Thursday, February 17, 2011

|CXXI| Sny part kolejny.

17 luty 2011

Kolejna notka dziś. Wow, ale przypomniałam sobie, że miałam napisać o moich snach.

(wybaczcie mi ten czarny kolor – nie moja wina. Wina onetu -.-’)

Sen I

No więc w ów śnie miałam na sobie piękną, białą suknię ślubną, włosy miałam upiętego w ślicznego koka i gdzieniegdzie wypuszczone parę pasm zamienionych w cudowną falę. Miałam też piękny gęsty i długi welon i malutki diadem na czubku głowy. Oczy miałam wymalowane wyraziście, ale nie ostro jak zawsze. Po prostu makijaż je bardzo dobrze podkreślał. Usta nieco się mieniły… Wszystko pięknie ładnie tylko, że nagle z szyi zsunął mi się naszyjnik z pereł. Pobiegłam do wielkiej sali z mnóstwem luster. Ściany były brzoskwiniowe, podłoga z jasnych paneli, a ramy w lustrach z jasnego drewna. W ów sali zauważyłam… kolegę ze szkoły zwanego Pepe. Poprosiłam go o zapięcie naszyjnika. Kiedy go zapiął znalazłam się nagle w innym miejscu. Nadal olśniewałam urodą i ubiorem, ale znajdowałam się w jakimś lesie. Było ciemno, a drzewa były przerażająco powyginane i nagie. Wszędzie była mgła i dało się usłyszeć krakanie kruków.

Film się urwał.

Sen II

Byłam w Wietnamie. Siedziałam w salonie tatuażu i… kazałam sobie wytatuować taki oto napis:

#link broken#

sądziłam, że Wietnamczyk zna ów grupę i zna ich oryginalne, że się tak wyrażę… logo. Kazałam tatuować na lewym ramieniu. Sukinsyn wytatuował mi jakąś liczbę, a w tle dwa koła, które były wypełnione obrazkami niczym z Pisma Świętego. Jak to zobaczyłam… myślałam, że się załamię. Do końca życia miałam nosić na ramieniu scenkę przedstawiającą wygnanie z raju. Pamiętam, była wtedy godzina jakoś 4:30.


Mogłam w ów śnie poprosić o znaczek „love” po japońsku/chińsku, a nie…

No comments:

Post a Comment