Saturday, May 21, 2011

|CXXXII| Pojedyńcze myśli

21 maj 2011

A propo kredek i ołówków… Rysuję głównie po nocach. Dlaczego? Wolę światło lampy. Łatwiej jest mi się skupić. … i jest w tym pewna magia. Rysunek jest dla mnie rzeczą naturalną. Nocą rysuję intuicyjnie, automatycznie nie zwracając uwagi na to jak dobrze mi to wychodzi (oh ah, ta skromność…). Rano się budzę i patrzę co narobiły moje dłonie. To takie… magiczne. Bo dopiero wtedy dochodzi do mnie wiadomość, że to MOJE i nachodzi mnie bardzo przyjemny szok. A wyobraźcie sobie zaskoczenie mojej mamy. Wieczorem widzi wstępne szkice, bazgroły, a rano… gotową pracę.

* * *

Moja babcia zaczyna mnie przerażać. Przeraża mnie ten czas, który niemiłosiernie płynie. Pamiętam, jak jeszcze 5 lat temu jeździłam razem z nią na Bory, karmiłam kozy chlebem, doiłam krowy… jeszcze 3 lata temu chodziłam z nią na ‚kocią’ na zakupy. Jeszcze 3 lata temu kiedy się do niej przychodziło robiła mi cappuccino, albo herbatę. Częstowała ciastkami. A dziś… mija już z 2 lata, kiedy nie wychodziła z domu, nie pamięta jak bardzo zimny jest śnieg. Leży w łóżku okryta dwoma kocami i kołdrą pomimo tego, że na dworze blisko 30 stopni. Kiedy do niej idę z zastrzykiem, siadam obok jej łóżka i wbijam igłę, insulina płynie… zauważam jej nieobecny wzrok wiecznie wpatrzony w sufit. Oczy ma jak osoba niewidoma. Z dnia na dzień coraz jaśniejsze, zamglone, nieobecne… Coraz gorzej słyszy. Chodzę po domu w kapciach, w których staram się chodzić jak najgłośniej, bo jeśli idę normalnie – ona tego nie słyszy i za każdym razem jest przerażona kiedy nagle stoję obok niej, a nie słyszała kroków. Za każdym razem boję się, że przestraszy się aż ZA bardzo… Kiedy na nią patrzę, jest mi naprawdę żal.

No comments:

Post a Comment