niemcem! Gadałam z Niemcem! Allellluuuuja! Haallelluuja! I wszyscy happy. Potem jakaś dziewczyna przyszła i też chciała coś od pszczół. Coś na choroby czy ukąszenia…Pytaliśmy czy chodzi o kit to ona – nne. Pytaliśmy czy chodzi o wosk -nee. Myślę że dalibyśmy jej to co trzeba gdyby tylko znalazła odpowiednie polskie słowo. Bo widać było że ma na końcu języka. W końcu sobie poszła. Potem ci Niemcy jak się okazało zapomnieli dwóch kobiet.Które chyba były upośledzone. Przez pół dnia śmiałam się jak można zapomnieć dwóch osób… w dodatku KOBIET. No to my siedzieliśmy na ogródku, a babki na przeciwko domu pod drzewem. Jedna babka siedziała pod drzewem z jakąś beczką, a druga puszczała papierowy samolot i go goniła. Komicznie to wyglądało… 50 letnia kobieta goniąca kawałek papieru. Ale co zrobić choroba nie wybiera. Potem ta babka od samolotu dostała od pierwszej lornetkę. I ta usiadła sobie na ławce i patrzyła komuś w okna. Najśmieszniej było jak patrzyła w stół. Chyba jakaś mrówka tam była i patrzyła przez te lornetki tak nisko… że buhahhaha.Potem babki we dwie wzięły beczkę i szły w kierunku gdzie jechały wcześniej niemieckie samochody. Pół godziny później ten dziadek się wrócił i babek szukał. Pojechał znów i znów wrócił ale… z dwoma facetami i… jak wysiadł z samochodu… Hmm jak ktoś ma brodę to zawsze jakoś wydaje się bardziej wyubierany, prawda? A gościu wysiadł,z tą swoją brodą, kapeluszem … na sobie miał przeźroczystą białą koszulką na ramiączkach i w samych majtkach! Zwijałam się ze śmiechu inie mogłam na niego patrzeć bo mi się śmiać chciało. Choć sama nie wyglądałam lepiej. Byłam w piżamie, No. I gość poszedł z facetami w kierunku rzeki. Zostawiając samochody. I te samochody tam stały do późnego wieczora, a po Niemcach brak śladu. I czas jakoś tak mijał i poszliśmy na górę się spakować. Właściwie pakowała moja mama. A ja siedziałam na balkonie.

day – 5 (Wtorek)
Wstaliśmy rano i poszliśmy na przystanek. I jechaliśmy Sromowce Wyżne do Krakowa. Trochę jechaliśmy więc i zgłodnieliśmy. Poszliśmy do baru mlecznego (W KR) Tam zawsze jest tanio i dobrze. I z powrotem na minibus. No i znów trochę jazdy. I wysiadłam w centrum Jaworzna. Kiedy tylko to zrobiłam… zgadnijcie co powiedziałam… – Jaaak tuśmierdzi! OO tak. To nie to samo powietrze co tam. Wróciłam z gór, z Niemcami nie wiem co się stało – może się potopili i ten ahhh niemiecki chłopczyk też.

***

Uprzedzam że nie chciało mi się opisywać wszystkiego. Z Niemcami to za dużo opowiadać by było.

No comments:

Post a Comment