Moja siostra, kiedyś dała mi swój… hm… zeszyt. Nie jakiś tam pierwszy lepszy, beznadziejny. Zeszyt dobrze oprawiony w czerwoną oprawę, około stu kartkowy… i po brzegi wypełnionymi drobnymi wierszami. I jak czasem to czytam, mam łzy w oczach. Powtarzam jej żywot. Ona się cięła i ja się cięłam, ona pisała, ja piszę, ona miała problemy, ja mam problemy. Jestem nią. I jak to czytam… to zbiera mi się na płacz. Czuję jakbym JA to pisała. Co prawda to nie mój styl pisania, bo jest dla mnie za prosty, bezpośredni i jakby dziecięcy, ale jednak… eh. Jest w tym coś w czym odnajduję siebie. W tym prostactwie. Takie krótkie, rymowane myśli. Dokładnie 413. I czytając to… czuję to co ona czuć mogła. A przy tym odnoszę się również do własnego życia i… eh.
Zastanawiam się, dlaczego mi go dała. Że się odważyła… tu, w tym zeszycie są jej wszystkie cierpienia, problemy… nawet opis ciąży…
Przypadek?
… No i jeszcze jedno. Ostatnio skys się robi ładną kupą kłamstw. Nie wiem jak mogłam do tego doprowadzić. Nie dałam sobie siana z Kell. Ona mnie nie kocha, okej. Ale ja chyba mogę, nie? I właśnie nawiązując do tego… Szereletek… Kuje mnie jedno pytanie. Punkt 30 – był kłamstwem? Pomyłką? Omylnym stwierdzeniem serca? Impuls? Bo podobno nie da się przestać kochać od tak. Ja próbuję i nie wychodzi, więc czy to oznacza że kocham? Czy to możliwe, że osoba, która nie potrafi kochać – kocha? To właśnie to uczucie?
Wujek Google mi nie odpowie.
Próbowałam.
Zostanę sobie allein, przez kolejne parę lat. Póki to nie wygaśnie, ale potem… to nie wiem co będzie. Nienawidzę przeżywać uczuciowej kichy.
Życzę sobie, aby ten nowy rok był spokojniejszy. Chcę już wysiąść z tego rollercoastera. Mam dość i jak przejadę się kolejne 483 razy – zwymiotuję.
No comments:
Post a Comment