Friday, October 1, 2010

|XCVII| Umierania ciąg dalszy.

1 październik 2010

Ja w ogóle myślę że śmierć jest cały czas koło nas i jednych czule głaszcze, innych gwałci. O czym ja w ogóle mówię? Że codziennie zdarza się coś co zbliża nas do śmierci. Jednak ci, których przyjaciółka tylko głaszcze, nie odczuwają tego tak bardzo. Zaś ci drudzy, gwałceni, kopani i popychani przez swoją przyjaciółkę, czują to mocniej i wyraźniej niż ktokolwiek inny. Tacy ludzie mają myśli samobójcze, tną się, chleją, ćpają, piją… Kiedyś ktoś mi powiedział że nic nie dzieje się bez przyczyny. No i racja. To ta śmierć, cudowna przyjaciółka ciągnie mnie w swoje objęcia, obijając, gwałcąc i raniąc. Gwałty to też nie przypadkowe wydarzenie. Ona tego chciała. Niszczy twoją psychikę, później ciało… nikniesz. Aż w końcu pewnego dnia przeprosi za to wszystko, mocno Cię przytulając. Tak mocno że aż cię udusi… I pośle do -podobno- lepszego świata. Tylko szkoda że trzeba przechodzić przez takie biczowanie. Eh… zapomniałam co miałam mówić. Bo… szukałam mojego maleńkiego narzędzia zbrodni, ale… chyba je mama wyrzuciła. Sprzątała mój pokój. Jestem jak ćpun na głodzie. Zniszczę i przetrzepię wszystko żeby znaleźć coś ostrego. Znalazłam swój stary pamiętnik. Jakoś z roku 2002… z gumką. Gumka zawsze się kończy jednym. Całego rozerwałam. Mam. Próbuję… tępe. Nie da się. To raczej logiczne że dzieci dla śmierci są niedozwolone. Przetrzepałam cały pokój. A tekst Kelly „niedowartościowane dziecię emo”, nie pomógł, ani nie powstrzymał. Jeszcze bardziej pogrążył. Inna zaś osoba, rozmawiając ze mną i czytając mojego bloga, stwierdziła iż: „tutaj już nic nie można wymyślić”. Ja nie wiem co ze mną. Przetrzepałam cały pokój, pozwalając łzom płynąć i tyle. Nie ma. Nie ma towaru dla ćpuna, nie ma niczego ostrego dla psychopaty. Czuję się naprawdę kiepsko. Ludzie nie potrafią mi pomóc. Znaczy się jest jedna osoba, która może zrobić wiele, ale… ehh cała reszta nie wie co robić. A ja sama sobie nie potrafię pomóc. Ani siły, ani motywacji. Cóż. Myślę że żyję tylko dla tego że kilka naprawdę kochanych osób jeszcze o mnie walczy. Większość możliwe że nawet nie świadomie.

Dzisiejszy dzień niby fajny… W szkole założyłam maskę, przykleiłam uśmiech i trwałam. Po szkole denerwowałam się tak że było mi tak niedobrze… że na angielskim myślałam że pawia puszczę. Poszłam do podstawówki, moja była wychowawczyni, jeszcze bardziej mnie zdołowała… a ja musiałam się durnie uśmiechać, przytakiwać i zgrywać szczęśliwą. Ah no i te spojrzenia w oczy. Szlag trafiał. Później nauczyciel polskiego. On był fajny. Słuchał nas, śmiał się i nie patrzył mi się w oczy. Powspominałyśmy. Poszłyśmy. Później pani od niemieckiego. Wiecie jakie to śmieszne a za razem głupie kiedy nauczyciel pyta co u ciebie a ty mówisz: Dobrze/Fajnie itp? Z tym głupim uśmieszkiem. Potem spacer. Pizza. Tym razem grzecznie. Cola, mentosy, bita śmietana, wojna. Cała się lepiłam od coli. Już nie powiem o ranach. Zalejcie kiedyś ranę colą i opiszcie wrażenia. Kell była mokra (sexy) i biała z bitej śmietany. Eh. Wróciłam do domu i… się humor zepsuł.

Jest wieczór i próbuję normalnie rozmawiać z Kell. A propo odpoczywania od siebie. To mam już za sobą miesiąc. Powiem tylko że pół roku to ja czekać nie będę. Albo jesteśmy razem, albo nie. Nie chcę wiecznie żyć w niepewności.

No comments:

Post a Comment