Jest to od bardzo dawna pierwsza książka polskiego autora. Zazwyczaj polskich nie czytam, bo taki ze mnie snob. Tą książkę kupiłam jeszcze w dzień premiery, choć może było już po północy. Czy warto było?
.
Kotarski do tej pory tworzył literaturę popularnonaukową - nie czytałam. Kiedy jednak przedstawił światu swoje debiutanckie opowiadanie "Częściowo udane samobójstwo" wiedziałam, że mogę mu zaufać. Styl jest specyficzny, chyba jeszcze się z takim nie spotkałam. Język ma prześmiewczy, ale w ten najlepszy z sposobów, ponadto otulony barwnymi i kreatywnymi, inteligentnymi metaforami. Zaskakująco jednak ani język, ani treść nie były dla mnie najważniejsze. Zupełnym fenomenem okazuje się być (jakże oczywisty) intelekt autora, żeby wpaść na tak kreatywną konstrukcję całości. Spodziewałam się opowiadań - każde z osobna będące inną historią, ale Kotarski miał inne plany. Właściwie wszystkie z historii krążą gdzieś wokół lotniska, na różne sposoby. Fenomenem jest, że te jakże różne od siebie zdarzenia i ludzie... się przecinają. Zabrakło mi oddechu, kiedy zdałam sobie sprawę z jakże intrygującej niespodzianki, która pojawiła się zupełnie bez ostrzeżenia.
.
Czytając treść na zmianę się śmiałam w duchu, czasem i na głos. Zdarzało się zapłakać, a także przeżyć intensywne fale dreszczy i silny ucisk w gardle na tak wstrząsające zakończenia jak w przypadku opowiadania "Mój niezastąpiony mąż", bądź "Groszkowe Porsche". Jednym z faworytów był także bohater imieniem Yuri - gdzie jego historia ukazywała spojrzenie na wojnę oczami "normalnego" Rosjanina. Nie pominę także Barzo Milou. Pilot, który uważa się za lepszego od innych, a jednocześnie brakuje mu języka w gębie, żeby sprostować pewne istotne fakty. A swoją drogą - bardzo dobra lekcja. Ksywki pilotów pochodzą od ich błędów, które stają się wstydliwą przywarą, ale jednocześnie nauką z którą trzeba żyć. Rozczulający jest też fakt, że jedno z opowiadań jest spisaną improwizacją z przyjacielem (domyślam się z kim). Było to absurdalne opowiadanie, ale jakby autor nie przyznał, że to improwizacja, to by człowiek nie zgadł. Na papierze wszystko brzmi jakoś poważniej - mimo wszystko.
***
No i najlepsze: "Częściowo udane samobójstwo" - opowiadanie, które mi są książkę sprzedało. Nie jestem w stanie wybrać opowiadania, które byłoby ulubionym, kiedy ta historia również widnieje w spisie. Tak się składa, że dosłownie wczoraj pisałam swoją recenzję tego opowiadania na goodreads, więc pozwolę sobie to tutaj wkleić:
Słucham tego opowiadania w formie audiobooka chyba 3 razy w tygodniu minimum (w oczekiwaniu na kontynuację podcastu). I mimo tej częstotliwości... historia nie traci na emocjach. W dalszym ciągu emocje łapią mnie bezlitośnie za gardło i przyduszają. Wciąż walczę z łzami na końcu. Wciąż mną całość wstrząsa.
.
Co jest dla mnie ważne, że autor nie tylko napisał historię na trudny temat, we wzruszający sposób. Dla mnie ważny jest realizm i przekazanie problemu - Pan Kotarski wie jak to robić, ot co dar i umiejętność porządnego research'u tematu. A ponad to - to, co zdaje mi się, że jest pomijane przez innych to... percepcja przedstawionej historii. Czy nie każdy z nas uśmiechał się pod nosem, połykał żarciki, zapominając, że mówimy o cierpieniu? O tym, że humor jest zwyczajnym płaszczykiem, tak, by ukryć swoje samobójcze zamiary? Podążamy za historią dość beztrosko, uśmiechając się do bezpośrednich i kpiących myśli głównego bohatera, aż do momentu jak pan Kotarski wymierza nam świszczącym batem z emocji na sam koniec. Obracając historię i wszelkie emocje jak naleśnik. Przytaczając słowa redaktora Podsiadły: Ale mnie to oszukało! Doceniam to bardzo. Autorowi udało się przyłapać czytelnika na gorącym uczynku: nie brania depresji i myśli samobójczych na poważnie. Na pozwolenie sobie, by zmydlić sobie oczy. Uwielbiam.
A tak po za tym - lekkie pióro, mimo ciężkiego tematu, zapewne przez umiejętnie użyty i dawkowany humor historię połyka się na raz, nim się człowiek obejrzy
***
Podoba mi się, że autor wchodzi w buty każdej z postaci, pozostawiając jednak w każdej z nich cząstkę siebie co jest przyjemnie odczuwalne. Przytacza kulturowe elementy obecnego świata z którym ma styczność: konta na Instagramach, które sam śledzi (a razem z nim zapewne pół Polski), pojawia się nawet "przypadkiem", niby po drodze użyte określenie "lekko stronniczy", a także wymieniony zostaje Kaliczan - którego nazwisko na papierze zalało mnie falą ciepła. Ot co, porozumiewawcze mrugnięcie od autora w stronę słuchaczy podcastu PKP. Brakowało tylko "Makity", ale to może mógłby być już jednak krok za daleko. Z autorem widzę także, że łączy nas sympatia od Claude'a Debussy'ego - choć raczej z innych powodów ;)
Finalnie zastanawiałam się między gwiazdkami 4, lub 5. Finalnie dałabym 4.5, ale system goodreads nie przyjmuje połówek, dlatego jak na razie ocenię na 4. Tylko dlatego, że nie mam chyba myśli, że za jakiś czas do książki powrócę. Ale jak to mówią - nigdy nie mów nigdy.